Go to content

Życie z egocentrykami. „Czy to jest taki problem spojrzeć poza czubek własnego nosa? Poza to cholerne „ja”

egocentryk, egoista
Fot. iStock / hjalmeida

Egocentryk nie musi być złym człowiekiem. Nie musi chcieć cię zniszczyć, upodlić, upokorzyć. On po prostu nie potrafi spojrzeć na życie z perspektywy drugiej osoby, a nawet jeśli to zrobi – na patrzeniu zwykle się kończy. Rzadko chodzi na ustępstwa, rzadko naprawdę słucha innych. Ludzie są dla niego tłem. A jego/jej „ja” zawsze zwycięży.

Do pewnego stopnia każdy z nas powinien być egocentryczny i nic w tym złego. Są sytuacje, gdy musimy o siebie zawalczyć, postawić na siebie, czy choćby się zając sobą po to, żeby być dobrym dla innych. Ale jeśli żyjesz z egocentrykiem, to wiesz, że nie ma miejsca na ciebie. Bo jeśli walczysz o granice, on zachowuje się, jak rozjuszone zwierzę albo wycofuje się z relacji. Bo będzie, jak on/ ona chce albo nie będzie wcale.

Jak poznać, że masz koło siebie egocentryka? Po pierwsze, samopoczucie – czujesz się coraz bardziej wydrenowana z energii. Po drugie, masz problem z przebiciem się, bo wystarczy, że zaczniesz mówić o sobie, usłyszysz: „A ja za to…”. Po trzecie, masz wrażenie, że dla ciebie nie ma miejsca w tej relacji.  Poniżej dwie opowieści kobiet, które są w bliższych związkach z egocentrykami. Może w którejś odnajdziesz siebie.

POLECAMY RÓWNIEŻ: Katarzyna Lengren: „Przestańmy zmieniać facetów, zmieńmy siebie”. Kilka rzeczy, które musimy wiedzieć o miłości

Córeczko, jesteś moim tłem

Historia Ewy. Dziś dziennikarki.

Czasem śmieję się, że właśnie dlatego tak umiem słuchać innych, bo nauczyła mnie tego najbliższa kobieta, moja matka. Wszystko w domu toczyło się wokół niej. Na terapii przerabiałam moment, kiedy poczułam to po raz pierwszy.

Gdy byłam mała moi rodzice rzadko bywali w domu, oboje sporo pracowali, byli lekarzami. Ja siedziałam z nianią, co wtedy nie było jeszcze tak popularne. I pamiętam taką scenę, mam może kilka lat, chcę coś bardzo opowiedzieć mamie, a ona odsuwa mnie od siebie: „Ewuniu, później, muszę się szykować”. I przez kolejne minuty opowiada, gdzie idą, co zrobią, jak spędzą wieczór. Tych scen przez lata było setki, jeśli nie tysiące. Mojej mamy nie obchodziły sprawy moje, mojego brata, czy ojca, nieustannie nam przerywała. Nawet, jak wróciłam z matury i podekscytowana coś opowiadałam, zaczęła opowiadać o swojej maturze. To samo robiła z innymi ludźmi, jeśli przychodzili goście, przy stole było słychać głównie ją. Jeśli ktoś przejmował pałeczkę, wstawała od stołu, wzdychała, okazywała niezadowolenie. Traciła zainteresowanie rozmową. Paradoksalnie właśnie zawód sprawiał, że była w centrum. Ceniona pani doktor, która zawsze wiedziała wszystko najlepiej. Ona nie mówiła, przemawiała. Tak jest do tej pory.

