Go to content

Szkoła artystyczna, rządzi się swoimi prawami… Odkryj ciemną stronę baletu, który niszczy

Fot. iStock / AllegressePhotography

Balet kojarzy nam się z pięknem, eterycznością, lekkością niemal nieuchwytną. To widzimy na zewnątrz. Efekt końcowy. Jak wygląda jednak rzeczywistość szkół baletowych? Jak ogromne dramaty one kryją? Poniżej prezentujemy jeden z wywiadów z książki Moniki Sławeckiej „Balet, który niszczy”, w której autorka pokazuje nam drugą, ciemną stronę baletu.

Dziewczyna Szymona Szpaka z czasów szkolnych

Wiek: 29 lat

Szkoła: w Bytomiu

Jak długo uczęszczała do szkoły baletowej: 9 lat

Podczas Konferencji Tańca Współczesnego, na którą Szymon dostał zaproszenie za wybitne osiągnięcia w tańcu, pani L nocowała z nim w jednym pokoju. Nie wiem, ile podejrzewali dorośli, ale ja jako dziecko nie przypuszczałam, że Szymon może być wykorzystywany seksualnie. Wiedziałam i widziałam natomiast, że pani L maltretuje go psychicznie.

Skąd wziął się u ciebie pomysł na taniec?

Wszystko zaczęło się od akrobatyki sportowej. Mój tata był akrobatą i to on oraz mama, która również jest po AWF-ie, zarazili mnie pasją do ruchu. Jako dziecko trafiłam do przedszkola artystycznego w Pałacu Młodzieży w Katowicach, gdzie oprócz takich przedmiotów jak rękodzieło mieliśmy także muzykę i taniec. To właśnie podczas tych zajęć pani od baletu zauważyła moje predyspozycje. Zawsze miałam problem z akrobatyką i nieodłączną rywalizacją. Balet był wtedy dla mnie czymś magicznym, wyobrażałam sobie piękną tancerkę, która porusza się w rytm muzyki w pozytywce. Pamiętam, że moja mama miała taką pozytywkę, może stąd to skojarzenie. Kiedy trafiłam do bytomskiej szkoły baletowej, już po dwóch pierwszych latach okazało się, że ta profesja nie ma z tamtym naiwnym obrazem nic wspólnego. Pamiętam, że babcia odradzała mi pójście na egzaminy, mówiła, że zniszczę sobie życie, że to jest trudny zawód, że będę miała problem ze znalezieniem pracy w przyszłości. Ale dziewięcioletnie dziecko nie myśli o takich rzeczach, ja widziałam tylko tę baletnicę w pozytywce, niezwykle lekką, poruszającą się w sposób wręcz nierzeczywisty.

Dostałaś się do szkoły za pierwszym razem?

Tak, bez większego problemu. Tylko egzamin rytmiczny był dla mnie traumą, bo musiałam śpiewać, a bardzo tego nie lubię. Pamiętam, że jakaś dziewczynka ze starszej klasy dawała mi wskazówki przed egzaminem i pokazywała, jak prawidłowo upinać włosy w kok. Poczułam się, jakbym wkraczała do jakiejś elity, w której wszystko ma swoje reguły.

Szymon Szpak był uczniem tej samej szkoły co ty. Pedagodzy doceniali jego ogromny talent, był przygotowywany do prestiżowych wystąpień. Jaka była historia waszej znajomości? Chodziliście razem do klasy?

Nie, byłam o dwa lata starsza, poznaliśmy się w internacie. Jak wiadomo, środowisko baletowe jest kameralne i hermetyczne – wszyscy się znamy, nie ma takiej osoby, którą mija się na korytarzu i nie wie, kim jest, najczęściej zna się ją z imienia i nazwiska. Może teraz, po latach, jest mi trochę trudniej przypomnieć sobie wszystkich, ale relacje w szkole zacieśniają się jak te rodzinne. Podobnie w internacie – wszyscy byliśmy mocno zżyci i opiekowaliśmy się sobą nawzajem. Mieliśmy niepisaną zasadę, że gdy przychodziły młodsze roczniki, staraliśmy się zapewnić nowym osobom poczucie komfortu i bezpieczeństwa, oferowaliśmy im swoją pomoc. Obowiązywała też zasada szacunku wobec starszych. Czyli my szanowaliśmy starszych kolegów i starsze koleżanki i oczekiwaliśmy tego samego od młodszych uczniów w stosunku do nas. To się przekładało również na jedzenie, starszym oddawało się to, czego nie chciało się zjeść.

