Go to content

Lucyna Malec: Kiedy przestaniemy się szarpać, życie zyska harmonię

„Wydaje mi się, że większość ludzi, kiedy się zastanowi, to z perspektywy czasu przyznaje, że rozpacz trwa naprawdę krótko. Potem przychodzi jakiś spokój. Oczywiście nagle znowu może odwiedzić nas rozpacz, ale takie uczucia trwają  tylko chwilkę”, mówi nam  Lucyna Malec, aktorka Teatru Kwadrat i serialowa Danusia z „Na Wspólnej”, z którą rozmawiamy o rzeczach ważnych. O szukaniu sensu z niepełnosprawną córką Zofią. O medycynie alternatywnej, przyrodzie oraz jodze, które pomagają  aktorce dbać nie tylko o ciało, ale też radzić sobie na co dzień z często niełatwą rzeczywistością. Lucyna Malec, ambasadorka Joga Festiwal w Wierchomli, opowiada o swoim spojrzeniu na zdrowe i lepsze życie.

Pani Lucyno, dlaczego zainteresowała się pani niekonwencjonalnymi metodami dbania o zdrowie: jogą, medycyną chińską itp.?

– Ciągnęło mnie do tego już dobrych parę lat temu, kiedy szukałam ratunku dla mojej córki. Zosia ma dziecięce porażenie mózgowe. Jej mózg uległ niedotlenieniu dobę po porodzie. Jak wiemy, medycyna konwencjonalna nie znalazła na to lekarstwa i właśnie stąd wzięły się moje poszukiwania. Nie tylko dla córki, ale też dla siebie, żebym potrafiła ciężar posiadania dziecka niepełnosprawnego unieść fizycznie i psychicznie. Bo czasami wystarczy zmienić perspektywę, a to jest i łatwe i bardzo trudne zarazem.

