Sławomir Sikora miał niespełna 30 lat, gdy wspólnie z Arturem Brylińskim rozkręcał biznes. Wtedy zaczął ich szantażować Grzegorz, znajomy, żądając spłaty wyimaginowanego długu. Zgłosili sprawę policji, ale nie dostali pomocy. Pobicia, próby zastraszania, groźby wobec bliskich nasilały się. W marcu 1994 roku Sikora i Bryliński zabili swoich dwóch oprawców. W 1997 roku zostali skazani – każdy na 25 lat więzienia. Sikora spędził za kratami 10 lat. W 2005 roku został ułaskawiony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a Bryliński pięć lat później przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Krzysztof Krauze nakręcił na podstawie ich historii głośny do dzisiaj – „Dług”. W kinach możemy obejrzeć kolejną produkcję będącą niejako kontynuacją poprzedniego filmu – „Mój dług”. Rozmawiamy ze Sławomirem Sikorą o najważniejszych kobietach jego życia. Tych, które miały największy wpływ na to, jakim dziś jest człowiekiem.
Ale na początek pytanie – dlaczego powstał film „Mój dług”? – Krzysztof Krauze spisał to, co miałem mu do powiedzenia, a potem wykreował własną postać. Słabo się w niej odnajdowałem. To był jakby mój niewyraźny cień. Teraz mogę w pełni uczciwie przyznać się do bohatera „Mojego długu”. Tak, to ja. Poza tym najnowszy film jest właściwie o czym innym niż historia opowiedziana przez Krauzego. Jemu chodziło głównie o pokazanie, jak doszło do zbrodni. My dziś opowiadamy o tym, co działo się później – mówi Sławomir Sikora dla GW.
Ada – po prostu mama
Wychowały mnie kobiety: babcia Helena i mama Ada. Było nas w domu dwóch braci, ojca prawie nie pamiętam – mówi Sikora. Mama była pianistką, ale w latach 70-tych przeszła zapalenie opon mózgowych i musiała zrezygnować z kariery. Zaczęła pracować w przedszkolu, gdzie uczyła rytmiki. Zmarła przedwcześnie w wieku 60 lat, w 1993 roku. Czy gdyby żyła, mogłoby nie dojść do tej kaskady przemocy i w finale morderstw? – Mama zawsze powtarzała, że chciała, bym miał stabilną pracę, była przeciwko tym wszystkim moim interesom – opowiada Sikora. -Grzegorz dobrze znał moją mamę, miał do niej szacunek i przy niej zachowywał jeszcze jakieś normy. Ale gdy mama odeszła i wiedział, że mieszkam już sam, stał się bardziej napastliwy – dodaje.
Śmierć mamy, z którą Sławomir był silnie związany, była dla niego i brata szokiem. Gdy odeszła, obaj byli we Francji. Po przyjeździe dowiedzieli się, że karetka przyjechała za późno, po dwóch godzinach od wezwania. Organizowanie pogrzebu zajęło im dwa tygodnie. – To było jakieś szaleństwo, obłęd. Pamiętam, że w dniu pogrzebu o godzinie 6 rano przyjechały do mnie dwie policjantki, założyły mi kajdanki i zawiozły na komendę na przesłuchanie. Wtedy spytałem: – A co by było, jeśli to wszystko są wyłudzenia i haracze? Czy ich zatrzymacie? Usłyszałem tylko: – Chyba się pan naoglądał amerykańskich filmów. Wtedy powiedziałem, że za kilka godzin mam pogrzeb matki. Nikt mi nie uwierzył. Cudem miałem przy sobie jej akt zgonu, więc mnie wypuścili. Dlaczego to opowiadam? Nie chcę się usprawiedliwiać, ale śmierć mamy była dla mnie momentem przełomowym, przestałam już kontrolować sytuację. I rok później… zamordowałem dwóch ludzi.
