Kochanie…
Chciałam ci o tym napisać, bo czasem się boję, że nie masz świadomości, jak bardzo na ciebie czekam. Te kilka wieczorów w miesiącu, gdy każda minuta zbliżająca nas do spotkania, jest słodsza od poprzedniej. Gdy od rana wiem, każdym mrugnięciem powiek, że za kilka godzin tu będziesz. Twój zapach, przez który szaleją moje zmysły, rozniesie się po całym mieszkaniu. Jak zawsze nie powiesz nic, tylko przygasisz światła. Podejdziesz do okna parapetu, mocno chwycisz mnie za uda i do siebie przyciągniesz. I jeszcze nim zdążysz mieć swoje dłonie na każdym fragmencie mojego ciała, już przesiąkam twoim zapachem. Wyrównasz nasze oddechy kładąc swoje usta na moich. I od tego momentu wszystko przestanie istnieć. Jakby świat się zatrzymał i tylko w naszych żyłach słychać szum krwi. Wzburzonej do granic gorącym pożądaniem. I pragnieniem, żeby ta noc trwała wiecznie.
Pamiętam ten pierwszy hotel, do którego pojechaliśmy. Kilka dni wcześniej był jeden drink i kilka tak nieistotnych słów. A potem klub, gdzie tańczyłam, a ty patrzyłeś tak, jakbyś chciał mnie na wyłączność. W ogóle o tym nie rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Niby przypadkiem wplatałeś na chwilę swoje palce, pomiędzy moje. A twoje oczy pożerały moje usta. Tak jakbyśmy się na starcie temu poddali, temu co nadal takie nieetyczne, a najbardziej pożądane. Seks bez zobowiązań. Doznanie, które nie ogranicza w żaden sposób, ale daje wszystko i ponad wszystko. Ale wtedy o tym nie mówiliśmy, tylko wsiedliśmy do wspólnej taksówki. I raz tylko, dotknąłeś mojej twarzy. Jest w tobie tyle pociągająco męskiego taktu. Poczucia tego, że na pierwszym miejscu jestem kobietą, a nie przedmiotem do wdmuchania. Od pierwszego spojrzenia do ostatniego jęku. I gdy szliśmy po schodach i już wtedy nasze dłonie nie chciały nas słuchać. I gdy przycisnąłeś mnie do drzwi pokoju, gdy tylko do niego wpadliśmy. I czułam całą sobą, bez cienia wątpliwości, że tego po prostu chcę. Świadomie i pewnie. Mokra z podniecenia, czująca każdym zmysłem. I pragnąca każdego twojego dotyku, jak jeszcze nigdy dotąd.
I to pamiętam, jak zaskoczyłeś mnie delikatnością i obłędną dokładnością. Gdzie twoje wargi były od stóp, aż po mój język. Jak celebrowałeś pieszcząc mnie do granic postradania zmysłów każdą sekundę. Każdy jej ułamek, przed tym, jak zaczęłam prosić, żebyś we mnie był. A ty cały czas patrzyłeś mi w oczy i szeptałeś, że mam piękne ciało. I, że jestem najbardziej zmysłową kobietą, jaka istnieje. I czułam cię coraz głębiej i słyszałam wyraźniej, jak bije ci serce i jak powtarzasz, że pachnę orgazmem. I tak było, od pierwszego muśnięcia twoich rąk. Potrafisz być kochankiem, przy którym czuję się piękna i pociągająca. Najlepsza. I jedyna. Bo nie zostawiasz mnie za swoimi plecami, ze skrawkiem obcej pościeli. Tylko przytulasz, okrywasz czule i gładzisz po plecach. I mówisz, że mam taką gładką skórę, taką delikatną. I pytasz, czy było mi dobrze, a ja jeszcze wciąż cię czuję w środku. I nie mogę mówić, bo nadal nie wróciłam. Z przepięknej podróży w jaką mnie zabrałeś. I nadal nic sobie nie tłumaczyliśmy, nawet wtedy gdy zabrałeś mnie na śniadanie. I śmiejąc się wycierałeś piankę z kawy, którą miałam na nosie. I mówiłeś, że czasem jestem jak mała dziewczynka, którą trzeba się zaopiekować. I ja się, na tę twoja troskę godziłam. Nawet nie pytana. I bez względu, na wszystko.
Nigdy nie padło słowo układ. Raz tylko, gdy czułam twój ciepły oddech na mojej szyi, usłyszałam, czy możesz czasem zatęsknić. I nawet nie musiałam odpowiadać, bo i tak wiedziałeś, że się zgadzam. I potrafimy czasem milczeć do siebie i spotkać się nagle, przypadkiem wiedzionym przez los. I jeszcze bardziej ucieszyć. I albo wyjść razem zostawiając tych, z którymi przyszliśmy. Albo po prostu ja tańczę, ty nie możesz oderwać wzroku. I nakręcamy się aż do ostateczności. I wychodzę nagle sama, a ty za mną nie idziesz. Bo oboje wiemy, że za kilka dni, będzie smakowało jeszcze bardziej. Teraz każde wróci do swojego łóżka i wyświetli obraz z ostatniego nie do końca wspólnego wieczoru. Ty myślisz o tym, w czym dziś śpię a ja przypominam sobie twój zapach. I wytrzymujesz trzy dni, gdy znowu dzwonisz lub piszesz. Jeden krótki SMS, banalne pytanie. Jeden wyraz, który uwalnia lawinę uczuć. Gdy pytasz, czy tęsknię, oddychając szybciej odpisuję, że tak samo ja ty. I godzinę później, tonę w twoich ramionach. Pozwalam ci zedrzeć z siebie ubranie i posadzić na kuchennym blacie. I zakryć dłonią usta, żeby stłumić mój krzyk. W tym geście jest tyle płomiennego seksu, gdy przygryzam ci palce i słyszę, jak coraz głośniej oddychasz. I łapiesz mnie za kark, mocniej niż zwykle i przygryzasz moje usta. I znowu czuję się niezwykłym zjawiskiem, które ty na nowo odkryłeś. Nie ma niczego piękniejszego dla kobiety. Nie istnieje lepsze uczucie. I ja to mam, dzięki tobie, Kochanie.
I ktoś nam zarzuci, że to tylko złudzenia, że się nimi karmimy, że oszukujemy. Nawet gdyby tak było, to dla chwil, na których wspomnienie wilgotnieje i jeszcze bardziej chcę żyć, mogę zostawić wszystko. Nawet uczucie, które przecież i tak przychodzi niepytane, nie wiadomo skąd i kiedy. A jeśli nas ominie lub porozstawia przy innych adresach, to i tak nic nie tracimy. Od zawsze chcieliśmy siebie tylko czasami. Bo ja nie wyobrażam sobie innych rąk, a ty innego zapachu. Ale oboje nie wyobrażamy sobie wspólnego zawsze. Czasem tak mają, ludzie po przejściach. Trochę zawiedzeni, trochę niepewni. Trafiają na siebie tak jak my i nadal mijają. Od czasu do czasu tylko tęsknota puka jednocześnie do ich drzwi. I przez kilka momentów świat przestaje istnieć, telefony tracą dźwięk, milczy dzwonek domofonu. A może tylko my już tego nie dostrzegamy. Bo wtedy mamy siebie. Nie ma nikogo i niczego poza nami. I wspólnym oddechem. I szeptem, że boisz się zasnąć, bo wiesz, że zniknę nad ranem. A ja ci odpowiem, że robię to tylko dlatego, żebyś znowu zatęsknił.