Wszystko o sobie wiedzieliście?

Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę. Wielu mieszkańców internatu przyjeżdżało z daleka. Często zdarzało się tak, że te osoby jeździły do domu tylko raz w miesiącu, dlatego wzajemne wsparcie było bardzo ważne, poniekąd zastępowało nam kontakt z rodziną. Budowaliśmy silne relacje i kiedy ktoś musiał odejść z powodu niezdanego egzaminu, było to dla nas trudne przeżycie, byliśmy przecież jeszcze dziećmi. I właśnie tak poznałam Szymona. Szymon przyszedł i był takim zbuntowanym dzieckiem. Nie lubiliśmy się na początku, był zafascynowany hip-hopem, nosił spodnie opuszczone w kroku. Nie szanował starszych, nie przykładał się do nauki, palił papierosy. Ja byłam jego przeciwieństwem, więc początki były trudne.

Był zdolnym tancerzem?

Tego jeszcze wtedy nie wiedziałam, talent Szymona zaczął objawiać się dopiero wraz z upływem lat. Na pewno miał wyjątkowe predyspozycje, dostał to w genach, jego dziadek był tancerzem zespołu Śląsk. W tamtym czasie był on chyba jedyną osobą, o której Szymon wyrażał się z wielkim szacunkiem.

Kiedy nawiązaliście z Szymonem bliższą relację?

Połączyła nas wspólna przyjaciółka. Szymon „chodził”, jak to się wówczas mówiło, z moją najlepszą przyjaciółką. Choć dobrze się uczyła, była buntowniczką, on też nie lubił się podporządkowywać. Zrywali się z zajęć, palili papierosy. Mnie to strasznie denerwowało, bo hołdowałam zupełnie innym wyniesionym z domu wartościom. Nie wnikałam w ich relacje, skupiałam się na tańcu. Przyszedł jednak czas egzaminów, których Ola nie zdała. Przez utratę bliskiej osoby zbliżyliśmy się do siebie z Szymonem.

Ola miała wam za złe, że zżyliście się po jej odejściu?

Nie, właściwie to nawet się cieszyła. Zdziwiła się, bo było tak, że Szymon zaczął pragnąć mojego towarzystwa, podczas gdy ja tęskniłam za nią. Pomagałam mu w przedmiotach, z którymi miał problemy. Wspólnie spędzony czas, dużo rozmów sprawiły, że zbliżyliśmy się do siebie. Przed spotkaniem z tobą zajrzałam do dzienników, które prowadziłam w tamtym czasie.

Pisałaś dzienniki?

Tak, są w moim domu rodzinnym na Śląsku. Mam tam spisane wszystkie wydarzenia i emocje, które mi towarzyszyły w związku z tragedią Szymona.

Kiedy do waszej szkoły przyszła nowa pedagog, pani L?

Byłam w piątej klasie, kiedy nas przejęła. Wcześniej uczyła nas młoda pani pedagog, wyróżniająca się wspaniałą energią. Jej lekcje były kreatywne, pozbawione stresu. Każdy z nas czerpał z nich wtedy wielką przyjemność. Natomiast pani L już na pierwszych zajęciach zapowiedziała, że jesteś­my do niczego i mamy zapomnieć o wszystkim, czego się dotychczas nauczyliśmy. Mieliśmy wyprzeć całą nabytą dotychczas wiedzę, zaczęliśmy naukę od podstaw. To był dla nas szok…

Fot. iStock / annie-claude

Zaczęliście edukację od początku?

Oczywiście realizowaliśmy też program nauczania, ale pani L, mając pole do popisu, w trakcie ćwiczeń często nas zatrzymywała i poniżała. To nie było łatwe, bo byliśmy przekonani, że sporo potrafimy, a słyszeliśmy sprzeczne komunikaty i komentarze, że zmarnowaliśmy pięć lat nauki. Dla mnie największym upokorzeniem było, kiedy zamiast wariacji klasycznych musieliśmy tańczyć komiczny taniec kur z Córki źle strzeżonej. Koniec piątej klasy, a my występujemy w kostiumach kur. Oczywiście wzbudzaliśmy entuzjazm wśród pozostałych uczniów i rodziców, ale z perspektywy czasu myślę, że pani L nie traktowała nas poważnie i tym występem zwyczajnie chciała nas ośmieszyć.

