Go to content

Wyzwiska, groźby, zabieranie pieniędzy. Piekło życia z uzależnionym. Wyszłam z tego, też możesz

Fot. Unsplash / CC0 Public Domain

Mam 22 lata. Mam stanowczy charakter. Mam w opinii innych egoistyczne podejście do życia. Mam ochotę dobrze się ubrać, dobrze wyglądać. Mam potrzebę wsiadać do dobrego samochodu. Mam w zwyczaju mocno zaznaczać swoją stabilną pozycję. Mam pracę stabilną i pewną. Mam pracę, w której lepiej się bawię niż pracuję. Mam męża.

Mam męża, którego znam od 7 lat. Mam męża przystojnego, zaradnego. Mam męża pracowitego i co najważniejsze wpatrzonego we mnie jak w obrazek. Mam pewność, że wystarczy skinienie, a spełnione zostanie każde moje słowo. Mam tę wygodę, że to co niemożliwe dla mnie stanie się możliwe. Mam nowiutki, wymarzony dom. Mam już plan gdzie i co będzie stało. Jakie kwiatki posadzę za oknem. Mam ochotę kupić leżak, który postawię na swoim tarasie. Wybieram firanki, meble kuchenne, kolory farb.  Mam również niecodzienny stan. Stan mija wyjątkowo szybko. Mam cudowną i śliczną dziewczynkę. Mam podziw i zazdrość wszystkich dookoła. Mam wszystko. Być może Ty teraz o tym wszystkim marzysz.

Tak było 8 lat temu. To wszystko co spadło Nam z nieba jak złoty deszcz jeszcze szybciej zabrał los…

Nikt nawet w najgorszych myślach nie podejrzewałby tego co się wydarzyło. Z perspektywy czasu jaki upłynął i zdobytego doświadczenia wiem, że zgubiły Nas przerośnięte ambicje i brak uczuć. Uczuciem było dla Nas wszystko co można było kupić. Im więcej pieniędzy było na koncie, tym jeszcze więcej chcieliśmy. Pomysłom nie było końca. Aż w końcu cudownego męża złapał w swoje sidła alkohol. Uzależnienie porwało go bardzo szybko i bardzo mocno.

Wszystko co mieliśmy zaczęło znikać, a problemy, których nigdy nie było przypływały jak szalone. Zaczęły się moje noce nieprzespane, jego nieobecne w domu. Moje pomysły na rozwiązanie problemów i jego pomysły na stworzenie nowych. Moje łzy i jego śmiech. Uzależnienie zabrało mi męża, a dało potwora. Przez rok żyłam w więzieniu, we współuzależnieniu. Próbowałam ratować sypiące się mury, odpadające tynki, rozwiązujące się więzi naszego małżeństwa. Jednocześnie pozwalałam na upokarzanie, awantury, wyzwiska. Za własnym przyzwoleniem została całkowicie zdeptana moja kobiecość, moja pewność siebie, moje istnienie. Dziewczynka była jedynym światełkiem w tunelu.

Przybywało nie zapłaconych rachunków, długów..

On przestał pracować. Pamięć jego ówczesnego stan do dziś budzi mnie w nocy.  Brudny, zapity, wstrętny, śmierdzący. Powtarzający, że przestanie pić jak będę jego żoną, będę spełniała obowiązki małżeńskie. Będę z nim spała.

Za karę zabierał mi wszystko. Telefon, portfel, komputer, kluczyki do samochodu. To mu sprawiało najwięcej radości. Dodawał, że jeśli nie będę taka jak powinnam, to nie będę miała nic. Wyśmiewał moje słowa o odejściu. Żartował, że jestem za głupia na to. Żebym nie robiła scen bo i tak wrócę szybciej niż mi się wydaje. Stawiałam opór, ale w środku niszczył mnie. Rozrywało moje ciało na strzępy. W takich okolicznościach dorobiłam się zaburzeń odżywiania. Prób zakończenia tej tragedii były dwie, trzecia ze skutkiem pozytywnym. Sytuacja, w której w jego oczach zobaczyłam agresję i istne opętanie, a ręce miał zaciśnięte w pięści uświadomiła mi, że to ten moment. Błyskawiczna decyzja, szybkie pakowanie i Mnie z dziewczynką nie ma. Ratunek chciałam znaleźć u najbliższej rodziny. Jednak tu napotkałam kolejna ścianę. Ścianę, której do chwili kiedy była „dobrze ustawionym człowiekiem” nie było.

Do tej pory stwarzany przeze mnie obrazek idealnego małżeństwa skończył się tym, że nikt nie wierzył w to piekło, które zagościło w naszym domu. Moja ucieczka była nazywana fanaberią, fochami czy wyolbrzymianiem problemu. To ja byłam tą złą żoną, żoną, która się czepia, która nie docenia, żoną, której nic nie pasuje. Słyszałam rady o tym, by się nie obrażać, wrócić, zapomnieć, nie zabierać dziecku domu. Kiedy tylko mogłam ryczałam w głos. Najbliżsi kierowali się pieniędzmi, majątkiem, statusem społecznym. Nikt nie dostrzegał mojego cierpienia. Namawiano mnie na powrót do tej męczarni.