Magdalena – wielka miłość
Między nimi było 10 lat różnicy. Magda – jedynaczka. Sławek – chłopak z kasą, młody przedsiębiorca, którego przyjaciele wozili dobrym samochodem. Dzieliło ich wiele, ale to była miłość od pierwszego wejrzenia. Uwielbiali tańczyć, chcieli się pobrać i założyć rodzinę. – Pamiętam, że jak Magdalena przyjechała do mnie do więzienia, powiedziała: Sławuś, jakbym była w ciąży, to już bym miała taki fajny brzuszek. Wtedy sobie pomyślałem: – Boże, dobrze, że nie jesteś w ciąży, bo co by to dziecko teraz przeżywało – opowiada Sikora. Pisali do siebie przez 16. miesięcy, on codziennie do 1 stycznia 1996 roku. – Więzienie jest takim miejscem, że ja mogę nie pamiętać, co robiłem wczoraj, ale pamiętam dokładnie, co robiłem każdego dnia więzieniu i w jakiej celi wtedy siedziałem. Tam czas inaczej płynie. Także w listopadzie 1995 roku Magdalena napisała mi, że wszystko ją po prostu przerasta- mówi. Wyrok zapadł rok później. Ale czy te listy pomogły mu przetrwać? I tak, i nie. – Między nami narodziła się wtedy metafizyczna więź. Kochałem, tęskniłem, cierpiałem okrutnie. Wiesz, co mnie najbardziej rozwalało? To, że nie wiem, jak ona wygląda, czy nikt jej nie robi krzywdy. Obok w celi siedzieli gwałciciele, więc moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. Powiem ci, że recydywa od samego początku mówiła mi, że lepiej bym nikogo na zewnątrz nie miał, jeśli zostałem skazany na 25 lat. Mówili: – Słuchaj, jak nie będziesz miał kontaktu ze światem zewnętrznym, to będzie ci się lepiej siedzieć. Ale jak ja miałem oderwać się od miłości?
Kiedy Magdalena miała stawić się na przedostatniej rozprawie, nic go nie obchodziło oprócz tego, że miał ją zobaczyć. Nie przyszła. Odczytano tylko cztery zdania jej zeznania. Sławek nie chce, byśmy je cytowali, mówi, że to zbyt bolesne. – Dziś już wiem, że to między nami musiało się skończyć. Przez 16 miesięcy pisaliśmy do siebie listy, ona słała mi paczki i zdjęcia, płakała. Musiała też oszukiwać swoich rodziców, którzy nie pozwalali jej jeździć na widzenia – mówi. To była wielka presja, także społeczna. Bo przecież dziennikarze pisali wtedy bzdury, że Sławek po morderstwie pił wódkę i kopał na moście na Górze Kalwarii odcięte głowy, krzycząc: „Gol!”. – Po wyjściu z więzienia napisałem do niej maila, czy mogłaby mi te listy oddać, bo chciałabym mieć pamiątkę, zrobić ksero. Odpowiedziała, że niestety je wyrzuciła – mówi.
Anna – wybawicielka
W filmie „Mój dług” to Sławek napisał do Anny list z więzienia z prośbą o pomoc. W rzeczywistości było inaczej. – To ona do mnie napisała list w pięknym stylu, ładnym pismem i dlatego zacząłem jej odpisywać. Tak zaczęła się nasza znajomość, choć ja zupełnie wtedy nie chciałem, by ktoś mi pomagał – opowiada. To jednak dzięki staraniom tej kobiety wyszedł na wolność w 2005 roku, po dziesięciu latach. Anna zorganizowała zbieranie podpisów (ponad 37 tysięcy!) pod petycją i zabiegała o ułaskawienie, które ostatecznie podpisał ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. – Gdyby nie Anna, która dla mnie wykonała tytaniczną pracę, pewnie nie byłbym teraz wolnym człowiekiem. To pewne! Kilka razy pojechałem do niej na przepustkę do Gdańska, nad morze. Chodziliśmy na spacery po plaży, zakochaliśmy się w sobie, ale ja wtedy byłem facetem, który nie nadawał się do normalnego życia. To nie mogło się udać. Anna była bardzo ciepłą, dobrą dziewczyną, ale po ułaskawieniu nasze drogi się rozeszły – wspomina.
Ninel – jego mame
Poznali się w Żydowskim Instytucie Historycznym w 2004 roku. Ninel wtedy powiedziała: – Jeśli kiedykolwiek będziesz w potrzebie, przyjdź do mnie na Jagiellońską, tu możesz sobie pomieszkać. Klucze do tego mieszkania miało wtedy z pięćdziesiąt osób: aktorów, pisarzy, artystów – wszyscy w potrzebie. – Najpierw podziękowałem, ale przyszedł taki moment w moim życiu, że zapukałem do jej drzwi. Nie wiem, czy mi uwierzysz, ale któregoś razu spotkałem tam samego Krzysztofa Krauze. Kiedy otworzyłem, spojrzeliśmy na siebie i zrozumieliśmy, że nie ma przypadków. Ninel była dla mnie jak mama, ale mówiłem po hebrajsku: „mame” – wspomina Sikora. W tym właśnie mieszkaniu oglądał wiadomości, gdzie na czerwonym pasku pojawiła się informacja, że jest ułaskawiony. Śmiali się razem z Ninel, że Sławek nigdy nie miał świadectwa z czerwonym paskiem, a teraz ma.