Zgodziliście się na to?

Pani L była świetną manipulantką. Myśleliśmy, że to dla naszego dobra. Poza tym trudno byłoby nie zgodzić się z nauczycielem w szkole baletowej… To byłoby podważanie autorytetu osoby doświadczonej, posiadającej fachową wiedzę w dziedzinie tańca, my zaś byliśmy tylko uczniami.

Miała władzę nad wami?

Tak, potrafiła sterować wszystkimi wokół. Widać było, że każdy szczegół swojej osobowości starannie wyreżyserowała. W mojej opinii była fanatyczką. Miałam wrażenie, że jej zamiłowanie do baletu zakrawało wręcz o lekką psychozę. Jej metody pracy mocno odstawały od norm i metod praktykowanych przez innych nauczycieli. Faktem jest, że potrafiła z tancerzy wiele wydobyć, ale przy okazji niszczyła im psychikę.

Opisz panią L.

Najbardziej zapamiętałam jej długie paznokcie. Zawsze pomalowane na intensywny kolor, czerwień lub ciemniejsze barwy. Chodziła z zadartą głową. Nie jest wysoką kobietą, może mojego wzrostu, ale w szkole baletowej wydawała się dużo wyższa. Włosy krótko przycięte i ufarbowane na balejaż. Mimo faktu, że wiele lat nie tańczyła i przybyło jej kilogramów, miała postawę tancerki. Wyróżniała się dużym wdziękiem i przyjemną aparycją, wiedziała, jak się zachować, jak spojrzeć i uśmiechnąć, żeby zwrócić na siebie uwagę.

W jaki sposób się zachowywała?

Budowała wokół siebie poczucie, że jest ważna. Myślało się: „Ta pani dużo wie, jest doświadczona”. Ale jeśli się do niej zbliżyło, to szybko wychodził na jaw dysonans pomiędzy jej wykreowaną a prawdziwą osobowością. Przez cały czas udawała. Wymyśliła sobie rolę, którą przed nami odgrywała. Wtedy jeszcze nie byłam tego świadoma, dopiero później zdałam sobie z tego sprawę. Kiedy po latach musiałam zeznawać w sprawie Szymona w jej obecnoś­ci, była to najtrudniejsza rozprawa w moim życiu. Siedziałam na sali sądowej trzy godziny, w trakcie których pani L wraz ze swoim prawnikiem próbowali przerzucić na mnie winę za tę tragedię. Przytaczali absurdalne argumenty, twierdzili, że dysponują nagraniami moich rozmów z Szymonem, które rzekomo mnie obciążały. Nawet gdyby to była prawda, nie mam się czego wstydzić, bo byłam nastolatką i może czasami mówiłam głupoty, ale nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Nagle ze świadka próbowano ze mnie zrobić winną. Zszokował mnie fakt, że pani L nie okazywała żadnej skruchy mimo upływu tylu lat. Dalej miała maskę na twarzy. Działania tej kobiety wyrządziły wielu ludziom nieodwracalne szkody. Po tym, jak Szymon próbował się zabić i policja chciała zabrać ją na przesłuchanie, na korytarzu w obecności wielu uczniów i pracowników szkoły baletowej stwierdziła, że teraz nie pomoże, bo musi iść najpierw do toalety. To ona znalazła Szymona… Taki typ człowieka, zawsze musiała być w centrum uwagi.

Czy nauczycielka zawsze skupiała się na konkretnych uczniach?

Pani L po przejęciu opieki nad naszą klasą skoncentrowała całą swoją uwagę na bardzo utalentowanej dziewczynce. Hania trafiła do nas ze świetnym przygotowaniem fizycznym, wcześniej trenowała gimnastykę artystyczną, więc była niesamowicie rozciągnięta. To była kobieta guma. Mieszkałyśmy w jednym pokoju przez dwa lata, mogłam na bieżąco obserwować, jak pani L stopniowo ją wykańcza. Hania przechodziła przez różne fazy chorób typu anoreksja, bulimia, stany depresyjne.

Pani L kazała Hani schudnąć?

Tak, mówiła jej, że jest gruba, nic niewarta. Chciała z niej zrobić solistkę, ale nie zdawała sobie sprawy, że Hania jest słaba emocjonalnie. I tym sposobem ją niszczyła.

