Mój drogi mężczyzno!
Dostaliśmy od losu kilka naprawdę pięknych lat. Tych nocy pełnych uniesień i poranków, gdy karmiłeś mnie mandarynkami. I dni, kiedy nieustannie trzymaliśmy się za ręce. I kłótni, gdy ty trzaskałeś drzwiami, a ja gryzłam poduszkę i wylewałam łzy. I wyglądałam przez okno, czy już wracasz, żebyśmy mogli zapomnieć każde wypowiedziane w złości słowo. I każdy nasz urloc pamiętam, i spontaniczne wypady w środku tygodnia, gdy kochaliśmy się w aucie na poboczu drogi. Byłeś przy mnie nawet wtedy, gdy naprawdę nie mogłeś, bo wiedziałeś, że tylko ciebie potrzebuję. I tak mijały nam tygodnie i miesiące, gdzie rzadko bywało źle, bo rozumieliśmy się bez słów. Ale życie tworzy własne scenariusze, nie pyta nas o zgodę, zmienia plany i pisze nowe historie. I chyba spłatało nam figla, bo zamiast scalać na wieki, zaczęło dzielić na zawsze.
Nawet nie zauważyłeś, gdy kupiłam nową kanapę do swojego gabinetu i coraz częściej w nim zostawałam. Ja też po czasie zorientowałam się, że nie wracasz częściej niż zwykle. I stół w jadalni w kilka chwil zrobił się za duży i zbyt pusty. I więcej było między nami zgrzytów, niż dawnych napięć, które rzucały na łóżko i splatały nasze ciała. I cisza, której jeszcze nie dawno tak nam brakowało. Przyglądałam ci się czasem ukradkiem i zastanawiałam, czy nadal kocham. A zaraz potem ganiłam w myślach i wierzyłam, że to kryzys, po którym znowu będzie dobrze. Może nawet piękniej niż dotychczas. I w końcu jakby przycichło, nawet nad morzem byliśmy i wziąłeś mnie na nagrzanej słońcem plaży. I wtedy już czułam, że to nasz ostatni raz, że już się nie przydarzy, że już cię nie poczuję. I wróciliśmy razem, ale już osobno. I mijaliśmy rankiem, i nie czekaliśmy na siebie wieczorem. Tylko tkwiliśmy w bryle nazywanej wspólnym domem, gdzie każde chowało się pod własną kołdrą.
A przecież wciąż mało wiosen za nami i krew jeszcze szumi, a dusza pragnie. Tylko nie siebie już nawzajem, a życia tego za drzwiami. Bo jeśli coś się wypala i kończy, to tylko jakiś rozdział, a kolejny dzień, jak kartka papieru, przyniesie nowe. Po co się stawać obcymi ludźmi, ziać nienawiścią i karmić niechęcią. Gdy w obojgu nas drzemią jeszcze, tak dawno ukryte uczucia i tęsknoty. Bo nam nie wyszło, bo nie po drodze. A życie musi iść dalej, żebyśmy mogli spotkać tych właściwych. Bo może oni też już nas szukają? Byliśmy dla siebie potrzebnym przystankiem, oddechem, przed końcem podróży. Spotkaliśmy się po to, żeby umieć później iść dalej i w końcu trafić na właściwe tory. Więc nie rozstawajmy się w złości, bo zbyt wiele sobie zawdzięczamy i za mocno pragniemy pokochać jeszcze raz. Tak jak kiedyś zakochaliśmy się w sobie, na próbę i mniej dojrzale. I dziś przyznaję ci się otwarcie, choć z drżeniem głosu, bo tyle wspomnień i dobrych uczuć, że już nie kocham. Że cię szanuję, że jestem wdzięczna i że dziękuję za każdą chwilę.
Widzisz mój drogi, los choć rozsądny, bywa przewrotny. Bo dał nam siebie, byśmy odkryli, że są inne ścieżki i obce serca, które czekają być może na nas. A nawet jeśli bardzo zabłądzę i pewnej nocy obudzę się sama, to się uśmiechnę. Bo będę wiedziała, że trzymasz za rękę kogoś innego i innej kobiecie zapinasz sandały. I znowu się uśmiechasz i pogwizdujesz w łazience. Miłość to ciągłe szukanie, oczekiwanie i zrozumienie, gdy coś przestaje mieć równy rytm. Miłość to zgoda i pomoc w pakowaniu walizek. Żebym ja mogła iść swoją drogą, a ty byś otworzył drzwi właściwej kobiecie.