Stała przy zlewie. Woda leciała, a ona znieruchomiała. Z rękami mokrymi od piany. „Mamo” – wyrwało ja z zamyślenia. „Co się ze mną dzieje” – pomyślała, a odwracając się zdążyła przykleić do twarzy uśmiech. „Kiedy on tak urósł” – pytała siebie ostatnio dość często patrząc na swojego syna, już nastolatka, który przyglądał się jej stojąc w drzwiach. „Co jest?” – spytała, chciała, by jej głos zabrzmiał lekko. „Potrzebuję do szkoły kilka rzeczy”. No tak, właściwie czego innego mogła się spodziewać. Każdy ze wszystkim przychodził zawsze do niej. Z tym, co trzeba kupić, co naprawić, co znaleźć.
A ona miała już dość. Miała ochotę wykrzyczeć: „Dajcie mi święty spokój, zajmijcie się sobą”, ale nie potrafiła. Bała się, że kiedy to powie, spojrzą na nią ze zdziwieniem nie rozumiejąc o co jej chodzi. Przecież przez tyle lat znosiła te wszystkie zachcianki, oczekiwania wobec niej. Przecież nigdy nie odmówiła, nie powiedziała, że jej się nie chce, że jest zmęczona.
Ale od pewnego czasu czuła, że ma do twarzy przyklejoną gębę. Gębę tej zaradnej, tej nienarzekającej, która z pokorą znosi wszystko, co jej życie przyniesie.
A życie postanowiło jej nie oszczędzać. Pamięta, gdy znalazła te SMS-y w jego telefonie. Czy tęskni, kiedy znów porozmawiają… Ciemno zrobiło się jej przed oczami. Najpierw pomyślała, że to telefon syna, ale to nie mogła być pomyłka. I właściwie za nic miała jego tłumaczenia, nie o to w nich chodziło. Zastanawiała się, dlaczego to się stało, dlaczego to wydarzyło się w jej życiu.
Przecież mieli dom, rodzinę, pracę. Prawie 20 lat związku za sobą. Wydawało się jej, że udanego. Właśnie – wydawało się jej. Jemu się nie wydawało, on nie pozostawiał złudzeń. On szedł dalej, nie został tu, gdzie ona chciała stworzyć dla nich ciepłe miejsce.
„Ku*wa” wyrwało się jej z gardła. Przecież wszystko im poświęciła. Zrezygnowała z awansu w pracy, później ze zmiany pracy na inną, byleby dostosować się do ich potrzeb. Była oszczędna, żeby pieniędzy starczyło im na kredyt i na pasje muzyczne ich syna. Dzięki niej co roku jeździli na fajne wakacje. Dzięki niej mieli w domu zawsze ciepły obiad. To z nimi ona spędzała wieczory, a to grając w scrable, czy w karty. I myślała, że tak powinno być, choćby przez jakiś czas.
Za każdym razem, kiedy biła się sama ze sobą, myślała: „To nie jest dobry czas, poczekaj, przyjdzie odpowiedni moment”.
Te odpowiedni moment miał przyjść na rozwój jej kariery zawodowej, na zmianę pracy, na powiedzenie w końcu TAK różnym propozycjom. Najpierw dziecko miało pójść do szkoły, później zdać egzaminy, teraz będzie czekać na jego maturę? Naprawdę? Przyjaciółka mówi: „On za chwilę skończy 18 lat, pójdzie w świat, a ty z czym zostaniesz?”. No właśnie? Z czym zostanie?
Z domem, obiadem, którego nie ma komu ugotować. Z mężem, który raczej nie jest zainteresowany naprawianiem ich związku?
Ile razy czytała te bzdety: spytaj siebie kim jesteś, czego chcesz? Na pamięć znała te wszystkie samorozwojowe hasła, że jak o siebie samą nie zadbasz, to nikt nie zadba, że dla siebie powinnaś być najważniejsza.
Ale jak być najważniejszą? Jak, skoro nie chcesz nikogo zawieźć, skoro wszyscy na ciebie liczą, każdy ma wobec ciebie jakieś oczekiwania. To jak i kiedy pomyśleć o sobie, skoro zawsze i wszędzie musisz myśleć o innych!?!