Pani L na początku i we mnie widziała potencjał. Wspólnie z Hanią i Marysią ćwiczyłyśmy z nią po godzinach repertuar. Nakłoniła Marysię, żeby jej na nas donosiła, była jej uchem. Zresztą Marysia podzieliła los Hani – różne sytuacje związane ze szkołą wykończyły ją psychicznie, ostatecznie więc z niej odeszła. Po tym, jak pani L przejęła klasę Szymona, skończyły się moje repertuary1. Zaczęła pracować z Szymonem, mówiąc wszystkim, jaki to zdolny uczeń. Wszyscy widzieliśmy, że podobał się jej w inny sposób.

W jakim byliście wieku?

Szymon miał 14, ja prawie 16 lat.

Kiedy zaczęły do ciebie docierać sygnały, że Szymon jej się podoba?

Pani L wzięła mnie do szatni na rozmowę. Mówiła, że musimy się z Szymonem rozstać, bo zniszczymy sobie życie. Dwójka tancerzy nie może być razem, to nigdy nie wyjdzie i jedno drugiemu będzie przeszkadzało w osiągnięciu sukcesu. Mieliśmy realizować swoje plany i ambicje osobno, miałam dać Szymonowi spokój, żeby on skupił się na przygotowaniach do konkursów, na które go wysyłała. Mówiła, że przeze mnie zmarnuje swój wielki talent. Pod koniec dodała, że ma nadzieję, że zatrzymam to wszystko dla siebie i że podejmę „słuszną” decyzję. Tak się jednak nie stało, powiedziałam o tym Szymonowi.

Jak on na to zareagował?

Był bardzo zdenerwowany. Powiedział, że ma jej dość, że ona go prześladuje. Użył dosłownie takich sformułowań. Wszędzie za nim chodziła, odwoziła go do internatu. Był zmęczony kontaktem z nią, nie chciał mieć już więcej wspólnych prób. Widać było, że ta współpraca źle na niego wpływa. Przyglądałam się ich zajęciom, zwłaszcza gdy mieli je na siódemce. W bytomskiej szkole to jest sala, gdzie są przejścia pomiędzy toaletami i przez szyby wszystko widać. Zaniepokojona obserwowałam próbę, podczas której pani L go szarpała, mówiła do niego jakieś nieprzyjemne słowa. On miał cały czas spuszczoną głowę, po jego mimice i układzie ciała poznałam, że ona dopuszcza się wobec niego nadużyć. Za każdym razem, gdy dopytywałam o ich relacje, nie chciał o tym rozmawiać, mówił tylko, że ona go dobija i już nie ma na to sił.

Pani L często w jego towarzystwie była nerwowa. Nie zapomnę, jak mieliśmy łączoną lekcję z klasą Szymona – patrzyła na niego w sposób, w jaki nigdy nie patrzyła na innych chłopców. W klasie było dwóch bardzo zdolnych uczniów, którzy obecnie są solistami w teatrze. Już wtedy wykazywali niezwykły talent, mówiąc obiektywnie, mieli dużo większe możliwości niż Szymon. Byli jednak całkowicie ignorowani, podczas gdy pani L wychwalała Szymona i stawiała go na piedestale. Zaczęło mnie to niepokoić, ale prawdziwy strach poczułam, kiedy jeden z chłopaków powiedział, że pani L czyta im erotyki na lekcji. Szymon już wtedy był zamknięty w sobie, nie chciał o tym rozmawiać.

Czy w zachowaniu Szymona nastąpiła zmiana pomiędzy momentem, gdy go poznałaś, a tym, kiedy zaczął skarżyć się na panią L?

Mam wrażenie, że za późno to zauważyłam, Szymon już był w sobie bardzo zamknięty.

Nie martwiło cię to? Czy coś z tym robiłaś?

Robiłam. Starałam się być dla Szymona oparciem. W pewnym momencie było nam trudno być razem. Panie sprzątaczki dawały nam klucze do sali, żebyśmy mogli na spokojnie porozmawiać. W tamtym czasie dostałam zapalenia żołądka, musiałam przenieść się z internatu do domu. Szukaliśmy więc trochę przestrzeni dla siebie na terenie szkoły, podczas gdy pani L biegała po całym budynku i kontrolowała każdy nasz krok.

Panie sprzątaczki wiedziały, że nauczycielka przekracza granice?

