Nakarmiłam córkę, miała kilka dni, weszłam z nią do kuchni, mąż akurat mył naczynia. Dałam mu ją na ręce: „A teraz ją zabij”. Spojrzał zaskoczony. „No zabij ją, co za różnica, czy jak była u mnie w brzuchu, czy teraz, jak już ją urodziłam”.
Klasyka. Ja wyrwana ze związku z alkoholikiem, z pięcioletnim synem. A on tak szarmancki, opiekuńczy. Z poczuciem humoru. Tak bardzo byłam spragniona miłości i uwagi. Przegrałam, a teraz znowu dla kogoś byłam ważna.
„Jak ty wyglądasz?”
Zaczęło się niewinnie, od uszczypliwych uwag. „W tej kiecce chcesz iść, żeby koledzy się ze mnie śmiali”, mówił, gdy wychodziliśmy na wigilię służbową. Taki żart. Byłam w ciąży, trudno było wybrzydzać w ubraniach. Ale zawsze dbałam o siebie, by dobrze wyglądać. Wiedziałam, że to dla niego ważne. „Chyba lodówkę ci zamknę na klucz”, powtarzał. Ciąża to trudny czas, hormony buzują, huśtawka nastrojów. Nie wiedziałam – śmiać się czy płakać.
„To nie moje dziecko”
Po urodzeniu Szymka, szybko zaszłam w drugą ciążę. Zupełnie nieplanowaną. „Myślisz, że uwierzę, że to mój bachor?”, usłyszałam po zrobieniu testu. „Pewnie gdzieś łazisz i się ku**wisz. Widziałem jak sąsiad na ciebie patrzył. Cooo? Przychodzi, jak jestem w pracy?”. Byłam w szoku. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Bo przecież ciąża, dziecko, a tu… Trzasnął drzwiami. Wrócił po kilku godzinach z kwiatami. Przepraszał. Że to dla niego szok, stąd taka reakcja.
Ale to nie był koniec. W szale kazał mi usuwać ciążę, mówił, że zleci badania DNA, że nie chce tego dziecka. Że wystarczy mu jedno i „ten bachor” do wychowania – mój syn z pierwszego małżeństwa. Nie wiem, jak dotrwałam do porodu…
Tak wiem, powinnam odejść, nie pozwolić na takie traktowanie. Czasami podnosił na mnie rękę, ale nigdy nie uderzył. „Nie bije, nie pije, co się czepiasz”, nawet nie wiedziałam, jak głęboko miałam to w sobie zakorzenione.
Bo przecież był miły i dobry. Pomagał mi sprzątać. Bawił się z dziećmi. Pracował. Ja mogłam spokojnie wychowywać maluchy w domu.
Ze szpitala musiałam wrócić taksówką, bo nie przyjechał po mnie i córkę. Traktował nas w domu jak powietrze. To wtedy powiedziałam: „Zabij ją, nienawidzisz jej – proszę. Mi kazałeś ją zabić jak była w brzuchu? Co za różnica jeśli zabijesz ją teraz?”.
Nic nie czułam. Mógł ją wziąć. Nienawidziłam? Nie wiem. Stałam i patrzyłam mu w oczy. Przez chwilę, przez niego, ja też nie chciałam tego dziecka.
„Mam jeść te pomyje?”
Przez wiele lat nie pomyślałam, że to przemoc. Trudny charakter, wybuchowość. W końcu, że to moja wina. Że za mało się staram, jestem poszarpana po związku z alkoholikiem i nie umiem kochać tak, jak on na to zasłużył. Nikt nie nauczył mnie miłości i tylko teraz ja krzywdzę… To nie jego wina, że tak do mnie mówi, że tak mnie traktuje. To ja jestem winna, muszę więcej z siebie dawać.
Gotowałam, to co lubił. Dom zawsze wysprzątany. Dzieciaki ogarnięte, jakby ich właściwie nie było. Podawałam mu obiad, a on odchodził od stołu albo rzucałam talerzem pełnym zupy do zlewu: „Mam jeść te pomyje? Myślisz, że taka świetna z ciebie kucharka?”. Przepraszałam, że nie wiedziałam, że może coś innego. „Zjem na mieście” i wychodził. Ale w weekend zabierał nas do restauracji, albo na pizzę. Byliśmy szczęśliwą rodziną.
