Myślała, że pierwsze urodziny swojej córki spędzi wyjątkowo. Z tortem, balonami, wszystkimi różowymi dodatkami, które kochają dziewczynki, a na których punkcie tracą też głowę ich mamy. Miały być piski, śmiechy, mnóstwo zabawy i radości. Tymczasem był szpital i strach. – Pytałam lekarzy, czy moja córka w dorosłym życiu będzie mogła normalnie żyć, a oni walczyli o każdy jej dzień… Nie przyjmowałam do wiadomości, co tak naprawdę się dzieje.
Jadzia nie miała mieć dzieci. Wiele lat temu usłyszała, że szanse, by kiedyś zaszła w ciążę są właściwie żadne. – Moje życie było beztroskie. Studia, praca, kredyt na mieszkanie, kredyt na samochód. Pensja w takiej wysokości, że wystarczała na normalne życie. Tylko nieustannie szukałam czegoś, czym mogłabym się zająć – wspomina. Zajmowała się zwierzętami, kończyła różne kursy, szkolenia, ale nadal nie wiedziała, czego tak naprawdę od życia chce. Jakby pustka, którą gdzieś w głębi duszy odczuwała, była nie do wypełnienia.
– Dzień, w którym zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski, był najszczęśliwszym dniem w moim życiu. Płakałam z niedowierzania, a wypełniała mnie tak ogromna radość, że myślałam, że nie jestem w stanie jej w sobie pomieścić. Miała 38 lat. Wiek, w którym warto zadbać o badania, sprawdzić, czy ciąża przebiega prawidłowo. Jadzia miał idealne wyniki. Aniela rosła książkowo, nic nie zapowiadało, że może wydarzyć się coś złego. W końcu była wymarzonym, wymodlonym dzieckiem. Teraz już mieli żyć w trójkę, w harmonijnej pełni. Pustka, którą tak trudno było wypełnić, w końcu miała zniknąć, bo przecież na świecie pojawić się miała Aniela.
– Nie ma dnia, żebym nie pytała: „Dlaczego?”, „Dlaczego ona, dlaczego my?”, „Dlaczego była na tym świecie tylko na chwilę, na zbyt krótką chwilę?”…
Aniela była piękna. Kiedy Jadzia wychodziła z nią na spacer niosąc ją w chuście, na warszawskiej Pradze jej stali mieszkańcy zawsze zwracali na nie uwagę. „Śliczna ta dziewczynka” – mówili panowie wystający w bramach…
Zaczęło się od kaszlu. – Aniela nigdy nie chorowała, nie miała nawet kataru. Byłam taka dumna, że jako mama w sekundę wyczuwałam jej nastroje i potrzeby. Zawsze wiedziałam, czego jej potrzeba, jak się nią zaopiekować. To była taka wyjątkowa więź… Kaszel, SOR, szpital. Aniela miała dziesięć miesięcy, gdy jej rodzice usłyszeli: „Przykro nam, wada serca”.
To nie mogła być prawda. Po tylu latach, kiedy w końcu zdarzył się cud, kiedy Aniela pojawiła się na świecie, mieli im ją odebrać? To absurd. Przecież nikt nie zabiera takich małych dzieci, przecież życie nie może być tak okrutne. Nie mogło tak zadrwić z kobiety, która wierzyła, że właśnie teraz odnalazła istotę swojego bycia. Bycia z Anielą, przy niej, obok niej, kochając ją miłością największą, bo matczyną.
Która matka jest w stanie wyobrazić sobie, że jej dziecko umiera? Że odchodzi w ogromnym cierpieniu pozbawione szans na jakąkolwiek pomoc? Żadna. Nie znam kobiety, która pogodziłaby się z wyrokiem, choćby był najgorszy i bezlitosny. Żadna matka nie da sobie odebrać nadziei. Każda będzie walczyć do utraty tchu, do ostatku sił. Upokorzy się, poniży, będzie żebrać, zrobi wszystko, by uratować swoje dziecko. Będzie myślała nie raz: „Mnie zabierz, a je zostaw. Ono ma przed sobą całe życie, mi już wystarczy”. Każda matka wierzy w cud. Do samego końca, do ostatniego oddechu swojego dziecka. Wierzy, że cud się zdarzy.
– Może jestem za małej wiary? Może nie umiałam tak mocno wierzyć, tak gorąco się modlić o to, by moja córka ocalała… Serduszko rosło jak szalone, rozpychało klatkę piersiową. – Patrzyłam i nie chciałam uwierzyć, że choroba tak szybko postępuje. Szłam do lekarza i pytałam, czy serce naprawdę tak zniekształca wygląd mojej córki, czy to tylko moje paranoje. W odpowiedzi widziałam rozłożone ręce i potakującą głowę.
