Go to content

Dlaczego pozwalamy, aby nas źle traktowano?

pixaby.com/Aleksas_Foto

Moje małżeństwo jest naprawdę szczęśliwe. Wprawdzie kilka razy pakowałam już walizki, wprawdzie żartuję czasami, że kiedyś zakopię męża w ogrodzie z workiem wapna, wprawdzie są dni, kiedy płaczę przez mężczyznę, którego kocham, jednak wzajemny szacunek i poczucie bezpieczeństwa, które sobie zapewniamy, sprawia, że największy kryzys nie może być powodem, aby zakończyć to, co zbudowaliśmy.

Nie jestem w żaden sposób uzależniona od drugiego człowieka, także od męża. Dom, w którym dorastałam, nauczył mnie, że trzeba postępować tak, aby w każdej sytuacji sobie poradzić, żeby nie uzależniać swojego życia od drugiego człowieka, bo to szybko prowadzi do zniewolenia, które ja wprost nazywam niewolnictwem.

Pamiętam, jak narzekałam, wstając na 6:00 do pracy w markecie. Stawałam w drzwiach kuchni i mówiłam do rodziców pijących kawę: „kiedyś będę miała męża, który zabroni mi pracować”. Jaka ja byłam głupia, że w ogóle myślałam o tym, by ktoś mógł mi narzucić, jak mam żyć. Tak robił mój ojciec. Przez niego mama nie mogła swobodnie pracować. Tak naprawdę żadna praca, którą podejmowała, nie odpowiadała ojcu, więc po jakimś czasie jego narzekań, zwalniała się i zajmowała się domem, pomagała prowadzić ojcu firmę, robiła milion rzeczy dla innych. Po wielu latach pozostała jednak z czarną dziurą w cv. Jako młoda kobieta sądziłam, że mąż, który chce, aby jego żona zajmowała się wyłącznie domem to skarb. Dziś wiem, że to forma przemocy, bardzo powszechna forma przemocy domowej.

Lubię ten komfort, który daje mi mój mąż. Kiedy się poznaliśmy, nie sądziłam, że po kilku latach jego pozycja zawodowa i moje umiejętności pozwolą mi bez ciśnienia na zarabianie pieniędzy robić to, co sprawia mi przyjemność, a więc pisać, udzielać się społecznie, organizować większe i mniejsze imprezy. Kiedy nie mieliśmy dzieci, byłam dziennikarką w lokalnych mediach i często nie było mnie w domu. Nigdy nie usłyszałam żadnych pretensji, żalu, złośliwości. Nakład pracy był ogromny, zarobki więcej niż marne, więc sens pracy na pierwszy rzut oka żaden. Odwrotnie wygląda to u mojego męża. Praca 8 godzin dziennie, 5 dni w tygodniu i niezła wypłata 10. dnia każdego miesiąca, bez żadnego opóźnienia. Kiedy założyłam firmę, bywały miesiące, że musiałam dołożyć do interesu, nie zarabiałam nic, a w domu mnie nie było. Do tego w pracy wykorzystuję nasz samochód, przyjmuję klientów w mieszkaniu czasami proszę męża o pomoc. Jak ma ochotę, pomaga. Jak nie, nie naciskam. Nigdy jednak nie powiedział, żebym się zwolniła z pracy, zamknęła firmę, zrezygnowała ze stowarzyszenia. Wydawało mi się, że taka wolność w życiu zawodowym jest zupełnie naturalna.

Okazuje się jednak, że wśród moich znajomych bliższych i dalszych częste są przypadki kontrolowania żon przez mężów. Nagminne jest wręcz wykorzystywanie sytuacji finansowej. Kiedy mąż/partner zarabia więcej, a nawet na tyle dużo, że to jedno źródło dochodów wystarcza na życie, wakacje, rachunki i inne wydatki, potrafi powiedzieć swojej żonie, że nie będzie mył naczyń/prasował/sprzątał, bo zarabia na dom. Mężczyźni sprawdzają, ile kosztowały buty, wizyta u kosmetyczki i fryzjera, buty dla dziecka. Żony słyszą: „siedząc z dzieckiem, nie zarobię na kredyt”, „gdyby nie ja, nie miałabyś tego co masz”. Kiedy tak pozbierałam wszystkie zasłyszane historie razem, zapytałam mojego męża, czy wie, ile kosztował mój ostatni zimowy płaszcz (płaciłam jego kartą, kosztował niemało), ile zapłaciłam w drogerii. Popatrzył na mnie, jakbym się urwała z choinki.

Może brak kontroli wynika z naszego mało konsumpcyjnego podejścia do życia – podoba nam się wiele rzeczy, ale nie mamy potrzeby posiadania wszystkiego, co nam się podoba, może wynika z tego, że nam wystarcza z zapasem od wypłaty do wypłaty, a może wynika z bezgranicznego zaufania. Mój mąż wie, ile warte są moje zlecenia, ja wiem, ile on zarabia. Mamy wspólny budżet, wspólne wydatki.

Nie wyobrażam sobie, że mąż powiedziałby do mnie, że w nagrodę za cokolwiek będę mogła pójść na „shopping”, albo nie da mi pieniędzy na nową torebkę. Nie jestem pracownikiem, którego się nagradza premią lub tę premię zabiera za niewywiązanie z umowy. To nasze wspólne pieniądze i każdy ma prawo je wydać, na co chce. Nie „nagradzamy” się też seksem za „dobre sprawowanie”, bo seks jest naturalną częścią naszego małżeństwa i nikt nie wykorzystuje swojej pozycji, nie ma „bólu głowy” po nadgodzinach w pracy, czy imprezie z kolegami. Jesteśmy partnerami, nikt z nas nie używa argumentu siły przeciw drugiemu.

Po 8 latach wspólnego życia mam poczucie satysfakcji, że stoję u boku mężczyzny, dzięki któremu nie muszę pracować, ale który jednocześnie wspiera mnie w ciągłym rozwoju, nie podcina skrzydeł. Dzięki mojemu mężowi jestem niezależna finansowo, robiąc to, co sprawia mi przyjemność.

 

Zapraszam na mój profil w serwisie społecznościowym Facebook!