To nie jest historia o nieszczęśliwym małżeństwie. To jest historia dobrej, poukładanej rodziny. Dwoje dzieci, fajne relacje. Wieczorami jemy wspólne kolacje, gramy w Farmera i Monopoly. Jest dużo śmiechu. Wiem wtedy, że tak właśnie wygląda szczęście. Dzieci kwiczą z radości, tłuką się. „Nieeeee, oszukujesz”, „Nieeeee, ty oszukujesz”. Wiem, że gdy dorastałam o tym marzyłam. O spokojnym, stabilnym domu.
Mam go.
Kot mruczy, pies wyleguje się na kanapie. Tak właśnie jest w reklamach, nawet wczoraj taką widziałam. Pies na kanapie, mruczący kot są symbolami luzu, radości, szczęścia. Wstaję rano, pachnie kawą, robię śniadanie. Dzieci ganiają się po kuchni. Chciałabym zatrzymać te momenty na wieczność, bo wiem, że miną.
Tym bardziej czuję się winna. Że chcę czegoś więcej. Czy mam właściwie prawo, gdy wokół tyle bólu i rozwodów?
Mamy wielu przyjaciół, zapraszamy znajomych, jeździmy na wspólne wakacje. Ludzie na nas patrzą i na pewno też myślą, że jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Nigdy nie wiedziałam, że można mieć dobrą rodzinę i jednak czuć smutek.
Bo choć rodziną jesteśmy fantastyczną, mi i mojemu mężowi miłość wychodzi średnio. Namiętność, czułość. Słucham? A co to jest? Czy to naturalne, że mija? Nieprawda. Dziś moi znajomi wrzucili na Facebooka zdjęcie ze ślubu. Ona pisze: 24 lata i wciąż tak samo. Może nie było zawsze różowo, ale zawsze barwnie. On (jej mąż) pisze bardzo ciepły komentarz.
Inni znajomi przychodzą na kolacje. On dotyka jej kolana, głaszcze ją go po głowie. To jest małżeństwo z takim samym stażem jak my.
My sprzed kilkunastu lat. Ja bardzo ciepła, czuła, on mniej, ale zakochany, a który mężczyzna nie okazuje czułości, gdy jest zakochany. Jest wyjątkowo.
Kupujemy mieszkanie, budujemy wspólne życie, trochę spieramy się o to, jakiego koloru mają być nasze ściany, i czy w wanna w łazience półokrągła czy klasyczna. Ale jest między nami wszystko to, co powinno być w miłości. Namiętność, czułość, fascynacja, troska, ciepłe słowa. Po prostu wiem, że to jest „to”.
Mijają lata, zmieniamy się. To prawda, pokonujemy razem kryzysy. Jestem przy nim, gdy umiera jego tata. Siostra, mama, młodszy brat pogrążają się w depresji. Biegam między nimi, koję, pomagam, wspieram
On też jest przy mnie. Gdy choruje moja mama wyciąga z konta odkładane przez lata pieniądze. Jest moim przyjacielem, bez wątpienia. Najlepszym. Jestem jego przyjaciółką. Pewnie najlepszą. Wiem, że go otworzyłam, jego mama zachwycona, moja też, bo jestem z kimś stabilnym.
Ale czy wciąż jest moim partnerem? Co zarzucę mu jako kochankowi? Mnóstwo rzeczy.
Prawie mnie nie dotyka. Nie mówię o seksie raz na dwa, trzy tygodnie. Nie ma potrzeby, żeby mnie przytulić, pocałować. Kiedyś nawet zrobiłam eksperyment. Nie inicjowałam sama kontaktu fizycznego przez dwa tygodnie. On też nie. Zero.
– Czy wiesz, że nie przytulałeś mnie dwa tygodnie?
– Oj, nie przesadzaj. To na pewno nie było tyle. Miałem pracę, mamy kłopoty. O co ci chodzi? Przecież cię kocham.
„Kocham” to jest takie słowo pułapka. Można wrzucić w to każdą nielojalność, zaniedbanie, nieuważność. „Ale przecież cię kocham” mówi ktoś. I powinno zatkać ci usta. „Przecież nie zdradzam”, „Przecież’.
