Od zawsze słyszała to babcine Co ludzie powiedzą. Pamięta babcię Manię siedzącą w kuchni przy stole nakrytym ceratą ze szklanką gorzkiej herbaty. Ósemka dzieci wychowana, wnuki pchały się na świat jeden po drugim. Babcia była ostoją całej rodziny. Drzwi się u niej nie zamykały. Zawsze ktoś przyszedł na obiad, kawę czy plotki. Była poważana. Co powiedziała, to było święte. Mówiła dzieciakom i wnukom co mają jeść, jak się ubierać, i zachowywać. O tak, to było najważniejsze. To zachowanie i to takie, żeby tylko ludzie nie gadali.
Mów dzień dobry, bo ludzie powiedzą żeś gbur.
Nie zakładaj tych rajstop. Będą się z ciebie śmiali.
Wróć przed siódmą. Jak kto będzie wyglądać, że się szlajasz po nocy?
Zjedz więcej. Będą myśleli, że ci jeść nie dajemy.
No już dobrze, kup sobie ten długopis. Żeby nie było, że ci żałują.
Pomóż Nowakowej z praniem. Niech widzi, żeś dobrze wychowany.
Idź do Walczaka i popracuj z nim w piwnicy. Po co ma gadać, że sąsiadom nie pomagamy?
Nie wpychaj się do kolejki. Nie chcę słyszeć od sklepowej, że moje dzieci niewychowane.
Nie kupuj wyrobów czekoladopodobnych, gdy Piotrowska też jest w sklepie. Po co ma widzieć i gadać, że nas na czekoladę nie stać?
I tak w kółko. Co ludzie powiedzą, czego nie powiedzą, co zobaczą albo czego nie. Babcia bardzo się tym przejmowała. Strofowała wszystkich każdym kroku. Dzieciaki przywykły, wnuki trochę mniej, bo dorastały już w innym świecie. Moja matka jednak przejęła od babci te zasady i może nie tak fanatycznie, ale dość pilnie obserwowała nasze, czyli moje i mojego brata, zachowanie. Jezu, jakże było to irytujące! Nie rób tego a tamtego, bo gadać będą, bo co pomyślą, bo bo bo. Od tego „bo” było mi niedobrze. Przecież nic złego nie robiłam. Nie szlajałam się po nocy, nie wracałam do domu po piwie, nie paliłam w ukryciu, mówiłam „dzień dobry” i trzymałam czasem sąsiadom drzwi. Ale nie. Trzeba było się pilnować, bo a nuż nasze zachowanie stanie się przyczynkiem do sąsiedzkich komentarzy. A wtedy? Hańba, wstyd i w ogóle chodzenie kanałami, bo jak inaczej się ludziom na oczy pokazać. Bezlitosna była dla mnie ta mentalność, którą chcąc nie chcąc trochę nasiąkłam. Pewnie nigdy się jej z głowy nie pozbędę, drżąc o swój wizerunek jak mama i babcia. Jakie one musiały być ostrożne, skupione i wykute na blachę, co przystoi albo i nie. Taka rzeczywistość złożona w kosteczkę, z kokardką na wierzchu. Co z tego, że drapie i gryzie? Grunt, że ładna i się innym podoba.
Dziś staram się w ogóle nie używać tego babcinego pytania, które wiązało im wtedy ręce i kneblowało usta.
Prowadzę zwykłe życie.
Nikomu świń nie podkładam.
Pracuję uczciwe, czasem rzucę mięsem, pokłócę się z moim facetem, mam gorszy humor lub krzyknę za głośno.
I co? Świat się zawalił? No kurczę nie! Stoi jak stał. Ziemia też nie zaczęła się obracać w drugą stronę.
Myślę, że jestem dobrym człowiekiem. Na pewno niedoskonałym, ale starającym się żyć tak, by nikt przeze mnie nie płakał. A jak czasem zrobię sobie coś po swojemu, bo mam na to ochotę, to co? Że szpilki niebotyczne założę, choć jestem stateczną matką i żoną? Że dżinsy z dziurami noszę (kto powiedział, że są tylko dla osiemnastek)? Że w uniesieniu miłosnym sobie powrzeszczę albo raz na rok imprezę do rana w chałupie zrobię? Włosy na błękit przefarbuję? I jeszcze dodam, że na pole dance chodzę. O rety! Co teraz? Co ludzie powiedzą? No koniec świata! jakby powiedział mój ukochany pan Popiołek. A tu nic! N-I-C !!! Żyję, sąsiedzi też i o dziwo nadal mówimy sobie dzień dobry, i się do siebie uśmiechamy. Można? Można! A jak będą gadać? No trudno. Na zdrowie! Niech gadają. Przecież im nie zabronię. Znaczy, że interesująca jestem, skoro na mój temat plotkują. Może zazdroszczą, życia swojego nie mają? Ich problem. Ja chcę żyć po swojemu. Prosto, uczciwie, z odrobiną szaleństwa. Bez względu na to, co ludzie powiedzą:)