Go to content

Jana nie szuka faceta na stałe, ale samotnie trudno jest żyć. Chce mieć kogoś do przytulania, ale i do łóżka. Portal randkowy

bielizna, ubrania
Fot. iStock/Maciej Bledowski

Jana nigdy i nikomu by się do tego nie przyznała, „a już na pewno nie córce”, że na wszelki wypadek zapytała w hotelu obok, czy mają wolne pokoje. Tak dla żartu oczywiście, choć gdy potem rozmyśla o tym przy grzańcu, to niezwykle ją to śmiałe posunięcie ekscytuje. Wyobraża sobie, jak do lokalu wchodzi przystojny gość, postawny, może być siwawy lub nawet całkiem siwy… choćby i łysy, byleby był wysoki. Szerokie ramiona, mocna szczęka i dobry garnitur.

Wchodzi, rozgląda się, a ona na samą myśl, że to mógłby być ten facet, na którego czeka, aż zaciska mocniej piąstki i kolana. Gdy teraz o tym myśli, to też zaciska kolana, na same wyobrażenie, tak głęboko jest w tym śnie na jawie. On zatrzymuje na niej wzrok i jej serce przestaje bić. Uśmiecha się, może być, że pod wąsem i śmiało, zdecydowanym ru-chem kieruje się do jej stolika. A ona — dobrze, że siedzi, bo na bank kląsknęłaby potylicą o klepkę. „Co to znaczy kląsknęła? — zastanawia się chwilkę. — A cholera wie, pacnęła też może być”. Nogi by się pod nią ugięły; teraz, jak o tym myśli, także się uginają. Caluśka jest dla niego, od stóp do głów. I gotowa na wszystko, co ten przystojniaczek wymyśli.

O matko, jak jej się zrobiło gorąco. Wachluje ręką powietrze, którego jej nagle zbrakło, lecz dalej widzi, jakby film oglądała, jak on cmokta ją w dłoń i pyta, czy może się przysiąść, a ona ma ochotę wrzasnąć na całe gardło: „A siadajże, człowieku i nie pytaj się głupio! Tylko tu bliżej, chodź”. I on jej dłoni nie puszcza już wcale. Ma długie palce i uporządkowane skórki, paznokcie czyste i poprzycinane równo. „Może być po manikiurze, tylko żeby nie mięczak jakiś” — uznaje. No i ten przystojny mężczyzna patrzy jej w oczy i mówi coś, ale ona tylko widzi jego usta i czuje, jak muskają jej szyję, uszy, za uszami, na karku, a jej aż włosy dęba stają. To znaczy teraz też już stanęły.

— O kurczę — szepnęła do swego wyobrażenia.

Wyczuwa, jak jego zbłąkane ręce muskają jej piersi. Najpierw niby nieporadnie, jakby się bał, że w twarz zarobi, potem natarczywiej, gdy w dziób jednak nie dostaje. Dobrze, że włożyła czerwony komplet, nowy, ze sklepu, tylko szelek do pończoch nie włożyła, bo i po co komu tyle rozbierania. Jeszcze by podarł. A ona jest gorąca jak żywy ogień. Może to od tego pieca z trdelníkiem tak jej w gonadach buzuje. Odsuwa się na oparcie krzesła i oddycha ciężko. Alkohol zaróżowił jej policzki i dodał werwy, bo te tabletki uspokajające jednak ją zmuliły.

Nie, nie szuka faceta na stałe. Ma już za sobą dwa małżeństwa, więc to jej nie interesuje. Ale samotnie trudno jest żyć, nudno, chce się gdzieś jeszcze wyjść, z kimś zagadać, pośmiać się. A nie tylko te koleżanki i koleżanki. Mówiąc wprost i prozaicznie, chce mieć kogoś do przytulania, ale i do łóżka — no przecież taka jest prawda. Ale też i do kina, do restauracji i żeby mieć z kim na wycieczkę pojechać. Morza południowe przecież lubi i góry. Wszelkie podróże zresztą. A, jeszcze uwielbia tańczyć. „Ach, gdyby tak trafił się taki, co umie tańczyć” — rozmarza się, bierze kolejny łyk rozgrzewającego wina i na chwilę powraca do błogostanu. W wyobraźni facet, zanim porwie ją do hotelu, prosi do tańca, ujmuje dłoń i prowadzi. Nawet nie oczekuje jej zgody, bo to mężczyzna jest, a nie jakiś troczek wymoczek od kalesonów. Ona na tych jego szerokich ramionach zawisa jak Greta Garbo i daje się unieść po parkiecie w tę i z powrotem. Wygina się w takt muzyki, ale pod jego dyktando. On dyryguje na niej swoją romantyczną symfonię, a ona jest mu smyczkiem i batutą, i kotłem. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Wysoki obcas i nogi jak z waty to niedobre połączenie, ale on ją krzepko trzyma. Przy sobie. Ona wwąchuje się w dobrą wodę kolońską, zniewalającą, obezwładniającą jej umysł i ciało. I czuje, jak jego twarda klatka się wypręża, rezonuje; jakie wysnuwa znaki, jak chodzi pod siodłem niby arabski konik. Hmmm. Już go pragnie, już-już, bo się zaraz rozpłynie i zostanie mu w rękach sama kiecka. Do cholery z tą kiecką.

