– Ale macie mamuśkę. Niezłe piekiełko wam zgotowała, dłużniczka.
Gdy wyszli, Kuba tylko płakał. Starszy krzyczał, że jak mogłam im to zrobić, że nigdy się tak nie bał. Czułam upokorzenie, wstyd i żal. Do życia, że jeszcze mnie przy sobie trzyma.
Barbara, 48 lat
– Najgorszy nie był ten strach, że komornik, że konto mi zajmą, że znowu ktoś nieprzyjemny zapuka do drzwi. Ani te telefony, które doprowadzają do obłędu, bo dzwonią każdego dnia, nawet w niedzielę i późnymi porami. Nawet nie to, że bałam się odpowiedzialności karnej. Tyle się naczytałam, byłam pewna, że mogą mnie posadzić. Najgorszy był ten dzień, gdy moi synowie się dowiedzieli. I to w straszny sposób. Usiłowałam w kuchni skleić coś, z prawie niczego, gdy usłyszałam, głośne pukanie. Serce podeszło mi do gardła, bo chłopcy się rozchorowali, byli więc w domu. Zawsze, jakoś udawało mi się to ukrywać, unikać. Nie wiedziałam, co robić, wpadłam w popłoch. Jak takie zwierzę, co je całe życie trzymają w ciemnej klatce i nagle, wypuszczą. Chcesz uciec, tylko nie masz dokąd. Nie wiesz nawet, w którą stronę. Otworzyłam drzwi, bo walili i wołali głośno, kim są. Wizyta terenowa. Nie przebierali w słowach, podniesionymi głosami i przy dzieciach mówili wprost, że jestem nikim, że mnie załatwią, jak nie oddam. I gdy wychodzili, jeden schylił się do Kuby, młodszego syna i powiedział: – Ale macie mamuśkę. Niezłe piekiełko wam zgotowała, dłużniczka.
Gdy wyszli, Kuba tylko płakał. Starszy krzyczał, że jak mogłam im to zrobić, że nigdy się tak nie bał. Czułam upokorzenie, wstyd i żal. Do życia, że jeszcze mnie przy sobie trzyma.
Gdyby mnie dziś pani zapytała, na co było mi tyle pieniędzy, co się takiego stało, to uczciwie, wypadałoby powiedzieć, że nic. Albo, że nie wiem.
Nigdy nie było zbyt kolorowo, jeden syn chory, nieuleczalnie, wiadomo, co to znaczy. Drugi, też nie do końca zdrowy, ale był mąż, było lżej. On pracował i zarabiał dostatecznie, ja dorabiałam gdzie i ile mogłam. Wynajem się zapłaciło, czynsz i na życie takie w miarę spokojne, bez szaleństw było. Potem mu odbiło, nie wiem jak to nazwać inaczej, bo odszedł. Najpierw mnie dochodziły słuchy, że on tam z jakąś jeździ, ale się śmiał, jak mu powtórzyłam. Potem zniknął, zniknęli oboje, jak się okazało. Napisał raz SMS, że jest szczęśliwy, że będzie pomagał, ile będzie w stanie. I tyle. Fundusz alimentacyjny na chłopców płaci, bo tatuś przepadł, nie figuruje nigdzie. Kuba zaczął wtedy mocniej chorować. Ataki miał często, wyjazdy do kliniki, pielęgniarka w domu. Nie wiem, może to odejście ojca, narobiło bałaganu. Nie chce go winić, bo do dziś nie umiem sobie z tym poradzić i zrozumieć. Jak można tak żonę z dziećmi, zostawić po tylu latach? Na pastwę losu. Bo wciąż powtarzał, że ja sobie, zawsze poradzę? A jakie ja mam wyjście. Samotna matka, jest gotowa się sprzedać, byle tylko uchronić i nakarmić dzieci. Bo co one winne. Oszczędności miałam niewielkie, szybko stopniały. Z pracą różnie, bo dzieciaki niby nie malutkie już, ale chorowite. Musiałam zmienić mieszkanie, nie stać mnie już było na poprzednie, większe. Niewiele to zmieniło. I to ciągłe poczucie winy, że inne dzieci mają, że jadą na wakacje, chodzą na pizzę. Moje nawet na bułkę nie dostają, bo trzeba liczyć każdy grosz, na wszystkim oszczędzać. Ciągle się pilnować, kombinować, myśleć. Czujesz nieustające zmęczenie, tym myśleniem, co jutro, bo to już za kilka godzin, a w portfelu pustawo. Można, dostać na głowę. I może ja dostałam, skoro dałam się omamić i skusić?