Jeśli ktoś, nawet jej koleżanka mówi, że mam ładne nogi – ona opowiada, że jej są ładniejsze i wszyscy to mówią, że to niesamowite mieć taką figurę w jej wieku. Jeśli ktoś przy niej mówi, że zrobiłam świetną lasagne, ona natychmiast opowiada o tym, jak w młodości przez kilka lat mieszkała we Włoszech i czego tam się nauczyła. Najbardziej żal mi mojego ojca, nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałam, żeby cokolwiek o sobie opowiadał. Pamiętam też, że na wakacje zawsze jeździliśmy w góry, bo ona nie znosiła morza i „będzie się tam nudzić”. Lubiła wcześnie wstawać, więc my też musieliśmy. Za to wieczorami przeszkadzał jej hałas, więc każdy musiał się zamknąć w pokoju, bo jej przeszkadzały rozmowy, radio, czy nawet to, że ktoś idzie do łazienki.

Dla mnie szokiem były inne matki. Naprawdę głęboko zainteresowane swoimi dziećmi, empatyczne, uważne. Dziś już jestem bardziej pogodzona z jej charakterem, doceniam, co daje. Jest sprawcza, zawsze mogę na nią liczyć, jeśli chodzi o szybkie działanie. A że robi to tylko po to, żeby mówić potem o sobie? Jaką jest cudowną matką? Jej sprawa.  Najgorsze, że taka osoba, lekarz, nigdy nie dowie się, jak rani tym innych, bo ludzie jej potrzebują. Zawsze będzie miała koleżanki, bo załatwi receptę, wizytę w szpitalu, innego lekarza.

Historia Joanny.

Egocentrycy na początku wydają się kolorowi. Gdy poznałam mojego faceta był już po rozwodzie, sama jeszcze nie miałam dziecka, więc nie potrafiłam wczuć się w emocje jego eks, ufałam mu i łykałam każdą jego opowieść. A on snuł opowieść o złej byłej, która nie lubiła się bawić i żyć. A on chciał żyć, podróżować, doświadczać. Dołączyłam do niego. I prowadziliśmy kolorowe, niesztampowe życie z wyjazdami na weekend, spontanicznymi kolacjami w innym mieście. Nie zauważałam,  że jego córka przyjeżdża do nas, kiedy jemu to pasuje. Nigdy się nie dostosowywał do tamtej rodziny. On chciał polecieć na drugą półkulę? Leciał sam, choć powinien spędzić wakacje z dzieckiem. Córka nie chciała z nim lecieć w październiku do Paryża? Wzruszał ramionami, rezerwował hotel, chociaż to był jego czas z córką. Ale nudził się z dzieckiem, bo nim trzeba się zajmować, dostosować do niego plany, odpuścić.

A potem urodził się nasz syn. I tak, wciąż najważniejszy pozostawał mój partner. Tyle, że teraz już walczył nie tylko z byłą, ale też ze mną. Bo o co mi chodzi. Czy on nie ma prawa realizować siebie? Iść na kolejne studia, zapisać się na kurs nurkowania, japoński, wyjechać na narty spontanicznie? Co z tego, że potrzebujemy nowej kanapy, regału, remontu? To może poczekać. Ważne są jego pasje, jego chciejstwa. Jeśli protestuję, to znaczy, że nie mam wyobraźni, jestem nudna, oszukałam go. Czasem jego zachowanie jest tak beznadziejne, że zostaje mi się śmiać. Ot, choćby przykład sprzed kilku dni. Syn z wysoką gorączką, chory, ja chora, on nie pojedzie o 22.00 do apteki, bo właśnie włączył film: „Nie chce mi się. To nie może poczekać?”. Dopiero, kiedy wstałam i zaczęłam się ubierać, wzruszył ramionami i powiedział: „Jezu, nie manipuluj mną, już idę”.

A ja naprawdę jestem tolerancyjna, mam młodszą siostrę, wielką egocentryczkę, wiele trzeba, żebym się wkurzyła, nie muszę też błyszczeć. Jednak są jakieś granice. A on je przekracza niemal każdego dnia. Wszystko jest mniej ważne od niego samego. I tłumaczę go: okej, jest jedynakiem, wszystko zawsze było dla niego, nie umie inaczej. Ale też czasem siebie pytam; czy to jest taki problem spojrzeć poza czubek własnego nosa? Poza to cholerne „ja”. Ja chcę, ja potrzebuję, ja marzę?