Jej policzki robią się teraz buraczkowoczerwone. „Muszę zbastować, bo mi ta grzańcowa berbelucha poplącze w głowie” — decyduje w myślach i niespokojnie spogląda na zegarek, a potem rozgląda się po sali, bo gość powinien się już pojawić.

Jana zaplata ręce na stole. Ona nie popełni takich błędów. Facet tak, ale na dystans, z doskoku i w odpowiednich dawkach. Każdy z nich w końcu się do nowego związku przyzwyczaja i przestaje dbać o siebie i o drugą osobę. Zaczyna zalegać na sofie, popijając staropramena przed telewizorem, i zdaje się już nie zauważać partnerki, jakby stała się dla niego niewidzialna. „Weź go wtedy wyciągnij do kina albo nie zestarzej się, czekając, aż weźmie cię na tańce. — Jana kipi we wnętrzu na samą myśl. — A tak zawsze można amantowi powiedzieć »fora ze dwora« i więcej nie odbierać telefonów. Niech cię inna obsługuje! Szukasz pielęgniarki? Nie mogę ci pomóc. Nie mam uprawnień”. Wyraźnie ją taka wizja obruszyła, ale postanawia odgonić złe myśli przed randką i wspomnieć coś miłego, aby z powrotem wprowadzić się w dobry nastrój. Na przykład taka koleżanka córki — przypomina sobie nareszcie jakąś dobrą historię — młoda, fajna i choć ze złą ręką do darmozjadów, to w końcu się opamiętała i ma teraz porządnego faceta, którego poznała na tym samym portalu, na którym bywa i Jana. Mają dwójkę dzieci i jest teraz szczęśliwa. Jana kręci obcasem pod stołem, by przydeptać i nie zapeszyć.

Przed snem zanurza się w fantazjach. Oczami wyobraźni widzi, jak umawia się z Milošem do restauracji na statku przy bulwarze Benesza. Latem odbywają się tam dancingi. To nic, że teraz jest zima. Nie ma to znaczenia. Mężczyzna podjeżdża po nią eleganckim czarnym autem. Okazuje się seksowniejszy niż na zdjęciach, choć niczego mu na nich nie brakuje. Jest ubrany jak lord. Bierze ją za rękę, a potem między posiłkami i lampką szampana upojnie tańczą do muzyki na żywo. Jest i tango, i walc, i różne inne. A potem, nie wiadomo jak i kiedy, jest już w jego ramionach na trzecim piętrze przytulnego pensjonatu. Widok z apartamentu na starówkę ich nie zajmuje, gdyż są skupieni wyłącz- nie na sobie. Ona się wtula w niego, czując cudowne perfumy, jakich dotąd nie znała. Orientalne i mocne, jak cygara skręcane na spoconych udach Kubanek. Od tej woni kręci jej się w głowie. A on powolutku, niemal niezauważalnie ją rozbiera, obsypując pocałunkami każde nowo odkryte miejsce, jak poszukiwacz złota, a może tropiciel dzikiej zwierzyny. Gdy opada spódniczka, oboje znikają w śnieżnobiałej wykrochmalonej pościeli, pełnej męskiego testosteronu, w której jego gorące usta namiętnie, milimetr po milimetrze, szukają źródełka życia. Odnajdują je, Jana zostaje bez czerwonego kompletu, bez wyglancowanych bucików i zupełnie bez głowy na karku. Miota się i wije jak wąż podczas zmiany skóry. Wreszcie pulsowanie skroni nieco się uspokaja, a ona przejmuje inicjatywę. Sięga rękami, ustami… Całą sobą ogarnia nabrzmiałą chorągiew, której sterczący ponad bielutkim polem posłania drzewiec ją zagarnia i wplątując się w łany jej loków, rozpuszcza szczęściem kreski oczu, a potem przywiera rozżarzonym proporcem do policzków. Całuje go głęboko, najgłębiej, jak się tylko da, a potem razem spadają w dół, niby w dzikim śnie. Gdy już rozprowadziła czerwień pomadki po całym jego ciele — wybuchają bezdennym westchnieniem, by po chwili zastygnąć w bezruchu.