Myślisz, że ty nie dasz się „naciąć” – przecież nie jesteś głupia
Najpierw tę reklamę widziałam w telewizji, potem w Internecie. W duchu się śmiałam, że to pewnie kłamstwo. Bo niby jak to, dają pożyczkę wszystkim, nawet, gdy nie pracują? Nie ma takiej możliwości. Sprawdziłam z ciekawości, byłam pewna, że zaraz wyskoczy okienko o dochodach i pracodawcy. Ale nie. Zaczęłam kalkulować, bo zauważyłam, że nie ma tam ratalnego spłacania. Trzeba po 30 dniach oddać całość, albo przesunąć spłatę długu do miesiąca. Niestety, za odpowiednią małą opłatą. Potrzebowałam na zaległy rachunek, kończyło się jedzenie, do zasiłku jeszcze daleko. Przecież nikt mi nie pożyczy, a tu opłaty przy pierwszym razie, były zerowe.
Przemyślałam na szybko, desperacko, tak jak żyłam od dawna. Nie wydam wszystkiego, resztę dołożę po alimentach, dam radę. Jeden przycisk na klawiaturze laptopa, telefon potwierdzający, trzy minuty i 1000 złotych na koncie. Co zrobiłam, gdy już uwierzyłam, że one tam są? Poszłam na porządne zakupy, spożywcze, zwykłe. I proszek i płyn do prania i obiad z dwóch dań. I nowe buty chłopakom. No i ten zaległy gaz, który spędzał mi sen z powiek. Zostało niewiele, ale nie martwiłam się. Bo wtedy pierwszy raz, zasnęłam jakaś lżejsza. Bo widziałam ich uśmiech i zadowolenie. To, że się cieszą, są najedzeni. To takie straszne, prawda? Że ja, matka i one, moje dzieci, nie mogą mieć tego, na co dzień. Jakby to był jakiś skarb, nie dla wszystkich dostępny. A to zwyczajne życie przecież. I takie czasem, nieosiągalne.
Czas mija…
Oczywiście miesiąc minął szybko, termin się zbliżał, ja nie miałam pieniędzy. Ale zdobyłam je. Jakimś cudem, wpłynęło mi coś zaległego i zdążyłam. I to mnie chyba pociągnęło dalej, niczego nie nauczyło. Znowu zabrakło i wzięłam ponownie. Z każdym razem, mogłam coraz więcej i na trochę dłużej. Niestety, jakby się od tego uzależniłam i przestałam też w końcu, wyrabiać z terminami. Przedłużałam spłatę o kolejny miesiąc, płacąc za to horrendalną opłatę. Ktoś na jakimś forum podpowiedział, że można wziąć gdzie indziej i spłacić tę poprzednią. No i zyskać czas. Boże, gdybym wtedy chwilę pomyślała, zatrzymała się na moment, to bym wiedziała. Że to był początek końca – spirala, która wciąga bardziej niż bagno. Bo tam w końcu utoniesz. A tu windykatorzy będą cię nękać, nie pozwolą pójść na dno, póki nie wyssą z ciebie każdego grosza. Wszystkiego, co można spieniężyć, na poczet długów. A te, rosły w zastraszającym tempie.
A potem czas nagle przyspiesza…
Coraz więcej firm do mnie dzwoniło i domagało spłaty. Coraz mniej miałam opcji, bo kolejne placówki zaczęły mi odmawiać. Oni się tam wewnętrznie informują, o takich jak ja. O „problemowych”, którzy biorą, podpisują i deklarują a potem, nie dotrzymują słowa. Tak się czuję, do dziś. W końcu dorosła jestem, czytałam, wiedziałam jak to wygląda. I brnęłam w to, bo próby wydostania się z tego labiryntu, wciągały jeszcze bardziej. Brałam pożyczkę na pożyczkę, to nie mogło się dobrze skończyć.