Ludzie zaniedbują się w różny sposób i szalenie mnie złości, ze poruszamy się tylko po kilku polach. Zdrada, niekochanie. Ale ludzie też zaniedbują siebie, choć wciąż coś do siebie czują.
Mój mąż ogląda mecz (przykład z zeszłej soboty)
Klnie jak wariat, wali mnie w kolano jak kumpla. Chce się podzielić swoją radością.
Pewnie, spoko, czepiam się.
Mój mąż zasypia… nigdy nie idzie ze mną spać, bo jeszcze coś ogląda
– Idziesz?
– Zaraz.
Pewnie. Budzę się o czwartej, jego nie ma obok. Schodzę na dół, śpi na kanapie.
Łapię go za rękę: „Hej, choć na górę”. Bez reakcji.
Ale spoko, czepiam się.
Mój mąż uprawia seks
W sobotę. W tygodniu przelotnie. Chyba oboje się oszukujemy. Bo dziś udajemy, że wystarcza nam pięć minut na stole. I w samochodzie. Karmimy się tym, że mamy taką wyobraźnię i tak fajnie się bzykamy. Spontaniczne. Ejże, ejże. Udajemy sami przed sobą, że szybkie numerki są seksem, a nie uspokajaniem siebie, że jednak coś fizycznego robimy.
Ale spoko, czepiam się.
Właściwie, gdy o tym piszę widzę, że jako namiętny związek już nie istniejemy.
O ja głupia.
Nie istniejemy też jako para romantycznych zakochanych, bo on kiedyś dzwonił w ciągu dnia, a gdy dziś dzwonię ja, on mówi: no?! słucham?! Pracuję!
Tyle słyszałam o małżeństwach. Że prawie wszystkie tak kończą, nawet jeśli zostają razem. Wierzyłam, byłam pewna, że z nami będzie inaczej.
Ale też wylądowałam na planecie stabilizacja. I przepraszam, ale nie o to mi chodzi.
Bardzo jest mi bliski. Wiem, ile mu zawdzięczam, ale nie chcę fizycznie umierać za życia.
Ilu z was umiera tak fizycznie za życia? Oszukuje się dobrze, bo jest rodzina? Bliskość jakaś, nie ma przemocy. Sympatia jest i porozumienia. Faceci też tak mają. Ona wie gdzie są jego majtki, wie jak prać mu spodnie i ułożyć rzeczy. Zna jego każdą wadę. I tajemnicę. To podobno miłość.
Czy ja wiem…
A może to więź głęboka. Może przyjaźń.
Chciałabym, żeby mój mąż szalał za mną. Jak być może oszalałby dla nowej kobiety. Chciałabym, aby wciąż chciało mu się biec mi rano po bułki i kupować ukochaną gazetę. A nie tylko kłócić się, kto tym razem wyjdzie z psem i mówić: „o jezu, o co ci chodzi?”. Chciałabym, żeby zadzwonił w ciągu dnia i spytał: co słychać. Oraz nie zasypiał na kanapie, bo tak ma. ( kiedyś nie miał)
On mi czasem mówi: „Tak bardzo cię kocham”.
Chciałabym powiedzieć: nie musisz mi tego mówić, postaraj się o mnie jak kiedyś. Bo ja wciąż piszę ci czułe SMS-y i czekam z kolacją.
Nigdy nie powiedziałam o tym głośno.
Teraz to napisałam.
I usłyszałam.
Czasem żyjemy w małżeństwach spokojnych, ale martwych. Tyle naszych potrzeb jest niezaspokojonych. Potem się zdradzamy, bo wcześniej nie mieliśmy odwagi powiedzieć: jest średnio, bardzo średnio.
I ja to rozumiem. Większości z nas nie jest potrzebna tylko stabilizacja.
Chcemy być kochani, dotykani.
Chcemy, by ktoś nam mówił, że jesteśmy ważni. Chcemy mieć świetny seks, nie tylko przez pierwszych pięć lat związku.
I nieważne, że mamy dzieci. Potrzeba miłości nie zależy od cyferek w metryce czy liczby potomków.
Można żyć z kimś bardzo bliskim, ale jednak czuć samotność.
A kiedy mamy walczyć o siebie jak nie tu i teraz?