Wiedziały. Już wtedy pani L nie przestrzegała odgórnie narzuconych godzin prób celowo, by mieć bliski kontakt z Szymonem. Zgłosiliśmy dyrekcji, że robi próby, kiedy tylko ma na to ochotę, często po godzinach ustalonych przez szkołę. Ale to nie był dla niej problem, czekała, aż wyjdzie pani dyrektor, jechała do internatu po Szymona, a później krzykiem wymuszała klucze od sprzątaczek.

O czym rozmawialiście na tych schadzkach?

Przede wszystkim o tym, jak Szymon się czuje, jakie ma plany na przyszłość, czy chce dalej tańczyć. Mówił, że kocha taniec i nie wyobraża sobie bez niego życia, ale nie daje rady, będąc uczonym przez panią L. Prosiłam, żeby spróbował wytrzymać, ale nie miałam pojęcia o tym, że ona go molestuje psychicznie, a potem fizycznie w taki sposób, że wstydził się o tym powiedzieć. Raz się tylko wygadał w rozmowie ze starszym kolegą, ale to było na samym początku nauki i taka relacja z nauczycielką mu imponowała.

Jakie okoliczności doprowadziły do waszego rozstania?

Pani L wysłała Szymona na konkurs do Brna. Była tam też uczennica ze starszej klasy. Zbliżyli się z Szymonem do siebie. Wydaje mi się teraz, po latach, gdy analizuję pod kątem psychologicznym zachowanie Szymona, że szukał drogi ucieczki od pani L, próbował znaleźć na nią sposób, by dała mu spokój. Nasz związek mu w tym nie pomógł, więc poszedł o krok dalej. Zbliżenie się do starszej koleżanki miało zademonstrować nauczycielce, że nie jest jej niewolnikiem, że może robić to, na co ma ochotę i z kim ma ochotę. Ale to, jak wiadomo, nie pomogło.

Jak się dowiedziałaś o zdradzie?

Po powrocie Szymona do szkoły zaczęło krążyć wiele plotek na ten temat. Zapytałam go wprost, a on nie zaprzeczył. To było dla mnie bardzo bolesne, przestaliśmy się do siebie odzywać.

Pamiętasz, jak po tym konkursie zachowywała się pani L?

Pamiętam, że wróciła z Brna zdruzgotana. Dyrekcja odsunęła ją od zajęć z nami przez fakt, że pani profesor za karę kazała pić Szymonowi alkohol. Przeszła załamanie nerwowe, zabrała Marysię (jedną z uczennic) do szatni i połknęła przy niej pół opakowania tabletek przeciwbólowych.

Marysia wiedziała o romansie nauczycielki z uczniem?

Tego nie wiem. Ale pamiętam dość znaczące wydarzenie. Jechaliśmy do Teatru Wielkiego w Warszawie. Chłopcy wlali wino do kartonu po soku, który krążył po całym autobusie. Szymon siedział obok mnie. Gdy dotarł do niego karton, upił kilka łyków. Wówczas nie wiedziałam, że to był alkohol. Pani L czujnie obserwowała przebieg wydarzeń, bo gdy tylko Szymon odsunął karton od ust, wszczęła awanturę. Poleciła kierowcy zatrzymać się na stacji benzynowej, a Szymonowi kazała wypić całą zawartość kartonu.

To się wydarzyło przed wycieczką do Brna?

Tak, to było przed Brnem. Wszyscy to pamiętamy, bo chciała go wtedy publicznie upokorzyć. Zeznawaliśmy w tej sprawie w sądzie.

Robiła to publicznie, przy wszystkich?

Tak, o tym też mówiliśmy w sądzie. Powinna była skonfiskować ten alkohol. Tłumaczyła, że chciała dać Szymonowi nauczkę, ale nie wiem, czego miało go to nauczyć. W drodze powrotnej pani L była kompletnie pijana, ponieważ po spektaklu był bankiet. Siedziała z uczniami z tyłu, żartowała, że nie może patrzeć na Szymona. To była sytuacja absurdalna, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wydarzyła się pomiędzy nauczycielką a nastoletnimi uczniami.

Ile czasu trwała toksyczna relacja pomiędzy Szymonem a panią L?

