Go to content

List do „tej drugiej” kobiety, czyli rzecz o akceptacji, która pozwala przetrwać zdradę i rozstanie

Fot. iStock/lechatnoir

Do „tej drugiej” kobiety

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam twoje imię wyskakujące na ekranie jego telefonu, na początku nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Wydawało mi się, że jako związek jesteśmy w dobrym miejscu, czułam się bezpiecznie… Wiedziałam, że ma koleżanki, zawsze tak było. Ale wtedy on szybko schował telefon i … zaczęliśmy się o to kłócić. A po naszej ostatniej kłótni o telefony do ciebie wyszedł z domu tak szybko, rozstał się ze mną tak łatwo… Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że wy dwoje nie jesteście tylko przyjaciółmi, jesteście dla siebie kimś więcej.

Gdy pierwszy raz zobaczyłam wasze wspólne zdjęcie, nie znienawidziłam cię. Wyglądamy podobnie, wiesz? Związujemy włosy  w kucyk,  gdy brakuje nam czasu, obie mamy miły uśmiech, brązowe włosy, kolczyk w nosie. Dobrze sobie radzisz. Też jesteś rozwiedziona i wychowujesz samotnie syna. Lubisz przygody i podróże. Gdyby okoliczności były inne, założę się, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. Ale to, co zrobiłaś, znacznie utrudniło nasz rozwód. Dramatyzowanie, naciskanie na mojego męża, żeby zyskał jak najwięcej… Negatywne emocje popłynęły szybko. Ja z nimi.

Czułam, jak moje serce pęka, widząc twoją twarz i ciebie tak blisko mojego ówczesnego męża. Czułam, że to powinnam być ja, że zajęłaś moje miejsce. Nie chodziło o to, że wyglądasz lepiej w stroju kąpielowym, ani o to, że wiem, że zarabiasz więcej. Tylko o to,  że mnie zastąpiłaś. Popijając wino, oglądałam wasze posty na Facebooku i życzyłam ci jak najgorzej. Zupełnie jak na jakimś filmie.

To były zdjęcia, na których graliście razem w tenisa, tak jak my kiedyś. Wspólny wypad na pole namiotowe, to samo, na którym mi się oświadczył. Wszystkie podróże, które sobie nawzajem obiecaliśmy, ale nigdy w nie nie wyruszyliśmy. A wy po prostu tam pojechaliście, i to w tak krótkim okresie kilku miesięcy. Ośmiogodzinny lot samolotem, kolacja o zachodzie słońca na plaży, karmienie gigantycznych żółwi, Alpy w Szwajcarii… To miałam być ja. Tak się umawialiśmy.

Potem zobaczyłam zdjęcie, na którym oboje trzymacie mojego syna za rękę. Założyłaś nową rodzinę z moim mężem, mój syn cię kocha. Boję się, że mnie zastąpisz i stracę to, co kocham najbardziej – moje dziecko. To właśnie najbardziej boli, to właśnie sprawia, że ​​najbardziej tobą gardzę. Nie to, że „zabrałaś” mi męża, ale że masz to, za czym tęskniłem przez całe życie – kompletną rodzinę. To powinnam być ja.

I jeszcze dziesiątki nieprzespanych nocy, kiedy wiedziałam, że mój syn był z tobą. Ta niewygodna, gryząca świadomość, że opiekujesz się nim, kładziesz go spać. Śpiewałaś mu nasze piosenki, byłaś na moim miejscu jako mama. To powinnam być ja.

Dziś uczę się to akceptować. Minął już rok.

Myślę sobie, że pewnego dnia zrozumiem, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Pewnego dnia – jestem tego prawie pewna – będziemy przyjaciółkami. Spojrzymy na to wszystko z dystansem i lepiej się zrozumiemy. Odkryjemy tę nową dynamikę i będziemy się rozwijać, jako ludzie. Ale na razie będę po prostu wspierać Twój związek. Na razie będę wdzięczna za to, że czuwasz nad moim synem, gdy jego tata pracuje, i że całujesz moje dziecko na dobranoc, kiedy mnie nie ma obok. Będę wdzięczna za to, że jesteś jego „dodatkową mamą”.

Kiedyś będę ci wdzięczna. Pewnego dnia zrozumiem, że mnie nie zastąpiłaś, po prostu pomogłaś mi „pójść dalej”.