Zostałam zupełnie sama. Jako ta do granic możliwości sponiewierana i jako ta najsilniejsza na świecie dla mojej dziewczynki. Pomimo wszystkich przeciwności przydał się mocny charakter. Stos podjętych decyzji systematycznie malał, a efekty pozwalały nabrać wiatru w żagle. Terapia dla osób współuzależnionych była najlepszą decyzją jaką podjęłam w życiu. Narodziłam się na nowo. Nowa ja kipiała dumą z samej siebie. Głowa wysoko uniesiona i kolejne kroki stawiałam celująco. Zakres spraw dotyczących rozwodu, wspólnoty majątkowej oraz opieki nad dzieckiem został konkretnie ustalony.

Materiał dowodowy w każdej sprawie był doskonale przygotowany…

Mój były mąż bardzo zawodowo się do tego przyczynił. W swoim szaleństwie i opętaniu jakie go dotknęło po moim odejściu, po milionie przeprosin,  po niejednym błaganiu o to, żebym wróciła popełnił mnóstwo błędów, które świadczyły na jego niekorzyść. Gdybym nie była stanowcza, nie potrafiłabym tego wykorzystać.

Swoim zachowaniem wszystkim dookoła pokazywał jaki jest naprawdę. Jego kłamstwa, czarne interesy, niebezpieczne kontakty i nie czyste sumienie ujrzały światło dzienne. On się pogrążał, ja triumfowałam. Przybywało osób, które przyznawały mi rację i gratulowały postawy. Wyszłam na swoje pod każdym względem. Wyszłam na prostą własnymi siłami. A moja dziewczynka była uśmiechnięta. W tym samozachwycie zabrakło mi uczuciowych hamulców.

Na mojej drodze los postawił kogoś kto na pierwszy rzut oka był chodzącym ideałem, nagrodą od losu za całe zło. Pojawił się znikąd, a zawierał w sobie wszystko to czego wtedy najbardziej potrzebowałam. Zainteresowanie, czułość, bliskość, ciepło, zrozumienie. Te uczucia jakiś czas temu we mnie zasnęły. On potrafił je obudzić. To, że był daleko dodawało intensywności uczuciom. Potrafiliśmy w wyjątkowy, niespotykany sposób rozpalać w sobie pożądanie. Narodziło się uczucie, które zmieniło moje życie. Wszystko co robiłam podporządkowałam jemu. Byłam w stanie rzucić wszystko. Zakochałam się bez pamięci ponieważ potrafił mówić o tym czego potrzebowałam. Mówił, mówił, mówił……w zasadzie tylko mówił, a to przede wszystkim dlatego, ze miał żonę. To było największe ograniczenie naszej relacji. Relacji, która trwała 2 lata. Relacji, którą ciężko jednoznacznie nazwać. Relacji, która nie była związkiem, ale też relacji, która nie była byle czym. Dwa lata i przeplatające się  ze sobą miłosne wyznania z mściwością zdradzanej  żony. Tony obietnic. Uczucie, które było jednocześnie błogosławieństwem i nauczką. Dziś najbardziej przeraża mnie ilość używanych wtedy słów, żeby opisać to nasze uczucie. Setki pomysłów na udowodnienie sobie tego uczucia. Jeszcze więcej pomysłów na to by zatrzymać go przy sobie. Potrzebowałam czasu żeby zrozumieć, że ta sytuacja będzie ciągła się w nieskończoność, a górnolotnym obietnicom nie będzie końca. Dziś jest mi obojętny.

Ale zablokowałam się na relacje damsko-męskie. Regularnie pytałam siebie dlaczego los daje mi tak wiele, a zaraz to zabiera?! Stałam się całkowicie samowystarczalna. Postawiłam wokół siebie i Dziewczynki solidny mur. Nikogo za niego nie wpuszczałam.Niczego mi nie brakowało. Bałam sie kolejnego ryzyka, ale też musiałam podnieść się po nieudanej miłości. Było. Chyba ciężej niż po ex mężu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że pomysłowy los popchnął w moim kierunku kolejną falę. Falę, na której unoszę się do dziś i mam szczerą nadzieję, że niekoniecznie najwyżej, ale będę się na niej unosić do końca.

Pojawił się ktoś kto ma jedną, niepowtarzalną, najcudowniejszą cechę. On o swojej miłości nie mówi. On swoją miłość okazuje. Każdego dnia lepiej, każdego dnia mocniej. Co najmniej kilka razy  mógł się poddać, wycofać, zrezygnować. Nie zrobił tego, bo jest pewny tego co czuje. est przede wszystkim dobrym człowiekiem. Jest wsparciem, pomocą i miłością dla Dziewczynki. Dla mnie jest Dobrem, które wcześniej czy później do każdego z Nas wraca. A mojego doświadczenia nie zamieniłabym na nic w świecie.