„Nie wpuszczę cię do domu”
Wróciłam do pracy. Dzieci poszły do przedszkola. Najstarszy do szkoły. Bałam się wyjść z domu po takim czasie. Do ludzi. Zobaczyłam, że dom, i dzieci, i mąż to był mój świat, bez znajomych, spotkań. Kiedy to zaniedbałam? Nie chciałam pamiętać awantur po każdej imprezie, tych wyzwisk, jaką jestem szmatą, dziwką i że z każdym poszłabym do łóżka.
Pracowałam w szpitalu na zmiany. Miałam wrażenie, że wracam z jakieś dalekiej podróży. „Czemu lecisz do domu tak szybko?”, pytały koleżanki. „Dzieciaki czekają”, mówiłam, a żołądek podchodził mi do gardła na myśl, że mogę się spóźnić. Raz wyszedł i zostawił dzieci same. Dostałam w drodze do domu SMS-a: „Taka jesteś twarda, wychodzę, nie czekam”.
SMS: „Oli dzieci się rozchorowały, muszę zostać dłużej w pracy” – żadnej odpowiedzi. Nie mogłam się skupić na pracy. Kiedy po północy wróciłam, nie mogłam wejść do domu. Wymieniony zamek. Nie dzwoniłam, dzieci na pewno spały. Jego telefon wyłączony. Siedziałam na przystanku autobusowym i płakałam. Z bezsilności. Ze strachu o dzieci. Z niemocy. Chciałam nie żyć. Zapaść się, zniknąć. Już nigdy nie wracać. Tylko dzieci. Tak bardzo za nimi tej nocy tęskniłam. Do domu wpuścił mnie o czwartej nad ranem… Przytuliłam się do Zosi i zasnęłam.
„Gówno cię to obchodzi”
Do domu wracał coraz później. „Gdzie byłeś, martwiłam się” – spytałam, kiedy nie wrócił na noc. Zaśmiał mi się pogardliwie w twarz. „Myślisz, że jesteś wyjątkowa?”. Nie rozstawał się z telefonem. „Zdradzasz mnie? Odejdę”. „Kim ty jesteś, żeby mi grozić. Popatrz na siebie. Kto cię zechce, z trójką bachorów. Ciesz się, że to ja ciebie nie wy**łem z domu. Ciężko nawet splunąć w twoją stronę”.
Nie wiecie, co czuje kobieta. Co ja czułam. Chciałam być lepszym człowiekiem. Lepszą wersją siebie. Chciałam zasłużyć na tę miłość. Im bardziej mnie poniżał, tym ja bardziej się starałam. Nawet na siebie w lustrze patrzyłam z pogardą: „Kim ty jesteś, żeby on cię kochał”. Chowasz się. Zapadasz w siebie, bo przecież nic nie jesteś warta. Poniża cię w kuchni, przy znajomych wyśmiewa, w łóżku traktuje jak dziwkę spełniającą jego zachcianki. Ciebie nie ma. Bo przeglądasz się w jego oczach. Gdzie jest dno?
Dno jest tam, gdzie opadasz z sił. Kiedy nie masz siły wstać z łóżka. Kiedy paraliżuje cię dźwięk otwieranych drzwi, a po każdym geście czułości spinasz się przed atakiem. Bo wiesz, że on przyjdzie. Kiedy myślisz, żeby uciec, ale nie wiesz, gdzie i jak? Spakowanie rzeczy cię przerasta.
Wyzywał mnie. Nie wiem już za co. Podniósł na mnie rękę, a ja osunęłam się po ścianie. I wtedy zobaczyłam strach w oczach mojego syna. Podał mi wodę. Bał się. To jest dno. Już niżej nie mogłam upaść.
Odeszłam po 12 latach. On prześladuje mnie do dziś. Przemoc psychiczna? Przecież nie bił, nie pił. Zawsze miły. W rękę całował… I taki elokwentny w sądzie… przy mnie zastraszonej.
Potrzebujesz pomocy? Skontaktuj się z Centrum Praw Kobiet
TELEFON ZAUFANIA (22) 621 35 37, dyżur psychologa: od poniedziałku do piątku, oprócz czwartków w godz. 10.00-16.00, dyżur prawny: czwartki w godz. 10.00-16.00