Około dwóch lat. Pamiętam, jak Szymon wygrał konkurs i w nagrodę wysłano go na warsztaty do Jacka Łumińskiego, które odbywały się w Śląskim Teatrze Tańca. To był czas, kiedy pani L pojechała do rodziców Szymona poinformować ich o tym, że związek ze mną negatywnie wpływa na jego rozwój, czym próbowała ich nastawić przeciwko mnie. Opowiedziała im o warsztatach i o tym, że Szymon musi tam spędzić około dwóch tygodni, w czasie których będzie mieszkał w jednym pokoju z jej synem. Prawda była inna – Szymon przez dwa tygodnie mieszkał w jednym pokoju z panią L…

I nikt nie zwrócił na to uwagi?

Nikt. Nie rozumiem, jak mogło do tego dojść. To był jeszcze okres, kiedy fascynował go związek ze starszą kobietą. Mnie po latach trudno było to przepracować, ale starszy kolega powiedział mi, że gdy miał 15 lat, uwiodła go kobieta, która miała ponad 40 lat. I mówił, że mu to imponowało, czuł się dojrzały, taki męski. Teraz próbuję o tym myśleć racjonalnie, ale po próbie samobójczej Szymona długo byłam w depresji. Miałam wyrzuty sumienia, że nic nie widziałam, że za mało zrobiłam. Po tych warsztatach Szymon zaczął się stopniowo zmieniać. Później przyszedł moment załamania, wielka fascynacja Niżyńskim i śmiercią. Był zafascynowany jego dziennikami, opowiadał o jego samobójstwie.

Ile czasu przed własną próbą samobójczą?

Pół roku przed. Poszłam wtedy do pani pedagog i jego wychowawczyni – sygnalizowałam, że dzieje się coś złego. Nikt specjalnie nie reagował. Na moją prośbę moja mama pomogła mi napisać list do Rzecznika Praw Dziecka, który odpowiedział, że to jest szkoła artystyczna, rządząca się swoimi prawami, i niewiele tam może zdziałać. To zbyt hermetyczny świat i nie ma w nim mocy sprawczej.

Czułaś, że Szymon chce sobie zrobić krzywdę?

Tak, czułam.

Interweniowałaś u jego rodziców?

Pani L skutecznie ich do mnie zniechęciła. Dopiero po latach, gdy jego mama znalazła listy ode mnie, zdała sobie sprawę, że dała się tej kobiecie zmanipulować i żyła w sieci kłamstw, które doprowadziły jej dziecko do śmierci. Kontaktowałam się z radą pedagogiczną szkoły z myślą, że dorośli ludzie zachowają się tak, jak należy, i pomogą. Nie wiedziałam, co mogę zrobić więcej, bo miałam tylko podejrzenia. Poza tym później się dowiedziałam, że pani L była w zmowie z panią pedagog i wszystko, co jej przekazywałam na temat tej sprawy, trafiało do zainteresowanej. Pedagog została zwolniona po próbie samobójczej Szymona. W tamtym czasie najbardziej próbowali pomóc ludzie, którzy nie mieli w szkole władzy – panie sprzątaczki, pani od kostiumów. Tylko one miały odwagę interweniować, chociaż o sprawie wiedział każdy, bo to jest mała placówka.

Wszyscy wiedzieli, że starsza nauczycielka ma romans z nieletnim uczniem?

Wszyscy podejrzewali, że coś jest nie tak.