Co ma pani na myśli?
– Dam przykład. Dzisiaj pozwoliłam sobie zażartować, kiedy moja siostra wystraszyła się pająka w łazience. Powiedziałam więc jej: „Zobacz, zmień na chwilę perspektywę. Pomyśl sobie, że dla niego jesteś jak jakiś dinozaur, który wszedł tu do łazienki. On na pewno bardziej się ciebie przestraszył niż ty jego”. Dlatego uważam, że czasem wystarczy inaczej na coś spojrzeć i wszystko się zmienia. Jest lepiej.
Czasem myślę, że właśnie warto by zmienić perspektywę patrzenia na osoby niepełnosprawne. Ja byłam wychowywana przez mamę i jej siostrę, która miała porażenie mózgowe. Łączą mnie z ciocią wspaniałe wspomnienia, pełne radości i ciepła… Miałyśmy wiele dobrych wspólnych chwil.
– To jest rzeczywiście kwestia zmiany perspektywy. Pani była wtedy dzieckiem, pełnym akceptacji wobec niepełnosprawności bliskiej osoby. Jednak każda matka, która ma nawet zdrowe dziecko, wie, ile kosztuje ją troski i niepokoju wychowywanie. Jeżeli człowiek jest wrażliwy, to już do końca życia będzie o tym swoim dziecku myślał i chciał dla niego samych dobrych rzeczy. Jednak ja staram się nie martwić na zapas.
Dziś, kiedy jestem na wakacjach, tak blisko natury, zdałam sobie sprawę z tego, że nawet jak mnie nie będzie, to słońce wstanie, słońce zajdzie, przyjdzie noc, wstanie znowu nowy dzień. Jeżeli chodzi o ziemię i planety, które są dookoła niej, niewiele się zmieni, jak nas zabraknie. Kiedyś odejdziemy, ale na szczęście ja nie myślę o tym non-stop. To jest właśnie cudowne w tym życiu: „Bądź tu i teraz!”, „Carpe diem”, czyli „Chwytaj dzień”. Właściwie przeszłość ani przyszłość nie istnieją.
Pani obawia się o przyszłość córki?  Czy dlatego właśnie próbuje zmienić perspektywę myślenia o tym, co będzie z Zosią, gdy pani zabraknie?
– Wiem, że to brzmi głupkowato, ale jeżeli mówimy o jakiejś prawdzie w naszym życiu, to uważam, że w naszym życiu liczy się tylko ta chwila, która jest TERAZ. Przecież nie wiemy, co nas spotka jutro. Nawet jeżeli będziemy siedzieli, wymyślali, planowali dokładnie, to te plany mogą runąć w jednej sekundzie. Takie myślenie ugruntowało się u mnie ostatnio, trochę pod wpływem tego, co wydarzyło na świecie, a mam na myśli Covid i wojnę w Ukrainie. Te wydarzenia pokazały, że przychodzi jeden dzień i nagle wszystko się zmienia. Nie mamy na to żadnego wpływu. Dlatego już tak bardzo nie planuję, co będzie z Zosią, co będzie z moim życiem prywatnym.
Czasami patrzę sobie na stare zdjęcia i widzę, że ludzie byli na nich tacy uśmiechnięci. A przecież dwa lata później rozpoczęła się druga wojna światowa i oni zginęli. Nie mamy więc na wiele spraw kompletnie wpływu. To jest smutne, bo kiedy jesteśmy młodzi, wydaje się nam, że możemy zaplanować wszystko ze szczegółami: że najpierw będziemy się pilnie uczyć, a potem zaczniemy się piąć po szczeblach kariery, bo zdobędziemy wspaniałą pracę, kupimy mieszkanie, samochód. To jest bardzo trudne, ale staram się dziś jednocześnie dawać sobie nadzieję na przyszłość, ale do planów za bardzo jednak nie przywiązywać się.
Najprościej powiedzieć ludziom, którym trudno to zrozumieć, żeby pozwolili temu swojemu życiu płynąć, bo rzeka naszego losu i tak nas porwie, nie zawrócimy jej biegu. Niezależnie od tego, jak bardzo byśmy się starali. Im mocniej będziemy płynęli pod prąd, tym będzie nam trudniej. Kiedy człowiek nie musi się szarpać, tylko znajduje w sobie zgodę, to życie płynie spokojnie i wszystko układa się zupełnie inaczej. Bardziej harmonijnie.
Czy pokora to jest cecha, którą pani musiała sobie wypracować?
– Nie wiem, czy „pokora”, może bardziej… „zgoda”. Pokora zakłada pochylenie głowy, a w zgodzie zachowuje się swoją godność i wyprostowaną sylwetkę. Wielu ludzi jest krytycznych wobec siebie i to jest – myślę – najokrutniejsze, co może się nam przytrafić. Na dobrą sprawę: jak my sami o sobie źle myślimy, to nikt o nas tak źle już nie pomyśli.
 
