Go to content

„Zblokowani”. Ona nie odejdzie, bo wierzy, że on się zmieni. A jemu jest tak… wygodnie

Fot. iStock / shironosov

Od kiedy to miłość wiąże się z cierpieniem? No więc na pewno wtedy, kiedy jest nieodwzajemniona. Albo kiedy kochasz z wzajemnością, ale oboje wiecie, że to uczucie jest niemożliwe, bo poddanie się jemu skomplikowałoby jeszcze kilka, innych niż wasze, życiorysów (bo mąż, bo żona, bo dzieci, bo co rodzice powiedzą). Albo jeszcze wtedy, kiedy ona ciągle wierzy, że on się zmieni, choć wiadomo, że to nie jest ten typ faceta, któremu warto dawać kolejną szansę.

Załóżmy, że poznałaś go na imprezie u znajomych. Nie bardzo bliskich – takich, z którymi spotykasz się raz na kilka miesięcy, ale nie dzwonisz do nich w sprawie życiowego dramatu, za mało was łączy. No więc spotykasz go i słyszysz w głowie romantyczną muzykę, kolana miękną ci odrobinę i chcesz z nim rozmawiać o wszystkim. Najlepiej od razu. Szczęśliwym trafem okazuje się, że on również chce z tobą rozmawiać o wszystkim. Następnego dnia zaskakuje cię wiadomością, że było tak miło, że warto to powtórzyć, że nie dokończyliście rozmowy. Wzajemna fascynacja rozkwita, przyjaciele uśmiechają się porozumiewawczo, że „trafił swój na swego”, a ty nie możesz wyjść z podziwu, jak wiele macie ze sobą wspólnego – ty i on.

Spotykacie się kilka razy w tygodniu, niby niezobowiązująco – kawa, spacer z psami, jakaś wystawa, która zainteresowała was oboje (jeszcze jeden dowód, że jesteście sobie przeznaczeni!). Potem chcesz go widywać częściej, więc olewasz konwenanse i wysyłasz SMS: „a może kino, jutro? Ten film, o którym mi mówiłeś?”, choć dopiero podaliście sobie ręce na pożegnanie. Nie dbasz już o to, żeby się nie domyślił, że ci zależy. Przecież to kosmos, spotkanie dwóch pokrewnych dusz, za rogiem czeka wielka miłość, już za chwilkę, to się wydarzy…

I się wydarza.

Pierwszy pocałunek, szum w głowie i bicie jego serca, pierwsze zapewnienia, że to absolutnie wyjątkowe i on nigdy z nikim tego nie poczuł. Wierzysz w to, bo jak mu nie uwierzysz, kiedy czujesz, widzisz te jego emocje jak na dłoni. Jesteście razem. Płyniesz. Pierwsza mówisz „kocham cię” i wcale nie wiesz, że on już jest ciebie pewny. Znalazł to, czego szukał: kobietę, która dla niego będzie w stanie zrezygnować z tego, co dla niej zawsze było ważne.

Długo jeszcze nie orientujesz się również, że wasze rozmowy o wszystkim coraz częściej zamieniają się w jego monologi o sobie samym. I ewentualnie, o ludziach, którzy go zawiedli, wyrządzili mu krzywdę. Nie orientujesz się, bo już cię „wzięło”, bo już wiesz, czujesz, że z tego może być coś na dłużej. Wpadłaś w to uczucie, zaczynasz się angażować, otaczać go czułością i … opieką.

Zaczynasz planować. Kiedy on wycofuje się na chwilę (robi to tylko po to, byś zrozumiała jak bardzo go kochasz), czujesz, że twoje życie bez niego byłoby puste. Nie wiesz jeszcze, że to dlatego, że twoja miłość osaczyła cię tak mocno, że wszystkie bliskie ci dotąd osoby odsunęłaś od siebie, od was, nawet nie wiedząc, kiedy i jak. Ale on wraca. Wraca i mówi, że teraz jest już pewny: jesteś kobietą jego życia. Od tego dnia mieszkacie razem, u ciebie.

Po kilku miesiącach prosi cię o małą pożyczkę, obiecuje, że odda. To na naprawę samochodu, wszystkie oszczędności oddał swojemu przyjacielowi, który znalazł się w życiowych tarapatach. Pieniądze przelewasz z radością i wcale niczego nie podejrzewasz, kiedy za jakiś czas pewna suma znika twojego z portfela. Mieszkacie u niego.

Często zmienia pracę, tłumacząc, że jest niedoceniany, że ciągle szuka, że stawia przede wszystkim na rozwój i nowe doświadczenia. Jest taki mądry, taki przekonujący. Taki „twój”. Sielankę przerywa kilka zdarzeń, które pewnie zakończyły związek każdej innej pary: jedna zdrada (ale on powtarza, że to był największy błąd jego życia), zajęcie komornicze na jego koncie i tarapaty finansowe, o których ci nie wspomniał (tłumaczysz sobie, że przecież jest taki zdolny, że za chwilę wyjdzie na prostą i spłacasz jego długi „na poczet przyszłego, wspólnego życia”), dwa dramatyczne rozstania, po których groził ci swoją próbą samobójczą (choć to on odchodził). Tak bardzo go kochasz. Wierzysz, że to wszystko się zmieni, że masz na niego dobry wpływ. Przecież sam tak mówi.
Mijają lata. Bierzecie ślub, rodzi się wam dziecko. Kiedy orientujesz się, że jesteś regularnie wykorzystywana, oszukiwana, okłamywana, a nawet zdradzana, nie robisz z tym nic. Bo on tak pięknie przeprasza, tak dobrze płacze, tak głośno woła (a właściwie żąda), żebyś wybaczyła. Kocha Cię. Przecież sam tak mówi.

Nie, nie umiesz odejść, nie mogłabyś. Czujesz się za niego odpowiedzialna, boisz się, że bez ciebie on sobie nie poradzi. Choć gdzieś, w głębi serca czujesz, że to nie tylko o to tu chodzi. Że nie potrafisz się sama przed sobą, szczerze przyznać, że z nim przegrywasz życie. Wolisz tkwić w tym dalej, bez końca, więc dziwny układ między wami trwa i trwa w najlepsze, choć próżno już w nim szukać szczerego uczucia.

Są na siebie skazani. Spędzą razem życie, bo nie potrafią znaleźć dla siebie innych możliwości. Ona nie zostawi go wierząc ciągle, że przyjdzie moment opamiętania. I trochę też, z wdzięczności, że on z nią jest. On dobrze wie, że żadna inna nie zmarnowałaby na ten związek tyle czasu, energii i swoich emocji. Wie, że ona jest już jego. I nie odpuści.

„Zblokowani”.