Nikt ich nie nakrył na stosunku, ale wszyscy widzieli jej obsesję i nadmierną chęć spędzania wspólnie czasu. Nikt jednak nie reagował na fakt, że po mojej wyprowadzce z internatu pani L przyjeżdżała do Szymona i zdarzało się, że przebywała tam aż do późnych godzin. Nie wiem, co podejrzewali dorośli, ale ja jako dziecko nie przypuszczałam, że Szymon może być wykorzystywany seksualnie. Wiedziałam i widziałam natomiast, że go maltretuje psychicznie. Kiedyś nakryła nas na spotkaniu w sali lekcyjnej. Kazała Szymonowi w mojej obecności napisać na kartce, że nie chce przed konkursem w Brnie mieć z nią więcej prób. Szymon to zrobił i się podpisał. Później pani L złapała mnie na korytarzu i powiedziała, że jeśli ja mu tego nie wybiję z głowy, to będzie bardzo źle, bo przeze mnie zmarnuje swoją życiową szansę. Uwierzyłam jej i zaczęłam przekonywać Szymona, żeby ćwiczył i pojechał z nią na ten konkurs. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bolesne jest dla niego przebywanie z tą kobietą sam na sam. Więc tak naprawdę, chcąc pomóc, pogrążyłam i jego, i nasz związek, bo przecież w trakcie tego konkursu mnie zdradził. Po powrocie z Brna coś w nim pękło, nic go już nie obchodziło, zachowywał się jak człowiek, który choruje i ma za tydzień umrzeć. Warto tu wspomnieć o wartościach, jakie Szymon wyniósł z domu rodzinnego. Był ministrantem, jego tata był dość surowy, mama – kochająca, bardzo otwarta. Nie wyobrażam sobie, przez co musieli przejść w wyniku tej tragedii. Pani L ich zmanipulowała i wykorzystała ich syna, podczas gdy oni nie mieli o niczym pojęcia. Myślę, że nie potrafili udźwignąć poczucia winy po próbie samobójczej Szymona, pewnie nawzajem się obwiniali, dlatego ostatecznie się rozeszli. Mama Szymona została z nim sama i walczyła o jego powrót do zdrowia. Ja również czyniłam sobie wyrzuty, że nie wiedziałam, co się dzieje w życiu byłego chłopaka, bo bolała mnie jego zdrada. Przed samym samobójstwem napisał do mnie, że nie wie, co się z nim dzieje, nie wie, co czuje, i nie potrafi z nikim rozmawiać, ale bardzo za mną tęskni…

Jak wyglądała wasza relacja po konkursie w Brnie?

Na jego widok spuszczałam wzrok. Miałam wrażenie, że może brać narkotyki, dużo palił.

Jak wyglądało twoje ostatnie spotkanie z Szymonem?

Mijaliśmy się na korytarzu, po raz pierwszy od dawna spojrzeliśmy sobie w oczy i było po nim widać ogromny smutek, rezygnację, miałam wręcz wrażenie, że się ze mną żegna. To było straszne, taka przeszywająca na wskroś rozpacz. Później mieliśmy taniec ludowy, źle się czułam w trakcie tej lekcji, ogarnął mnie dziwny niepokój. Nagle otworzyły się drzwi, wpadła nauczycielka, mówiąc, że coś się stało. Nogi się pode mną ugięły. Kobieca intuicja mi podpowiadała, że chodzi o Szymona. Kazano nam przejść do jednej z sal, gdzie mieliśmy zajęcia ogólnokształcące, i czekać.

O czym wtedy myślałaś?

Przypomniały mi się słowa Szymona, kiedy mówił o tym, że życie jest kruche. To było dziwne i niepokojące, miał wówczas niespełna 16 lat – wtedy żyje się pełnią życia, a nie myśli o śmierci.

Czy Szymon próbował się zabić na terenie szkoły?

Tak. Powiedział koledze, że chce pożyczyć pasek na lekcje tańca ludowego. Zszedł do toalety. Musiał się wieszać stopniowo, co na pewno sprawiało mu dużo bólu, w toalecie były bowiem nisko umiejscowione klamki, więc nie mógł zrobić tego tak jak Niżyński, jednym ruchem. Wiele razy w koszmarach widziałam tę scenę, dlatego domyślam się, jak bardzo musiał wtedy cierpieć. W myślach cały czas odtwarzałam tę tragedię. Szymon w totalnej desperacji chciał wszystkim zademonstrować swoją rozpacz. Wiem, że przed tym zdarzeniem pani L chodziła jak w transie, zdrada z Moniką (tą starszą koleżanką) wywołała w niej silne emocje. Była świadoma, że Szymon zrobił to, by ją zranić, by wreszcie się od niego odczepiła. Zwróciłam na to uwagę po latach, wtedy tego nie widziałam – dopiero dystans pozwolił mi obiektywnie spojrzeć na tamte wydarzenia.

To pani L jako pierwsza znalazła Szymona?

Tak, w męskiej toalecie. Gdy go znalazła, zaczęła szarpać za klamkę, na której Szymon się powiesił, zamiast szukać pomocy. A przecież każda sekunda liczyła się wówczas podwójnie, mózg był niedotleniony i trzeba było jak najszybciej wyważyć drzwi. Na szczęście jakiś chłopak zobaczył, co się dzieje, i właściwie zareagował, od razu pobiegł po woźnego. Po rozmontowaniu drzwi okazało się, że Szymon był już cały siny, nie oddychał.

Co się działo potem?