Aniela nie trafiła do komory, w której często przebywają dzieci kwalifikujące się do przeszczepu. Spędzają w nich nawet kilka lat, na koniec żegnając się ze swoimi rodzicami, bo dla nich nie było nadziei. Dopóki dziecko żyje, dopóki rodzic wierzy, można zrobić wszystko. Aniela wróciła do domu, wyszła ze szpitala. – Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, jak wygląda życie rodziców przewlekle chorych dzieci. Z dnia na dzień musiałam rzucić pracę, zasiłek wystarczał tylko na leki. A gdzie reszta? Rurki, sprzęt, wizyty u specjalistów, podróże do lekarzy? Nie mogłam nawet wyjść z Anielą sama na spacer, zawsze były potrzebne dodatkowe ręce do pomocy.
Postanowili walczyć, nie poddawać się. Poruszyli niebo i ziemię. Polska nie ma podpisanych umów międzynarodowych dotyczących przeszczepów. Wszędzie słyszeli odmowę: „Przykro nam, nie możemy. Nie jesteście państwo rezydentami naszego państwa. Nie mamy umowy z waszym krajem”. – Dzisiaj, gdy rodzice proszą mnie o pomoc, mówię otwarcie: „Wasze dziecko potrzebuje przeszczepu? Starajcie się jak najszybciej uzyskać prawa rezydenta w kraju, gdzie statystki dotycząc transplantacji są lepsze niż u nas”. U nas nie przeszczepia się organów u małych dzieci… A przecież one też umierają. W Polsce są białe plamy, gdzie najbliższych umierającej osoby, nawet się nie pyta o możliwość przekazania organów! Najmłodsze dzieci nie mają szans, inne czekają latami, tylko po to, by na końcu przekonać się, że ich nadzieja była płonna…
W końcu się udało. Niemcy zaproponowali pomoc dla Anieli. Zaczęło się błyskawiczne zbieranie środków na jej leczenie. I znowu – jej rodzice byli w stanie poruszyć niebo i ziemię, byleby uzyskać potrzebną kwotę. Nie zdążyli… Aniela nie zdążyła. – Ona wiedziała od początku, że to się nie uda. Kiedy tylko zaczynałam jej opowiadać, że wyjedziemy na leczenie, że wszystko się ułoży, że czeka nas podróż, odwracała się do mnie plecami. Jakby chciała mi powiedzieć: „Mamo, daj spokój. To się nie wydarzy”… Przegrali wyścig z czasem, z rosnącym serduszkiem, z biurokracją. Jadzi nie udało się uratować jej malutkiej córeczki. – Płaczę każdego dnia. Ta rana, którą w sobie noszę chyba nie jest w stanie się zabliźnić… Wszystko miało być inaczej. Przecież mieliśmy być w trójkę, mieć fajne wspólne życie. Nie zdążyłam Anieli zabrać w góry, pokazać jej morza… Nic nie zdążyła zobaczyć…
Jadzia nie miała czasu na żałobę. – Chciałam rozpaczać, chciałam krzyczeć, pytać każdego dnia po tysiące razy „dlaczego” nie mogąc uzyskać żadnej odpowiedzi. Ale wiedziałam, że tam są inne dzieci. Dzieci takie, jak Aniela. Są ich rodzice, którzy jeszcze wierzą w cud, których nadzieja nie gaśnie, którzy słysząc: „Państwa dziecko może uratować jedynie przeszczep” myślą, że to proste, że to się zdarzy. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Nie ma nawet statystyk dotyczących przeszczepów wśród małych dzieci. Brak edukacji. Wiesz, że jeśli już ktoś spyta rodzinę, czy odda organy do przeszczepu, tylko 12% odmawia? Tyle, że nikt nie pyta, nikt o tym nie mówi, nikt nie podejmuje trudnego tematu śmierci, która może dać życie komuś innemu. Także czekającemu na organy dziecku i jego rodzicom.
Postanowiła walczyć. Aniela kilka tygodni obchodziłaby drugie rodziny. Jej mama chce dać świadectwo jej istnienia. Chce przekuć to życie i tę śmierć, która okrutnie odebrała jej córkę, w coś, co nada sens temu, co się wydarzyło. Bo Jadzia nadal nie znajduje odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego”. Dzisiaj o transplantacji wie bardzo dużo, puka wszędzie, gdzie to możliwe, żeby temat zaczął być publicznie omawiany. Otrzymuje wsparcie wielu osób. – Tak bardzo bym chciała, żeby Aniela była ze mnie dumna…
P.S.Chcecie wiedzieć więcej o Jadzi, Anieli, o ciągu dalszym tej historii, której nie zakończyła śmierć? Zaglądajcie na Serce dla Anieli. Pamiętajcie, że śmierć nie zawsze musi oznaczać koniec, bywa też początkiem. Początkiem czyjegoś nowego życia.