Zacznę od totalnego truizmu – kiedy w domu pojawia się dziecko, zmienia się wszystko. Powstały na ten temat setki książek, tysiące opracowań i pewnie miliony wpisów na forach, w mediach społecznościowych, czy na blogach właśnie. Ja chciałbym się skupić na tym, jak pojawienie się dziecka wpływa na naszych znajomych i pracodawców. A dokładniej rzecz ujmując na tym, jak na ich dotychczasowe pytania zamiast odpowiadać „TAK” zaczynamy odpowiadać „NIE”. I zaapelować, żeby się nie obrażali 🙂
Nie dotyczy to tylko niemowląt. Na ten temat póki co, nie mogę się wymądrzać. Mam na myśli berbecie, których samych w domu nie zostawisz chyba, że chcesz się na własnej skórze przekonać, że MOPS to nie tylko rasa psa.
„Co dzisiaj robicie (w sobotę lub niedzielę)? Może byśmy się spotkali?”
Jeśli masz dziecko, to wiesz, że dzień powszedni jest prostszy do zarządzania. Wstajesz, przygotowujesz wszystkich do wyjścia, odprowadzasz latorośl do szkoły. Potem praca, powrót, obiad, lekcje, zabawa lub organizacja spotkania z dziećmi sąsiadów, ogarnięcie chlewu, kąpiel, chwila dla siebie i sen. Proste.
Weekend to batalia o brak pojawienia się nudy. Najtrudniejsza z trudnych. Zadania, jakie są stawiane przed Bondem, to przy tym małe piwo. Wiesz, o czym mówię. „Nudzę się” jest najgorszym zdaniem, które możesz usłyszeć i robisz wszystko, żeby się nie pojawiło. Zakładam, że nie idziesz na łatwiznę włączając Disney XD lub nie przekazujesz w małe rączki tabletu z Minecraftem.
Jeśli ktoś pisze do mnie takie pytanie w weekend, najpewniej wybiegamy na korty sprawdzając po drodze, czy mamy w ogóle rakietę, buty na przebranie i czy legginsy do gry nie są przetarte lub za małe. Po powrocie będę dogrywał spotkanie z rodzicami, bo już się stęsknili za Marysią. Potem jeszcze ogarnięcie mieszkania, żeby biegające między nami, a sąsiadami dzieci potykając się o niesforny but nie zaliczyły lądowania na twarzy. Cały czas na najwyższych obrotach z realizacją, przygotowanego co do minuty, planu lub bieżącą improwizacją.
Rada: Zadzwoń do nas przynajmniej 1-2 dni wcześniej. Wszystko da się ułożyć tak, żebyśmy się spotkali. Poprosimy o opiekę dziadków lub ulokujemy małą u jej przyjaciółki.
Rada 2: Przyjedź z dzieckiem – dla wybranych.
„Wpadł nam pilny projekt – zostaniesz po godzinach?”
Nie wiem, czym na co dzień parasz się zawodowo, ale ja miałem dotychczas jedno zajęcie, w którym funkcjonowały i były przestrzegane godziny pracy. W dziale windykacji Providenta, gdzie każdy z nas miał zmiennika. Mój czas pracy był silnie skorelowany z Przemka i odwrotnie. Potem doświadczyłem jedynie zajęć, w których określona była jedynie godzina rozpoczęcia pracy, końcem było zamknięcie projektu. Niekończąca się zwykle opowieść.
Wracając do meritum. Jeżeli jesteś pracodawcą, chciałbym, żebyś zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, dziecko jest dla mnie (i innych rodziców, czy opiekunów) ważniejsze, niż jakikolwiek projekt, który „właśnie wpadł” do Twojej firmy. Nie obrażaj się, a doceń, że ktoś nie ma przetrąconej hierarchii wartości. Po drugie, przyjmij do wiadomości, że rodzic jest zwykle efektywniejszym pracownikiem, niż ten pół dnia zbijający bąki, co chwila biegający robić kawkę, czy podsyłający wszystkim dziesiątki idiotycznych oraz wątpliwie zabawnych żartów. Potem oczywiście siedzi po godzinach i sprawia wrażenie oddanego firmie. A co ma robić, jak poważną pracę zaczyna od 15:00? Nie mówię, że to reguła. Jakoś tak się zdarzyło, że często tego doświadczałem.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żebym czasem został. Sam zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, czy projektu, ale nie wymagaj tego ode mnie permanentnie. Tak bardzo cieszę się, że mój obecny pracodawca to rozumie. „Łubu dubu, łubu dubu…” 🙂
Rada: Mierz wynikami, a nie wrażeniem i godzinami. Lepiej zarządzaj zespołem i jego pracą.
Rada 2: Przyjmij, że Klienci są normalni i wolą dostać coś dobrego dwa dni później, niż takiego sobie przygotowanego przez zarżnięty zespół. No chyba, że imponuje Ci styl zarządzania rodem z Bangladeszu.
„Chodź na skałki”, „Przejdziemy na drugą stronę po tej gałęzi”
W tym miejscu mógłbym wstawić dziesiątki tekstów. Chodzi mi o wszystkie zdania, które mają mnie nakłonić do podjęcia jakiejkolwiek czynności o wyższym poziomie ryzyka. Wyższym, niż teraz akceptowalne.
Przy bardziej upartym rozmówcy, który za punkt honoru obrał sobie namówienie mnie do współudziału w czymś głupim, usłyszę pewnie, że jestem ci**, brak mi jaj lub jestem pod pantoflem. Nie przejmuję się i Ty też nie daj się tak podejść.
Jeżeli czyta to ktoś, kto sam ma ciągoty do składania takich propozycji, to uświadom sobie proszę, że nie jesteś gladiatorem, herosem, czy drugim wcieleniem Batmana, a ja nie jestem tchórzem zdominowanym przez moją partnerkę. Po prostu zmieniła mi się hierarchia ważności! Kiedy namawiasz mnie na przejście po śliskiej rurze na drugą stronę potoku, to widzę siebie wpadającego do tej wody i walącego potylicą w kamień. Kto się wtedy zajmie moją rodziną?
Wolę się wykazywać byciem z nią na dobre i na złe. W chwilach radości i smutku. Bez fanfarów, czy chwilowego skoku adrenaliny. Bez uznania kumpli – wielu w ogóle tego nie zrozumie. Dla siebie samego.
Rada: dorośnij.