Zaczęło się niewinnie. – Włącz sobie, raz można obejrzeć, pośmiejesz się – mówiła znajoma. – Naprawdę, to jest zupełnie inny świat, inne problemy.
Na co mi inne problemy? Mam swoje, własne. I dlaczego mam się z nich śmiać? No, ale skoro tak namawiają… I telewizja też obiecuje cuda mamiąc bajecznym relaksującym spotem, w którym pięć prawie identycznych (choć podobno w różnym wieku) blondynek kroczy po kalifornijskiej plaży dumnie wypinając biusty. No a poza tym trzeba promować to, co polskie. Trudno, włączyłam… I tak właśnie zostałam wierną fanką programu Żony Hollywood.
Jak to się stało? Nie pytajcie mnie, sama nie rozumiem tego fenomenu. Tak, oglądam i nie wiem dlaczego. Co tydzień siadam przed szklanym ekranem i niby przypadkiem przełączam kanał na ten emitujący mój ulubiony program. Już są… Wszystkie bajecznie bogate i spełnione (poza jedną, która stara się o dziecko). Wszystkie niemiłosiernie kaleczą język ojczysty (a bywa, że również język angielski) deklarując jednocześnie miłość do ojczyzny i polskiej kultury. Wielbicielki „szanelek”, „labutinów” i „witonów”, a także małych piesków w szytych na miarę ubrankach od światowych projektantów… Co ja oglądam?!
– Stanlej! Gdzie on jest, ten mój mąż – woła z ekranu elegancka Helena, która planuje właśnie eleganckie party w swoim olbrzymim, eleganckim domu – Zabieram się do roboty – w jej przypadku oznacza to wykonanie kilku telefonów – Dom, w który mieszkam kupiliśmy od Michael Jordan. Każdy pyta, kto był twoim dizajnerem (…) Niestety ja to urządziłam.
Niestety, wygląda na to, że to prawda. Wnętrza przytłaczają zamierzonym przepychem: wielkie lustra w złoconych ramach, olbrzymie obrazy przedstawiające polskich królów i meble a la Ludwik XIV. Plus stolik kawowy wypatrzony u Sylwestra Stallone. Czy jest jakaś metoda w tym szaleństwie?
– Hany – mówi inna, słodka blondynka do swojego męża, biznesmena o azjatyckiej urodzie otwierając rocznicowy prezent – No diamonds today?… No i rzeczywiście, piękne opakowanie zawiera tym razem „jedynie” oprawiony w szlachetny metal zegarek pewnej szwajcarskiej firmy.
No diamonds?! Spoglądam rzewnym wzrokiem na mojego pochrapującego na kanapie męża oraz omdlewający wiecheć różyczek podarowanych z tej okazji, że drogi małżonek zapomniał o innej okazji. Znajoma miała rację: inne problemy, inny świat. Ale, jak to wciąga!
Po kilku odcinkach coś we mnie pęka. Czuję w sobie wewnętrzną sprzeczność. Kiedy część mnie mówi: „Nie oglądaj, wyłącz, przełącz na jakiś wartościowy program”, druga kusi: „Jeszcze tylko zobacz, jak ona sobie poradzi z tym tygodniowym ograniczeniem wydatków na kosmetyczkę do 10 000 dolarów”. Dosyć! Postanawiam podzielić się swoją tajemnicą ze znajomymi z pracy. Kiedy zagaduję koleżankę, (tę, która czyta Kantora i Różewicza), czy wie może co to za program, ona wyznaje bez skrępowania – Pewnie, sama oglądam. No jasne, że obciach, ale wiesz, to niesamowicie wciąga. Patrzysz i się zastanawiasz, czy bogactwo nobilituje głupotę. Taki socjologiczny eksperyment. – O tak, eksperyment! – przyznaję jej rację i od razu czuję się usprawiedliwiona. Chociaż, cholera jasna, dlaczego ja się w ogóle muszę usprawiedliwiać? To już nie mogę oglądać tego, co chcę?! No i właśnie, dlaczego ja właśnie TEGO chcę…?
– A widziałyście tę blondynę, co nakładała sobie na twarz ślimaki? – zagaduje inna koleżanka, która od kilku minut udaje, że nie podsłuchuje naszej rozmowy.
– No, to była Kinga. – gruby głos naszego szefa rozbrzmiewa tuż obok. – A ty skąd wiesz? – pytamy prawie chórem – Żona ogląda, to ja nie mam wyjścia – mówi lekko zawstydzony, ale zaraz przyznaje, że i jego „wciągnęło” – Bo to takie głupie, tego się nie da nie oglądać… Oni to specjalnie tak pokazują, żebyś chciała wiedzieć, co jest dalej. Jak im się życie potoczy, co głupiego jeszcze wymyślą. Ale przedstawiają te dziewczyny w taki sposób, żebyś je jeszcze polubiła, przywiązała się do nich.
– Czyli co, padliśmy ofiarą jakiejś manipulacji? – lecę Macierewiczem, ucieszona, że mogę poczuć solidarność ofiar tej telewizyjnej mafii, która postanowiła nam takie świństwo zrobić, w tak perfidny sposób uzależnić od przygód Żon z Hollywood.
– E tam, my po prostu tacy jesteśmy. Podglądacze. Interesuje cię to życie, którego nigdy nie będziesz miała. Oglądasz, bo chcesz. – pozbawia mnie złudzeń wielbicielka Kantora i Różewicza. – Patrzysz na jedną, drugą, myślisz, no dobrze, tyle mają kasy, a jak brzydko ten dom urządziły. Ja to bym zrobiła inaczej. I od razu ci lepiej. I żal, że ten dom nie twój, też trochę mniejszy…
Wobec takiej riposty jestem bezbronna. Czyżby naprawdę chodziło o tak niskie uczucia? W ramach buntu, w środowy wieczór nie włączam telewizji. Parzę zieloną herbatę, przeglądam miesięcznik psychologiczny. Z zadumy wyrywa mnie dźwięk SMSa. Potem następnego i jeszcze jednego. „ Pamiętaj, 21:50 ;)” brzmią mniej więcej, wszystkie trzy.