Jestem profesjonalistą w swoim fachu, dlatego cenię innych „pro” napotkanych na swojej drodze. Wszystkie sprawy do rozwiązania — te zawodowe, jak i te prywatne — powierzam więc w ręce zawodowców reprezentujących rozmaite dziedziny. Kolekcjonuję kontakty do ludzi, którzy nie tylko nie zawiedli mojego zaufania i okazali się uczciwymi, pracowitymi partnerami, ale także wykazali się kunsztem w swojej specjalności. I tak gdy boli mnie ząb, idę do sprawdzonego stomatologa. Gdy nawala auto — choć nie przydarzyło mi się to, odkąd jeżdżę służbowymi limuzynami — także wiem, kto najefektywniej rozwiąże mój problem i — mówiąc krótko — na kogo mogę liczyć. Identycznie w przypadku speców od awarii instalacji domowych, sprzętu AGD, treningów czy diety. Oczywiście wyższa cena usług tych lokalnych liderów, stanowiąca wynik mocowania się popytu i podaży, to część kosztu, który ponosi się za wypróbowaną jakość. W zamian otrzymuje się to, co w danym momencie najlepsze. W przeciwnym razie, jak mawiał mój stary: „Kupisz gówno, to będziesz miał gówno”.

Gdy wspomnianego już sobotniego popołudnia mój wzrok zatrzymał się na stronie z portalem randkowym, a kolejna łotewska wiosna wystrzeliła prosto w moją twarz milionem barw i zapachów, postanowiłem zająć się problemem swojej samotności. Powierzyłem oczywiście tę arcyważną misję firmie, która ze znawstwem zajmuje się dobieraniem ludzi w pary, i to w skali międzynarodowej. Nie widziałbym problemu z ewentualnym wiązaniem się z cudzoziemką, o ile miałaby dość rozumu, inteligencji i chęci, aby poznać mój ojczysty język, a nie tylko oprzeć się na moich lingwistycznych zdolnościach. Ja w każdym razie chętnie poznam kolejny. Pragnąłem także, żeby była, jak ja, protestantką albo co najmniej kimś otwartym na przyjęcie mojej religii, by w przyszłości uniknąć konfliktów związanych z modelem wychowania naszych pociech. Luteranizm, jak łatwo się domyślić, odziedziczyłem po matce, natomiast potrzebę kontroli i zarządzania problemami po ojcu.

Firma Życie we Dwoje dysponowała doskonałymi psychologami, którzy — w przeciwieństwie do portali internetowych typu „zrób to sam” — przeprowadzali kandydatów przez istną badawczą ścieżkę zdrowia. Celem operatora było wydobycie od indagowanych faktycznych motywów ich działania i pragnień. Odbywało się to dla dobra wszystkich zainteresowanych stron: tych przeglądających anonse, bo mieli pewność, że są przygotowane uczciwie; firmy, gdyż prawdziwe informacje nie powodowały zamieszania ani frustracji klientów; i dla oferentów, bo budowały ich niezakłamany obraz oraz definiowały przemyślane oczekiwania. Dlatego setki pytań, często o wykluczającej się treści albo eksplorujących jakąś kwestię po raz enty pod innym kątem, służyły eliminacji świadomego lub nieświadomego preparowania zeznań, poznaniu niezafałszowanych potrzeb oraz intencji osób ankietowanych. Przyznam, że byłem zachwycony, bo wyglądało to zawodowo. Umożliwiało stworzenie wysoce spersonalizowanego profilu uczestnika programu, a przez to uprawdopodobniało dojście do celu z ograniczonym ryzykiem przypadkowości czy błędów, a już na pewno spotkań typu „kompletna porażka”. Nie miałem nic przeciwko pełnej wiwisekcji i szczeremu odpowiadaniu nawet na najbardziej intymne pytania, jeśli to służyło osiągnięciu sukcesu. Oparłem się też naturalnej pokusie poprawienia swojego wizerunku. Nie ukrywałem żadnego niecnego scenariusza, którego bałbym się ujawnić, na przykład że chcę spotykać dziewczyny tylko dla zabawy, wykorzystywać ich zaufanie, a potem porzucać. Dlatego nic zaskakującego czy wstydliwego poza moimi prawdziwymi zamiarami nie mogło z tych badań wyniknąć. Z drugiej strony byłem autentycznie ciekaw swoich najintymniejszych tęsknot, pozostających często w półmroku własnej świadomości. Stąd czasem musiałem się chwilę zastanowić nad odpowiedzią, a nieraz bywałem sam nią zaskoczony. Okazało się to w sumie miłym ćwiczeniem, pozwalającym na lepsze poznanie samego siebie.