Najchętniej rzuciłaby kubkiem o ścianę, jego kubkiem, który kupiła mu na służbowym wyjeździe… Idiotka. Zamiast się dobrze bawić ze wszystkimi z synem przez telefon lekcje odrabiała, bo tacie cierpliwości brakowało. Taka się wtedy czuła ważna, że ona wyjechała, a oni jej jednak potrzebują. Dzisiaj ogarnia ją tylko pusty śmiech, bo tak sobie wmawiała. Bo tak chciała się czuć. Nigdy nie była ważna dla siebie, to chociaż w oczach najbliższych chciała się taką widzieć.
Tymczasem zderzyła się z własną iluzją. Kiedy się rozsypała w drobny mak, kiedy nie była w stanie wstać do pracy, zrobić obiadu, okazało się, że świat bez niej dalej się kręcił, że nikt nie zauważył specjalnie jej nieobecności. W pracy bez problemów, syn dzwonił, że zje na mieście z kolegami, wieczorem tylko pytał, czy wszystko w porządku i przytulał się do niej mocno.
On? On od dawna żył swoim życiem, do którego ona się przykleiła pod postacią kanapek do pracy, telefonów z pytaniem, o której będzie, wyprasowanych koszul. Była obok, kiedy on robił karierę, wyjeżdżał na konferencje, chodził na basen, tenis, umawiał się z kolegami. Zawsze gotowa do poświęcenia swojego czasu i uwagi dla niego.
Idiotka. Pamięta, gdy przyjaciółka mówiła jej: „Jolka, ty musisz w końcu zadbać o siebie”. Gotowało się w niej, bo jak to zostać egoistką? Skupić się na sobie? A co z domem, z obiadami, praniem, synem? Co z jej małżeństwem? Jak mogła myśleć o sobie, skoro tyle rzeczy miała do zrobienia.
A dzisiaj? Dzisiaj syn się jej pyta, czy kupi mu potrzebne do szkoły rzeczy. Męża nie ma w domu, a ona kompletnie nie umie sobie poradzić z rzeczywistością, która ją dopadła.
„Ile jeszcze chcesz czekać na odpowiedni moment? Jakich jeszcze argumentów potrzebujesz” – pyta się jej przyjaciółka. I ona wie, że ma rację. Nigdy nie ma odpowiedniego momentu. Nigdy nie ma dobrego czasu na to, żeby całe swoje życie poświęcić innym, a nie sobie. Nie ma, bo później nigdy nie znajdujesz już czasu dla siebie. Nie umiesz się wykaraskać z przestrzeni, którą sama sobie stworzyłaś. Boisz się. Ona też się boi, boi się odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest, czego chce. Całe życie uciekała przed odpowiedzią, nikt nie wyposażył jej w odwagę bycia tym, kim chce. Boi się, bo wie, że odpowiedź ją zdruzgocze, pokaże, że jest w miejscu, w którym nigdy nie chciała się znaleźć. Przecież miała tyle planów, marzeń, tyle chciała zarobić. A dzisiaj? Dzisiaj ma 45 lat i poczucie, że wszystkie okazje i szanse przegapiła, że jest taką szarą kulką, która leci tam, gdzie ktoś ją popchnie, gdzie jej potrzebuje.
Rzuciła talerzem o podłogę. I kolejnym. I następnym. Tłukła wszystko, co stało w zlewie, a co przynosiło jej ulgę. Jakby swoje całe życie rozbijała na te małe kawałki, z których część może da się złożyć, ale pewne okruchy zniknęły bezpowrotnie, trzeba się z nimi pożegnać raz na zawsze i skończyć się szarpać z samą sobą. Śmiała się i płakała na przemian, jakby przyszło do niej oczyszczenie. Zrozumiała, że przecież jej życie się nie kończy, że nadal może zawalczyć o dobre życie dla siebie. Zdumionemu synowi włożyła w rękę 50 złotych i wysłała po potrzebne mu do szkoły rzeczy, nie protestował. Sama wykopała z szafy strój kąpielowy, zapakowała ręcznik i klapki, od dawna marzyła o basenie, o tym, żeby popływać. Tak bardzo kiedyś to lubiła. I może to nie jest odpowiedni moment, może powinna dokończyć obiad, powiesić pranie, ale dziś ma to gdzieś, dziś chce iść popływać. A reszta? Reszta się pewnie jakoś ułoży. Może od tego trzeba zacząć…