Go to content

Najpierw grał rolę ofiary. Potem, obwiniać zaczął Agatę. Następnie uznał, że nic jej nie obiecywał

fot. Pexels/Engin Akyurt

Poznała go na Tinderze. Jako jedyny z tych który ją zaczepił, miał normalny profil. Ot, kilka zdjęć widoków z gór, parę pięknie podanych potraw, które najprawdopodobniej skonsumował i swoich raptem trzy selfie. Proste zęby, ładne, niebieskie oczy i uroczy dołeczek w lewym poliku. Urzekł ją kulturą słowa, brakiem nachalności i żartem. Pisali często, ale nie na tyle, by czuć przesyt, ani by tęsknić. Ta znajomość rozwijała się spokojnie i Agata tego właśnie potrzebowała. Przeżyła ciężki rozwód, wychowała syna sprawiającego liczne problemy, właśnie wylizała rany.

Do założenia konta na Tinderze namówiła ją przyjaciółka. Agata po pierwszym dniu, kiedy to zaczęła dostawać ogrom propozycji, chciała zrezygnować. Przeraziła ją bezpośredniość niektórych mężczyzn. Ewa jednak odżegnała ją od tego pomysłu. Przekonywała  że wśród miliona zalotników, flirciarzy i seks maniaków na pewno znajdzie się kilku porządnych facetów. I miała rację. Robert właśnie taki był. Spotkali się po kilku tygodniach na kawie. Potem ma kolacji. Byli też w kinie, teatrze i pokazie dzieł sztuki.

Otwierał Agatę powoli. Był nią żywo zainteresowany. Czuła jego adorację i doceniała takt. Po kilku miesiącach nazwali siebie parą. Po roku zamieszkali razem. Było dobrze, swojsko. Agata bardzo za tym tęskniła. Byli zgranym duetem. Do szczęścia nie potrzebowali papierka.

I pewnie sielanka trwałaby dłużej, gdyby nie fakt, że pewnego dnia Robert zostawił telefon w domu. Agata nigdy nie ruszała rzeczy partnera. On sam, dzwoniąc z komórki znajomego, poprosił ją, by wysłała mu zdjęcie jakiegoś dokumentu, które właśnie na urządzeniu było zapisane. Zrobiła to, ale szukając tego zdjęcia natknęła się na dziwny folder w jego galerii.

„Kociaki”. Było tam kilkadziesiąt zdjęć kobiet w różnym wieku. Kotów żadnych. Zdecydowanie były to zdjęcia profilowe. Zerknęła w szczegóły fotek. Zapisały się z Tindera. Robert cały czas miał tam konto. Sprawdziła. Nadal był aktywny. Nawiązywał znajomości, pisał i jak się okazało randkował. Agacie w całość ułożyły się późniejsze powroty Roberta do domu. Dodała dwa do dwóch. Sprawdziła historię wiadomości. Obecnie pisał z trzema kobietami. Agata, choć cała się trzęsła, jedyne co zrobiła to screeny czatów. Wieczorem gdy Robert wrócił z pracy przygotowała kolację z czerwonym winem. Ubrała się elegancko i słuchała komplementów na swój temat. Brzmiały znajomo. Takie same słowa wyczytała w jego czatach. Gdy Robert oznajmił, że musi jeszcze wyskoczyć do biura, potulnie zapytała, czy dziś projekt ma z Agnieszką,  Edytą czy Anią. Zgłupiał wtedy, jąkając się próbował nieudolnie wytłumaczyć swoje przygody. Nie udało mu się.

Randka w sieci. Koszmar, czy nie taki diabeł straszny? KONKURS

Najpierw grał rolę ofiary. Nie chciał, ale te kobiety były takie namolne. Potem, obwiniać zaczął Agatę. Bo chodzi w dżinsach, a on woli sukienki, bo się mało maluje, a jego kręcą długie rzęsy i czerwone usta. Następnie uznał, że przecież nic jej nie obiecywał i że wolne związki są modne, a ona taka staroświecka.

Agatę dużo ta huśtawka emocji kosztowała. Na szczęście to ona zamieszkała u Roberta, a swoje mieszkanie wynajmowała, więc miała gdzie wrócić. Mimo to nie obyło się bez wylanych łez, nieprzespanych nocy i tabletek na uspokojenie. Doszła do tego, że Robert nigdy konta na Tinderze nie usunął. Oszukiwał ją przez cały czas,  a następnie próbował ją obwinić za swoje randki. To chyba było najgorsze.

Dziś Agata mieszka sama. Pracuje. Dużo dzierga na drutach i haftuje. To ją uspokaja. Na randki póki co nie ma ochoty. Koleżanki namawiają ją, by zaczęła sprzedawać rzeczy, które tworzy. Najpierw kategorycznie zaprzeczała. Dziś coraz częściej o tym myśli. Niewykluczone, że się odważy. Założyła już konto na Instagramie i wstawiła pierwsze zdjęcia. Ma coraz więcej obserwujących. Zaczyna wierzyć, że się jej uda. W końcu co jej nie zabiło, to ją wzmocniło.