W ciągu tygodnia od przeprowadzonej ankiety, w pierwszej dekadzie maja, przedstawiono mi kilkanaście kandydatek. Na początek opisowo. Byłem bardzo rad, że ich zdjęcia dołączono dopiero po etapie wstępnego wyboru oraz kolejnych eliminacjach na podstawie opisu charakterów, osobowości, temperamentu, zainteresowań i oczekiwań. My faceci… albo nie, nieprawda: raczej my wszyscy, ludzie, jesteśmy wzrokowcami i w realnym życiu dokonujemy wyborów właśnie na podstawie kilku sekund wstępnej oceny atrakcyjności potencjalnego partnera. Bardzo często niesprawiedliwej i subiektywnej. Dopiero potem następuje proces fizykochemicznego i psychologicznego doboru. W ten prosty sposób często zapętlamy się w cyklu niepowodzeń, przyciągając wciąż takie same, obce nam charakterologicznie osoby, które są co prawda w naszym typie fizycznym, lecz nie odpowiadają nam pod każdym innym względem. Twórcy portalu chcieli tego uniknąć i dać szansę wszystkim uczestnikom. Postąpili więc identycznie jak telewizja w popularnym programie Voice of La- tvia, gdzie pierwszy etap weryfikacji przez jury dokonywał się jedynie na podstawie oceny wykonania, bez możliwości ujrzenia kandydata, co dawało prawdziwą, obiektywną szansę zaistnienia talentom muzycznym w oderwaniu od ich fizyczności. Na scenie mógł więc stanąć dosłownie każdy: fizycznie ułomny, z deficytami urody czy postawy, stary lub młokos, gruby lub chudy, i był potraktowany na tych samych warunkach co pozostali, czyli bez premii lub kary za wygląd. To bardzo ważne i sprawiedliwe, dlatego moim zdaniem program zyskał taką popularność.

Gdy minął kwadrans od ustalonej godziny, zaniepokoiłem się, czy czekam we właściwym miejscu. W końcu nie pochodziła stąd i mogła mnie źle zrozumieć albo — jakimś cudem — nie trafić… Tak, zwykle szukam błędu najpierw w sobie, a dopiero potem w innych. Kiedy jednak po kolejnych kilku minutach, gdy już szykowałem się do gorzkiego odejścia — bo szanuję innych i tego samego wymagam wobec siebie — dziewczyna wyłoniła się zza rogu pobliskiego budynku, od razu wiedziałem, że to ona. Równie szybko oceniłem, iż moja cierpliwość została po stokroć wynagrodzona. Nigdy nie zapomnę tego jej pierwszego obrazu; zdjęcia zachowanego do dziś najgłębiej w mojej pamięci, gdy jak na zwolnionym filmie zbliżała się w moim kierunku w białym płaszczu. Przy każdym kroku jego poły tańczyły na wietrze, odsłaniając w pełnym słońcu jej smagłe uda, magnetycznie przyciągające mój wzrok. Była znie-wa-la-ją-ca, jak gdyby wyszła wprost z żurnala. Przyszło mi wówczas do głowy, że jednak jestem skretyniałym, atawistycznym samcem, który skłonny byłby w tamtej chwili zrobić dla niej wszystko; który dla kilku ulotnych chwil tête-à-tête porzuciłby rozsądek, odpowiedzialność, a może i wszelkie zobowiązania. Nie powinno się dopuszczać do rynku matrymonialnego takich idiotów — zdążyłem jeszcze o sobie krytycznie pomyśleć, zanim jej powitalny uśmiech ostatecznie zwalił mnie z nóg.

Fragmenty książki „Portal randkowy”

Zamów książkę on-line: https://dobry-audiobook.pl/qes-agency-c-1.html

Marcin Michał Wysocki

Urodzony w 1965 roku w Warszawie, absolwent kilku fakultetów na uczelniach krajowych i zagranicznych, doktor nauk humanistycznych UŁ. Był m.in. asystentem oraz tłumaczem Jeffa Goffa i Jacka Wrighta w musicalu Narzeczona rozbójnika (Teatr Popularny). W Teatrze Ateneum asystował takim osobowościom teatru polskiego, jak: Laco Adamik, Krzysztof Zaleski, Wojciech Młynarski czy Janusz Warmiński. Współpracował z TVP w programach: LUZ, Sportowa aptekaKawa czy herbata?. Był autorem muzyki do programów MurSportowa Apteka oraz nagrał autorską płytę Head.

Próbował swych sił w roli speakera w Radio Zet u Andrzeja Wojciechowskiego. Dotąd wydano pięć pozycji jego autorstwa: pracę naukową Wyznaczniki tożsamości etnicznej […]; wyróżnioną monografię żołnierza AK, Michał Wysocki. Wspomnienia z lat 1921–1955; impresję historyczną Remedium na śmierć – historie prawdziwe; relacje kombatantów z okresu Powstania Warszawskiego, A jednak przeżyliśmy. Niezwykłe wspomnienia oraz powieść obyczajową Baku, Moskwa, Warszawa.