Nie wiem skąd bierze się ten nagły lęk, przekonanie, że po prostu muszę uciec. Kocham, kochałam też poprzedniego partnera. Ale przysięga, obietnica to jakaś cholernie przerażająca dla mnie ostateczność. Przychodzi taki moment, w którym wszystko we mnie mówi, krzyczy „nie”. I odchodzę, biegnę gdzieś byle dalej.
Wierzę, chciałabym bardzo, żeby to była intuicja, ten wewnętrzny głos, który chroni mnie przed decyzjami, których mogłabym potem żałować. Ufam, że to on właśnie podpowiedział mi dobrze, już drugi raz.
Ewa ma 32 lata, więc jak mówi jej mama, zdecydowanie „nie jest już małolatą”. Niezależna, fajna, choć odrobinę roztrzepana. Bardzo atrakcyjna. Przyjaciółki mówią, że to jej facet musi „ogarniać” – ją, życie, rachunki. I właściwie z takimi właśnie facetami spotykała się zawsze Ewa. Dwa związki były naprawdę bardzo poważne, ale oba, dość brutalnie zakończyła. Po angielsku, można powiedzieć.
Sprzed ołtarza, a raczej sprzed drzwi urzędu uciekała dwa razy, ostatnio całkiem niedawno, bo w zeszłym miesiącu. Na pierwszy ślub nawet dotarła, dojechała z przyjaciółką własnym samochodem. Kiedy przyjaciółka wysiadała z samochodu, Ewa wcisnęła pedał gazu i… odjechała, pozostawiając za sobą ogłupiały tłum znajomych, rodzinę, no i oczywiście pana młodego, który z całej tej historii leczył się potem antydepresantami.
– Nie zapomnę wyrazu jego twarzy – mówi Ewa. – Śnił mi się potem po nocach.
Dlatego na narzeczonego numer dwa, wolała nie patrzeć, po prostu, zamiast zjawić się o umówionej godzinie w ratuszu, pojechała do ich wspólnie wynajmowanego mieszkania, zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyła samochodem za miasto. Na wszelki wypadek wyłączyła telefon, więc jej ukochany był pewien, że doznała urazu mózgu w jakimś groźnym wypadku. Bo przecież nic nie mówiła, że zmieniła zdanie. No i zapewniała, że kocha.
Pewnie, że kochała. Nadal kocha, są momenty, że chciałaby nawet wejść do tego ich mieszkania, rozpakować z powrotem torbę i żeby wszystko było jak dawniej, przed tym całym ślubem. Ale on, nie bardzo chce. To znaczy chce, ale musiałaby się tłumaczyć, a to nie wchodzi w grę. Więc jest raczej pewne, że nic już z tego nie będzie. Na pewno jej w końcu wybaczy, wysłał przecież SMS-a. Napisał, że po co ta cała szopka, po co wizyty u rodziny i te wszystkie marzenia, które miał, w związku z ich wspólnym życiem. Ma do niej żal, więc chyba mu ciągle zależy…
Mama Ewy nie potrafi zrozumieć córki. Za pierwszym razem stanęła po jej stronie, mówiła, że ślub to taka ważna decyzja, że pal licho tą zaliczką za wesele i obiad w restauracji. Że jeśli Ewa zrezygnowała, to jednak coś tam musiało być z tym Kacprem nie tak. Ale teraz? Cztery lata „chodzenia ze sobą”, rok wspólnego pomieszkiwania. Piotrek był jej bardzo bliski, traktowała go jak syna, zdążyła pokochać, przyjąć do rodziny jak swojego. Dobry, porządny chłopak, zakochany w Ewce. I życie miał ułożone, dobrą pracę. Co jego rodzice muszą o Ewie myśleć? Mama załamuje ręce. Kiedy wybiera na ekranie telefonie numer córki, wzdycha głęboko. Powie jej to, co zwykle: „Proszę, Ewcia. Zadzwoń do niego, przeproś. Nie można tak bez słowa, bez wyjaśnienia”.
A co mówi Ewa?
– „To” zaczynało się zawsze tak samo. Padała propozycja ślubu i ja, we łzach wzruszenia godziłam się, bo tak czułam. A potem to już równia pochyła. Stawałam się płaczliwa, nerwowa, nie mogłam spać. Chudłam, bo z nerwów nie chciało mi się jeść. Wyobrażałam sobie, że w moim życiu zjawia się nagle TEN JEDYNY, czyli ktokolwiek, byle inny niż mój narzeczony. Niewierność? Byłam jej bliska. Tak jakbym na siłę chciała sobie udowodnić, że to nie jest związek dla mnie. Kiedy chodziliśmy z zaproszeniami „po rodzinie”, prawie wymiotowałam z nerwów. Najpierw tłumaczyłam to stresem związanym ze tymi wszystkimi przygotowaniami. Potem dotarło do mnie, że to moja podświadomość próbuje mnie przed czymś ochronić. Dlaczego nie zrezygnowałam wcześniej? Nie, wcale nie chodzi o jakiś spektakularny, „filmowy efekt”. Po prostu kumulacja tych wszystkich emocji, złych przeczuć następowała zawsze w dniu ślubu, nie wiem z jakiego powodu.
W psychologii miano „uciekającej panny młodej” nie odnosi się tylko do narzeczonych, które faktycznie lada moment mają stanąć na ślubnym kobiercu. Mianem tym, określa się też te osoby, które na sam dźwięk słowa „zaangażowanie”, „następny krok” salwują się ucieczką. Najpierw emocjonalną, budując mur między sobą a swoim partnerem, a potem dosłowną, znikając z jego życia, nierzadko bez słowa wyjaśnienia, które przecież należą się tym, którym dane obietnice złożyliśmy, których zakochane serca zostają teraz z niczym.
Ewa chciałaby mieć rodzinę, dzieci. Chciałaby właściwie wziąć ślub. Ale nie jest wcale przekonana, że kiedy spotka na swojej drodze odpowiednią osobę, nie wymknie się znowu, tylnymi drzwiami. Właściwie to nawet się tego obawia.