Jeśli zastanawiacie się, co zrobić z dopiero co rozpoczętym weekendem, kiedy kina i teatry są jeszcze zamknięte, a wy najchętniej zaszyłybyście się pod kocem, z pudełkiem lodów i lampką wina, mamy dla was propozycję.
Tego serialu nie można nie zobaczyć! Sama wczoraj chcąc złapać oddech, dać głowie odpocząć od zawodowych i domowych obowiązków, włączyłam Netflixa zdając sobie sprawę, że długo do niego nie zaglądałam. I choć szukałam raczej jakiegoś krwawego serialu, w którym agenci i szpiedzy muszą balansować na granicy życia i śmierci (przy tych głowa mi najbardziej odpoczywa), to właściwie nie wiem dlaczego, zdecydowałam się na “Firefly Lane”, który pojawił się na Netflixie 3. lutego.
Nikt mi go nie polecał, nic o tym serialu nie wiedziałam. Zaintrygował mnie fragment, bo z niego już można było się domyślić, że zahacza o świat dziennikarski. I choć rzadko kiedy decyduję się na “babskie” filmy, uległam jego urokowi i to chyba jest najlepszą rekomendacją, bo w tej kwestii bywam bardzo wybredna.
Tully i Kate, albo Kate i Tully – dwie kobiety po 40-tce, które życie połączyło, gdy były nastolatkami. Tully – to jedna z tych dziewczyn, które w szkole cieszyły się ogromną popularnością i powodzeniem wśród chłopaków. Kate to znowu tak, która zawsze jest z boku, nosi wielkie okulary, czyta książki i marzy o romantycznej miłości. Obie wychowane w skrajnie różnych domach. Pewnie gdyby nie zamieszkały naprzeciwko siebie, nigdy by się nie spotkały, a już na pewno nie zaprzyjaźniły tak skrajnie się różniły.
Ale ten serial nie jest o nastoletniej przyjaźni. Wręcz przeciwnie, jest o przyjaźni budowanej przez niemal 30 lat. “Dziewczyny muszą się trzymać razem” to motto głównych bohaterek, z których jedna uparcie dąży do celu, jest ambitna, świadoma tego, czego chce, a druga zdaje się być pogubiona nawet w swoim dorosłym życiu, choć ma córkę, męża, do pewnego momentu zdawałoby się szczęśliwe życie.
Jest coś niesamowitego w tym obrazie, co każe nam nieustannie konfrontować się z naszą opinią na temat Tully i Kate. Raz jedna wkurza niemiłosiernie, podczas gdy druga rozczula, by za chwilę te uczucia się zmieniały jak w kalejdoskopie.
To nie jest łatwa przyjaźń (a która jest!), to nieustanne balansowanie na rozczarowaniu, poczuciu winy, złości, a nierzadko i wściekłości. Jednak one, pomimo ogromu skrajnie różnych, nierzadko dramatycznych doświadczeń, są cały czas razem. “Nigdy nie będziesz sama” jest tu do bólu prawdziwe. I nierzadko tym bólem okupione. A wszystko podane w zdumiewająco, mimo wszystko, lekkiej formie.
Bo przyjaźń Tully i Kate jest taka jak one. Wymagająca, pełna bolesnych emocji, samotności, ale też niesamowicie zabawna i szalona. Jeżdżą w nocy w piżamach rowerami, tańczą w knajpie na stole i razem jadą na porodówkę, gdzie ta, która nie rodzi, nie ukrywa, że jest bardzo pijana. Ale też znają swoje najskrytsze i ciemne tajemnice, czytają w sobie nawzajem jak w książce. Nieustannie przy sobie są, tak niezwykle na siebie uważne.
Nie chcę wam zdradzać fabuły, ale oprócz szalonych lat 80-tych, kiedy bohaterki dojrzewają jako kobiety i czasów współczesnych, gdy przekraczają magiczną liczbę 40 lat, serial pełen jest romansów, miłości spełnionej i tej niespełnionej, rozprawiania się z przeszłością, weryfikowania relacji ze swoimi rodzicami i rodzeństwem. Do tego fantastyczna muzyka, dynamika i jednak nieprzewidywalność tego, co za chwilę może się wydarzyć oraz możliwość choć odrobiny identyfikowania się z bohaterkami – wszystko to sprawia, że z całego serca polecam wam ten serial. A jak jeszcze będziecie miały okazję obejrzeć go z przyjaciółką… bezcenne.
Ale uwaga – serial wciąga, na razie mamy jeden sezon… 10 odcinków, których jednak nie sposób nie obejrzeć na jednym wdechu. Ja oczywiście dziś biegnę do księgarni po książkę “Firefly Lane”, bo jak się, jak to ja, po czasie dowiedziałam, serial jest jej ekranizacją, a ja jestem ciekawa, jak dalej… po skończeniu pierwszego sezonu, potoczyły się losy przyjaciółek.
Dajcie znać, jak wam się podobał.