Jak to zmienić?
Dobre pytanie! Wydaje mi się, że ja też do dzisiaj jestem największym swoim wrogiem, bo też ciągle chcę coś w sobie zmieniać i jestem wobec siebie krytyczna. Z jednej strony musimy tak robić, żeby rozwijać się, ale powinniśmy też sobie wybaczać i dawać przyzwolenie na popełnianie błędów: „No, dobrze, już zrobiłam coś źle, popełniłam tę gafę, pójdę dalej, nie będę się dłużej biczować i karać za nią”. Trzeba iść po prostu dalej, najlepiej z uśmiechem. Choć czasami jednak przez łzy.
Wydaje mi się, że większość ludzi, jak zastanowi się, to z perspektywy czasu przyznaje, że rozpacz trwa naprawdę krótko. Potem przychodzi jakiś spokój. Oczywiście nagle znowu może odwiedzić nas rozpacz, ale takie uczucia trwają  tylko chwilkę. Gdybyśmy „przebywali” bardzo długo w wielkim smutku, to nasz organizm by umarł. Powiedziałby: “Tak się nie da żyć! Jeżeli nie dasz mi jakiegoś oddechu, dłużej razem nie pociągniemy”. Z tego potem biorą się choroby. Ileż jest opowieści ludzi, którzy byli bardzo chorzy, a kiedy zmienili swoje myślenie i podejście do życia, to odzyskali zdrowie?
Jak pani w sobie wzmacnia wewnętrzną siłę?
– Receptą jest dbanie o siebie, niepoddawanie się przeciwnościom losu. Zawsze staram się w ciągu dnia dać sobie chwilę i wtedy wybieram jogę, wedo lub basen. Uwielbiam ruch, który nie tylko dba o mięśnie, ale też o przepływ energii. Wierzę, że ruch to życie. Dlatego człowiek powinien starać się utrzymywać siebie w dobrej kondycji psychofizycznej. W jodze każdy może znaleźć coś dla siebie. Ja na przykład nie jestem osobą specjalnie rozciągniętą, dlatego doceniam to, że asany zawsze pomagają mojemu ciału być bardziej sprężystym i to w krótkim czasie. Cudowne jest też to, że joga działa nie tylko na ciało, ale i na umysł – odstresowuje, rozluźnia, uspokaja.
Jednak dla mnie absolutnie poczucie szczęścia daje dopiero kontakt z naturą, więc najcudowniej jest uprawiać jogę wśród przyrody. Tęsknię za wiatrem, słońcem, domem otoczonym pięknymi roślinami wśród gór i morzem. Takie miejsce znalazłam na Krecie i jeżdżę tam z córką i znajomymi co roku. Czego trzeba więcej do odpoczynku? Mnie nie jest potrzebny hotel z basenem, tylko absolutna prostota, bycie jak najbliżej natury i kąpiele w morzu.
 Czy coś dziś panią smuci szczególnie?
– Często mówię, że nie rozumiem, dlaczego na świecie są wojny. Przecież jesteśmy jakąś malutką kuleczką w układzie innych planet, które są o wiele większe od nas. A my jako ci malutcy zawieszeni gdzieś w przestrzeni, zamiast cieszyć się, że jesteśmy na tej pięknej ziemi, to walczymy. Po co to wszystko? Kto zagarnie więcej ziemi i co z nią potem zrobi? Gdzieś ją wywiezie poza tę ziemię? Tego kompletnie nie rozumiem.
Jeżeli dziś jakiś szaleniec chce zawładnąć światem, to co on potem zrobi, jak już nim zawładnie? Spuści bombę jedną, drugą, trzecią? Co oni mają jakieś apartamenty, gdzieś na księżycu? Gdzieś polecą? Nie rozumiem tego, jak można mieć taką świadomość, że jesteśmy na tej cudownej ziemi i jeszcze próbować ją unicestwić! To jest po prostu idiotyczne.
Mam prostą odpowiedź, że u podstaw czystego zła leży brak miłości. Niech pani spojrzy na Putina, jakie miał straszne dzieciństwo.
– Pewnie tak, ale też jest inne powiedzenie: „Nie skupiaj się na tym, co ktoś zrobił z twoim życiem, tylko zastanów się, co ty teraz możesz z nim zrobić”. Bo moim zdaniem ludzie, którzy tkwią w takim: „A bo ja byłem niekochany”, albo „Bo mówili mi w koło, że nie umiem”, nie chcą zmienić w sobie nic. No dobrze, może kiedyś rodzice coś takiego ci powiedzieli, ale zajrzyj do swojego wnętrza i zobacz, co tam jest dziś! Ludzie często nie znają prawdy o sobie, nawet nie domyślają się, jacy są wspaniali. Dlatego myślę, że najważniejsze jest budowanie świadomego poczucia wartości. Jeżeli człowiek ma stabilne poczucie wartości, to nawet jak ktoś mu powie: “Ale jesteś głupi”, on może wzruszyć ramionami, bo wie, że głupi nie jest, prawda? Jeżeli mamy w sobie przekonanie, że jesteśmy coś warci, to źli ludzie nie będą nas w stanie urazić, dotknąć, przestraszyć.
Co jeszcze… Ja staram się żyć chwilą, tu i teraz, nie zamartwiać się przyszłością. Warto po prostu cieszyć się z tego życia, bo mamy tylko jedno. A może tylko jedno pamiętamy? Ale to, które trwa obecnie, jest przecież najważniejsze!