Gaba – Anioł Stróż
Gaba była moim dobrym duchem, aniołem stróżem – mówi. Co ciekawe, spotkali się tylko dwa razy w życiu, a stworzyli wyjątkową więź. Kiedy Ninel go rozpieszczała, Gaba potrafiła na niego nakrzyczeć: – Sławuś, pozbieraj się do kupy, ogarnij się. Dużo pomagała emocjonalnie, robiła mu tłumaczenia na język angielski, wspierała dobrym słowem. Rozmawiali tylko przez telefon i pisali do siebie maile i SMS-y. – Pamiętam, że moja ówczesna dziewczyna bardzo była zazdrosna o tę relację i chyba poniekąd dlatego się rozstaliśmy – mówi.
Iwona – co dała wędkę
Ona dała mi coś, czego nigdy nie wyrzucę, dała mi wędkę – mówi Sławek. – Kilka razy wypiliśmy herbatę i głównie rozmawialiśmy przez SMS, bo Iwona jest bardzo zajętą bizneswoman. Konkretna osoba, ale na wszystko brakuje jej czasu. Kiedyś napisała do mnie: – Sławek, zbliżają się twoje urodziny. Co chcesz na prezent? Zastanawiał się długo, bo wydawało mu się, że ma wszystko. Ale kolega podpowiedział, że przydałby mu się komputer, bo mógłby napisać książkę. „Może jakiś laptop?”, napisał więc nieśmiało. A ona krótko: „Pecet czy Mac?” Sprawa ucichła, minęły chyba trzy tygodnie i znów przyszedł SMS: „Wybrałeś?”. Poszli więc razem do sklepu i tak Sławomir dostał swój pierwszy laptop, na którym napisał dwie książki: „Osadzony” i „Mój dług”.
Aga – żona
W 2009 roku poczułem, że ponieważ w kraju mi się nie układa, wyjadę gdzieś daleko – mówi. Wymyślił sobie, że kupi bilet do Buenos Aires i będzie pracował w dokach. Jednak znajomy mu podpowiedział, żeby najpierw poszedł na pielgrzymkę do Częstochowy z osobami niepełnosprawnymi. Ciekawość wzięła górę. – Drugiego dnia zacząłem iść blisko pewnej dziewczyny, która też pchała wózek. Aga ujęła mnie tym, że kompletnie nic nie mówiła, wydawała się tajemnicza. Ale znalazłem do niej klucz, bo podobnie jak ja, lubiła fotografować. Była też bardzo wytrzymała, kompletnie nie przeszkadzało jej to, że śpimy byle gdzie, że idziemy dziennie po 30 kilometrów. Pomyślałem, że jest bezproblemowa – opowiada. Myślał wtedy, że ponieważ nie wyszło mu z Anną, to nie uda mu się już z żadną kobietą. – A tu na mojej drodze znowu stanęła wolontariuszka, dziewczyna, która robi coś dobrego ze swoim życiem, chce pomagać innym. Okazało się, że Aga jest z Dolnego Śląska, z maleńkiej miejscowości nad jeziorem. Zacząłem ją odwiedzać, aż po dziesięciu miesiącach zorientowałem się, że moje mieszkanie w Warszawie stało się najdrożej wynajmowaną szafą, do której przyjeżdżam tylko wymieniać ubrania – mówi. Pobrali się w 2013 roku. – Kiedyś pchaliśmy po wózku, a dziś pchamy już trzy ze swoimi dzieciakami – dodaje.
Antonina – jedyna córka
Ojcem został po 50. Późno, więc śmieje się, że jako 57-latek jest bardziej dziadkiem. Wylicza: Franciszek ma siedem i pół roku, Antonina pięć lat, a Stanisław skończone trzy lata. „Ale córka, to oczko w głowie tatusia. Jak wracam z jakiejś podróży, to ona pierwsza do mnie podbiega, rzuca w kąt oglądanie „Psich patroli” i krzyczy: -„Tatusia do mnie przyjechała!” Każdy facet w tym momencie byłby na łopatki rozłożony – mówi Sikora. Ale Sławek nie chce zbyt dużo opowiadać o rodzinie. – Noszę stygmat gościa, który 10 lat siedział więzieniu i który zabił. Dlatego staram się dziś chronić prywatność ze względu na dzieci. Czasem różne telewizje proponują, że przyjadą i pokażą mnie z żoną z dziećmi. Absolutnie nie zgadzam. Nie dlatego, że mam coś do ukrycia, ale dlatego, że nie chcę, żeby moje dzieci były napiętnowane – mówi.
Maryja – Matka Boska
Jeszcze połączyłbym te wszystkie kobiety taką piękną klamrą – mówi na koniec. -Wśród tych kobiet, które wpłynęły na moje życie, jest jeszcze — może najważniejsza – Maryja. Jestem mocno nawróconym facetem. Gdyby nie Ona – nie byłoby mnie, rodziny, dzieci.