Zaczęły przychodzić pisma i nie tylko, polecone. Cała skrzynka, była wiecznie zawalona. I te telefony, bez przerwy. Dzień i noc, w święta i soboty. Groźby, poniżanie, zastraszanie. Propozycje ugody, na które nie miałam szans. Choć prosiłam, starałam się jakoś dogadać. Sprzątałam u ludzi, wpłacałam na początku, ile tylko mogłam. Ale to było jak studnia bez dna, rosły odsetki, opłaty i koszta. Nie dawałam rady, byłam ciągle wystraszona, nie mogłam spać. Chudłam, jakby mnie coś żarło od środka. Zaczęły się te wizyty. Nie ważne, czy był jeden czy dwóch. Czy facet czy kobieta. Zawsze tak samo podle, zawsze gorzej niż do zwierzęcia. Śmiali mi się w twarz, szydzili z moich łez i próśb.
Załamałam się, nikomu nie powiedziałam. Wstyd nie pozwalał. Bo co powiem? Że mam tyle tysięcy długów, bo je przejadłam? Bo wydałam na ubrania, na leki, na ogrzewanie zimą? Ale tak było, nie jeździliśmy na wczasy. Raz ich zabrałam, na cały dzień niedaleko miejsca, gdzie mieszkamy. Taki zwykły wyjazd, trochę pozwiedzali, zjedli lody i frytki pod parasolem. Dla nich to frajda, nie mają tego często. Takich dni, kiedy, nie widzą mnie zmartwionej, skrajnie zmęczonej, toczonej przez nerwy.
Aż dzieje się coś, co sprawia, że wszystko się zatrzymuje
Było coraz gorzej, młodszy syn przestał się do mnie odzywać. Potem, nie rozmawiał już z nikim. W szkole się skarżyli, że się opuścił w nauce, że dziwnie wycofał. Rozmawiałam z nim, ale milczał. Albo powtarzał, że wszystko ok, że ma gorszy okres. Wiedziałam, że to przez to gadanie na osiedlu. Mieścina mała, rozniosło się, że mnie za długi ścigają. Koledzy się podśmiewali, nie było nam łatwo. Do czego tak naprawdę, doprowadziły mnie „chwilówki” i złudzenia, zrozumiałam, gdy go znalazłam. Podciął sobie żyły. Bardzo głęboko, ledwo go odratowali. Napisał na komputerze, że już dłużej nie może. Że śmieją się i straszą, że komornik po niego idzie. Tego, co wtedy poczułam, z czym zmagam się do dziś, nie życzę nikomu. Zwłaszcza drugiej matce. Widzisz, że on leży w kałuży krwi i nie oddycha. Nie wiesz, czy jeszcze żyję, czy przyjadą na czas. Ale wiesz, że to przez ciebie.
Czasem masz w tym wszystkim szczęście…
… bo odnajdujesz pomoc.
Zainteresowali się nami, już w szpitalu. Lekarzowi, wykrzyczałam większość zanim, mi dali coś na uspokojenie. Potem, przyprowadzili psychologa. Dostałam namiary na różne fundacje i jedna z nich, bardzo mi pomaga. Mam prawnika, tłumaczy mi, co powinnam zrobić, rozmawia z firmami. Przede mną ogrom pracy, wysiłku i wyrzeczeń. Ale już nie jestem z tym sama. I wiem, że za długo byłam. Za długo w to brnęłam, nie przyznałam się, nie poprosiłam o pomoc. Zbyt wiele czasu mi to zajęło, zbyt wiele niepotrzebnych sytuacji się wydarzyło. Nigdy już nie będę, tą kobietą sprzed lat. Zbyt mnie stłamszono, zgnojono. Za bardzo nas zniszczono. Przypominam sobie o tym, za każdym razem, gdy patrzę na blizny mojego syna.