Go to content

„Moja tusza to szkarłatna litera. Jestem człowiekiem drugiej kategorii?”. Portrety: Gruba HashiMAJA

Fot. iStock / Rostislav_Sedlacek

Jestem gruba. No jestem i co? Nie mogę? Czy muszę wyglądać jak wszystkie laski z insta? Mieć wyrzeźbiony brzuch, wypracowane na siłce pośladki i bicepsy, sztuczne rzęsy i paznokcie, i doczepy na dodatek? Mam ważyć mniej niż powinnam lub chwalić się, że moja tkanka mięśniowa zwiększyła się odwrotnie proporcjonalnie do tłuszczowej? A jak nie ulegam trendom to znaczy, że jestem zaniedbana, leniwa i niezbyt mądra? Nikt nie pyta o moje wykształcenie, zainteresowania i zawód. Nieważne. Przecież jaka jestem każdy widzi. A gruba znaczy głupia. Skoro nie umiem o siebie zadbać, trzymać w ryzach apetytu to oczywistym jest fakt, że inteligencją nie grzeszę. Tuszą za to tak.

A ja hybrydę mam, bo jest wygodna i długotrwała. Rzęsy nosiłam, ale były po prostu niewygodne. Używam odżywki i z dobrą maskarą moje rzęsy osiągają niezłą długość.

Włosów nie farbuję. Mam szczęście. Są kruczoczarne i choć zbliżam się do czterdziestki siwych nitek brak. Doczepów nie akceptuję.

Zresztą nie muszę się nikomu tłumaczyć z tego jak wyglądam. Brudna i śmierdząca nie chodzę. Wręcz przeciwnie. Dbam o ciało, o higienę i o dziwo o dietę.

Lubię buty i torebki. Jak każda kobieta staram się modnie zestawiać garderobę, jednak z moim rozmiarem trudno mi znaleźć w sklepach coś pasującego. Od pół roku mam świetną krawcową, która szyje mi fantastyczne ubrania, wcale nie worki ani nie sukmany dla emerytki. Nie patrzy pobłażliwie jak te dziewczyny w sieciówkach, które swoim „dzień dobry” komunikują raczej „A ta tu czego”.

Jestem gruba. Nie dlatego, że się obżeram. Patykiem nigdy nie byłam, w ciąży przytyłam tylko 10 kg, zawsze wyglądałam fajnie. Takie 38/40. Kawałek pupy i biustu. Czułam się ze sobą dobrze.
Dziś 30 kg plus. Rozmiar ileś razy XL. I jak nie daj Boże idę z wafelkiem loda (jedna gałka!!! sorbet) to i tak czuję na sobie te spojrzenia pełne dezaprobaty. A kto powiedział, że gruby ma nie jeść lodów, kawałka tortu czy czekolady? Czy moja tusza to szkarłatna litera, która mnie stygmatyzuje, skazując jednocześnie na niejedzenie?

W ciągu pół roku przytyłam te cholerne 30 kg. Z powietrza. Jakbym się ustawiła po kilogramy, bo gdzieś je za darmo dawali. Jadłam mniej, ba, prawie wcale, a puchłam w oczach jak bańka mydlana. Z tygodnia na tydzień ciuchy się kurczyły, a ja zajmowałam więcej miejsca na planecie. Dopiero po jakimś czasie trafiłam do mądrego lekarza. Nie wyśmiał mnie jak poprzednicy. Przytyła i do lekarza przyszła się pożalić. Było tyle nie wsuwać, a nie teraz na tabletki cud liczyć. Nie pytali jak się czuję, nie zlecili badań. Traktowali jak intruza. Dopiero czwarty z kolei młody lekarz po prostu ze mną porozmawiał. Zlecił badania tarczycy. Tsh w normie. Pewnie menopauza mi się zbliża stąd fale zimna i gorąca, permanentne zmęczenie, obniżony nastrój. Ale on szukał dalej. Wystarczyły dodatkowe badania. Kartka z wynikami przeciwciał wołała wielkim i tłustym wykrzyknikiem. Podwyższone. Piętnaście razy. Hashimoto jak się patrzy. Choroba cywilizacyjna, autoimmunologiczna i bardzo częsta wśród kobiet. Główny winowajca mojej nagłej tuszy. Ruszyłam do boju, ale nie było tak łatwo jak myślałam. Ciało szalało. Mimo lekarstw, diety zapisanej przez dietetyka przez duże D i ruchu wcale nie chudłam. Zatrzymałam się, nie tyłam, ale do upragnionej wagi wciąż miałam lata świetlne.

Dziś jestem pod stałą kontrolą endokrynologa. Na temat Hashimoto wiem bardzo dużo. Wciąż się dokształcam. Słucham sobie. Jem często i mało. Produkty dobrej jakości, ale gruba jestem nadal. I pewnie będę przez jakiś czas zanim hormonów nie ustabilizuję. I będę zatem wciąż oceniana przez pryzmat kilogramów. To tak bardzo wkurza, że muszę udowadniać jak wartościowa jestem tylko dlatego, że nie wpisuję się panujące trendy. I stąd pytanie:

CZY TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEM GRUBA JESTEM CZŁOWIEKIEM GORSZEJ KATEGORII???!!!!

No cholera nie! Znam języki, mam kierownicze stanowisko, zarządzam ludźmi, nieźle zarabiam. Jestem dobrą matką i partnerką. Przyjaciółką, na której można polegać. A mimo to najpierw widzi się moją tuszę, potem mnie. Na szczęście mam swój rozum i kilku fajnych ludzi dookoła, dla których jestem po prostu interesującą osobą. Jestem gruba i sama będę decydować, kiedy, ile i czy w ogóle schudnę. A nawet jeśli nie schudnę to nadal wiem, że jestem wciąż tym samym człowiekiem. Dlatego zanim kogoś skrytykujesz to zastanów się, czy nie wyrządzasz komuś krzywdy. To raz. A dwa, Hashimoto jest podstępne, może właśnie Ty będziesz następną osobą, jaką zaatakuje i zmieni Twój rozmiar, i samopoczucie. Trochę empatii zatem. Tego chyba można wymagać w cywilizowanym świecie…?