Nauczyciele milczeli, nikt nie okazał nam wsparcia w tak trudnym momencie naszego życia. Dla mnie ukończenie tej szkoły już zawsze będzie się wiązało z największym życiowym koszmarem. Przez pół roku snułam się jak zombie. Gdy przyszedł czas wakacji, nie chciałam więcej wracać do szkoły, ale rodzina przekonywała mnie, żeby jednak wytrzymać ten ostatni rok, bo szkoda tylu poświęconych lat. Naprawdę kochałam tańczyć. Po tej tragedii wielu rodziców zabrało dzieci z placówki, większość wyjechała za granicę, żeby tam kontynuować naukę.

Proces w sprawie Szymona zaczął się niepokojąco późno.

Tak naprawdę dużo za późno. Sprawa nie mogła zostać zamknięta, relacje świadków były niepewne, Szymon nie mógł zeznawać, ponieważ był w śpiączce. Jeździliś­my do niego na OIOM, puszczaliś­my mu wcześniej nagrane kasety, czytaliśmy, otrzymał od nas dużo wsparcia i opieki. To było dość bolesne, bo na sali przebywały dzieci, do których nikt nie przychodził, przykro się na to patrzyło. Mama otoczyła Szymona miłością, przeprowadziła się do Bytomia, żeby być blisko syna. Zamieszkała niedaleko internatu i sama sobie ze wszystkim radziła.

Szymon odszedł w wakacje w 2018 roku.

Dowiedziałam się o tym od pani kostiumerki ze szkoły. Przez kilka tygodni przed śmiercią Szymona obawiałam się go odwiedzić. Od samego początku byłam zaangażowana w akcje, które miały na celu zebranie pieniędzy na jego leczenie. Później zaczęłam się edukować na temat jego stanu i wiedziałam, że potrzeba cudu, by wybudził się ze śpiączki. Można powiedzieć, że w pewnym momencie straciłam nadzieję na jego wyzdrowienie. Oglądanie go w tak złym stanie było dla mnie niewiarygodnym doświadczeniem, było mi strasznie ciężko. W końcu postanowiłam, że muszę iść dalej, odcięłam się całkowicie. Musiałam zacząć myśleć o sobie, o swoim życiu. Wiem, że narażam się tym wyznaniem na surowe oceny, ale już nie miałam siły dłużej przy nim być. Szymon był najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Zawsze był pełen energii, miał talent, przeżyłam z nim wiele pięknych chwil.

Kochałaś go?

Był moją pierwszą, wielką miłością. Mam nasze wspólne zdjęcie słabej jakości, bo zrobione komórką. Na odwrocie jest napisane: Amor vincit omnia, co oznacza: „Miłość zwycięża wszystko”.

Co czułaś po śmierci Szymona?

Poczułam ulgę. W końcu Szymon uwolnił się od wszelkiego cierpienia. Za to życie jego mamy całkowicie się posypało. Mam nadzieję, że już sobie przebaczyła i pozwoli sobie być szczęśliwa.

Jak ci się udało to wszystko przetrwać?

Pamiętam, że przez pierwszy tydzień cały czas się trzęsłam, dosłownie nie mogłam opanować drżenia ciała. Nawet moja mama nie była w stanie do mnie dotrzeć. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło. Pewnego dnia mijałam się na korytarzu z Moniką, z którą Szymon mnie zdradził – była w takim samym stanie, cała roztrzęsiona, blada.

Widziałaś ją na pogrzebie Szymona?

Tak. Też bardzo to wszystko przeżyła, w końcu w ostatnich miesiącach była najbliższą mu osobą. Na pogrzebie wszyscy płakaliśmy. Pani dyrektor szkoły poprosiła mnie o pójście ze sztandarem. Ucieszyło mnie, że zdobyła się na taki gest. Psychicznie nie było to jednak łatwe, gdyż jako uczniowie staliśmy z boku i wszyscy na nas patrzyli. Ceremonia odbyła się w pięknym kościele w Koszęcinie, w środku lasu. Cieszyłam się, że Szymon spocznie w tak ładnym miejscu, w swoich rodzinnych stronach, w końcu wolny.

Chcecie wiedzieć więcej o balecie, o tym, jak wyglądają zajęcia, co dzieje się w szkołach? Sięgnijcie koniecznie po książkę Moniki Sławeckiej „Balet, który niszczy”.