„Jeny, jak mnie denerwuję te jego skarpetki w sypialni”.
„Mogę go o coś prosić 10 razy, a on jakby nie słyszał”.
„Mówi, że zaraz coś zrobi i na gadaniu się kończy”.
Oj pewnie każda z was dopisałaby tu po swoim własnym zdaniu pod tytułem: „co mnie wkurza w moim partnerze”. Bo, że nas wkurza to normalne. Pytanie tylko, czy to wkurzenie przeszkadza nam w codzienności? Czy walka bądź co bądź z wiatrakami oznacza, że coś się dzieje z naszym związkiem, czy może z nami?
Przecież doroślejemy, dojrzewamy, zmieniamy się, a obok nas jest nieustannie ten sam mężczyzna. No może wkurzać, może irytować, zwłaszcza, gdy on nie zmienia się tak, jak my byśmy tego oczekiwały. I jasne, że można z tego zrobić tragedię, rwać włosy z głowy, czepiać się na każdym kroku. Warto postawić sobie jednak pytanie, nie: czy jest szansa, że on się kiedyś zmieni, tylko: dlaczego to ja tej zmiany chcę. Przecież wszystko zaczyna się od nas.
„Dlaczego MNIE to wkurza”, „Dlaczego MNIE to irytuje”, „Dlaczego to JA nie mogę zaakceptować w nim pewnych cech”. Ale nim zrobicie wgląd gdzieś głęboko w siebie warto też zdać sobie sprawę, że są rzeczy w związku, z którymi nie powinniśmy walczyć, tylko odpuścić. O ile łatwiej by się nam żyło, gdybyśmy zamiast szykować się na kolejną bitwę, po prostu odpuszczali.
Na przykład?
Wynoszenie śmieci
Ha! Zaskoczeni? Tak, to banał, ale przypomnijcie sobie ile kłótni, albo wzajemnej niechęci miało źródło w tych przeklętych śmieciach. Nikt nie lubi ich wynosić, każdy unika jak ognia. Ale kłótnia o śmieci? Przyznacie, że już sam powód brzmi jak absurd. No więc, nie walczmy o wynoszenie śmieci. Czy nie lepiej usiąść i ustalić: słuchaj wynosimy każde z nas po tygodniu na zmianę. Od poniedziałku do niedzieli ty, później ja. I zobaczcie – wszystko jasne, jeden powód do walki mniej. Niby nic nie znaczący? Ale spróbujcie choćby tę najmniejszą rzecz w waszym życiu zmienić.
Planowanie
Ty się umówiłaś z przyjaciółkami, a on ci komunikuje, że na kolację wpadną jego rodzice. Albo ty wymarzyłaś sobie wspólny weekendowy wypad, a okazuje się, że on wziął godziny w pracy za kumpla. I wojna gotowa. Ile razy ze sobą walczyliście o wasze plany, to znaczy o plany każdego z was osobno? Kiedy nagle okazywało się, że macie zupełnie odmienny pomysł na wieczór, na weekend, na urlop? Ty czujesz się ignorowana, bo on cię nie pytał, czy coś masz w planach, on się wścieka, bo każesz mu jego plany zmienić. A wszystko znowu opiera się na tej oklepanej komunikacji. Jeśli my nie powiemy, że idziemy z przyjaciółkami do kina, to skąd on ma wiedzieć, że w ten sam wieczór nie może zaprosić szefa na kolację. A tak często po prostu zapominamy poinformować o tym, że się z kimś umówiliśmy, że coś zaplanowaliśmy. Co by się stało, gdyby to zmienić?
Pranie
„Bo ja ciągle piorę jego gacie!” – w tym komunikacie jest wszystko. To, że on mnie nie szanuje, że czuję się jak jego służąca, że nie chcę być panią od prania i sprzątania. Z praniem jest trochę tak jak z wynoszeniem śmieci. Nikt tego nie musi robić, ale to my kobiety jakoś czujemy się za to odpowiedzialne. I ok, dopóki nas to nie mierzi, możemy sobie prać, sprzątać, wynosić śmieci. Gorzej, gdy pranie okazuje się punktem zapalnym. Dlaczego?? Czy naprawdę chcemy walczyć o to, żeby on zaczął prać swoje brudy, czy może pod tym konfliktem jest jednak coś głębiej ukryte?
Spóźnianie się
Sprawa dotyczy sytuacji, kiedy on wychodzi z kumplami, czy na kolację służbową. Mówi, że będzie później, ale to później nie wiadomo, kiedy nastąpi. A ty się denerwujesz, budzisz się, próbujesz się do niego dodzwonić. I nic. Cisza. I ty masz poczucie, że wychodzisz na kontrolującą go na każdym kroku psychopatkę. Kiedy on w końcu wraca ciskasz gromami, wściekasz się i nie odzywasz przez co najmniej jeden dzień. A niech wie, a co. Akurat u mnie ta walka trwa nieustannie. I chociaż wiem, że muszę powtarzać, że się martwię, żeby tylko dał znać, że nie będzie o północy tylko o czwartej nad ranem, to nic z tego. On i tak o tym nie pamięta… Wrrrr. A ja nie potrafię przestać się martwić i snuć katastroficznych wizji. Ale spróbujcie, może w waszych związkach się uda zażegnać to zarzewie konfliktu.
Wspólny czas
Bo zawsze dla kogoś z was jest go za mało. Za mało czasu, za mało poświęcania sobie nawzajem uwagi. „Wszyscy inni są ważniejsi ode mnie” – wyrzucamy z siebie pewnie zdecydowanie zbyt często, ale niestety równie często słusznie. Bo w natłoku spraw i obowiązków, czujemy się zaniedbane, niekochane, ignorowane. Moja przyjaciółka po kolejnej wojnie o wspólny czas ustaliła, że dwa razy w tygodniu choćby się waliło i paliło piją wspólnie poranną kawę, i co najmniej raz jedzą razem kolację. Sprawdziło się. Co więcej, nagle w ogóle zaczęli bardziej zwracać uwagę na wspólnie spędzany czas i o niego dbać.
Teściowie
To jak niekończąca się wojna. Możesz wygrać jedną bitwę, ale wiesz, że za rogiem czai się kolejna. Bo tak już jest. Bierzesz sobie męża z całym jego rodzinnym grajdołkiem, który, jak wiemy, bywa różny – czasami naprawdę różowy, a czasami bez kija nie podchodź. I co nam da walka? Że teściowa zła, że nasza matkę odwiedzić powinniśmy. Rety, aż głowa puchnie od planowania roku tak, by żadna ze stron nie poczuła się pokrzywdzona. Inna sprawa, że ta sytuacja krzywdzi wasz związek i powoduje narastającą niechęć. Może czas usiąść i to przedyskutować? Ustalić jakieś wspólne zasady, postawić na nowo granice, żeby taki powód jak teście nie był przyczyną waszych walk?
I gdyby tak odpuścić w tych kilku kwestiach. Przedyskutować na spokojnie, podjąć wspólne decyzje i odpuścić… Machnąć ręką, bo mamy to ustalone, więc nie będę się już więcej tym nakręcać. No chyba, że nadal chcecie posiadać zarzewie konfliktów… Ale to już sytuacja na zupełnie inny temat.