Go to content

Mam 40 lat i jestem już zbyt dorosła na wieczne kłótnie, walki i pretensje. To, co mam niech czyni mnie szczęśliwą

Fot. Unsplash/Paige Marie / CCO

Piosenka Anny Jantar, odkryta kilka lat temu, wraca do mnie co jakiś czas. Kojarzę ją z moimi urodzinami i bardzo zapadły mi w pamięć i serce te słowa: „To, co mam, to radość najpiękniejszych lat. To, co mam, to serce, które jeszcze na wszystko stać (…) To wiara, że naprawdę umiem żyć.”

Za dwa miesiące skończę 40 lat. Mam ogromną świadomość siebie, życia, tego co lubię i czego chcę. Mam siłę, poczucie, że jednak jestem fighterem. Wybaczenie rodzicom i pełną akceptację ich, co wniosło we mnie spokój i harmonię. Przeżyłam chyba dużo. Chodzenie po górach, bycie „duszą towarzystwa” i zawsze radzącą sobie ze wszystkim, „chwilę” w zakonie, mocne upadki; spotykanie ludzi, którzy ukształtowali mój kręgosłup – dzięki którym mam mocne i silne poczucie własnej wartości (takiej mimo wszystko).

Przeżyłam też pierwsze i bardzo trudne chwile z uświadamianiem sobie o problemach ze zdrowiem, które będą towarzyszyć mi całe życie i zdeterminują codzienność. Stawianie sobie realnych poprzeczek, bo z kogoś, kto „ mógł wszystko” – stałam się kimś, kto nie mógł i nie miał prawie nic. Walczyłam o wydobycie się kokonu, by stanąć na nogach i jednak mieć tak wiele. Bo teraz – nie mogę pracować z dziećmi, ale piszę artykuły i porady dla rodziców. Nie mogę mieć swoich dzieci, ale duchowo adoptowaliśmy niewidomą Radhę z Indii. Nie mogę być taka, jak wszyscy – tzw. „normalna”, zawsze towarzyszy mi poczucie bycia INNĄ, nastygmatyzowaną; to trudne, ale dzięki temu mam wyjątkową wrażliwość, która otwiera mnie na miejsca i sytuacje, których nikt nie dostrzega.

Mam też za sobą poważny kryzys w małżeństwie, który właściwie jeszcze się tli. Okazało się, że nie jestem idealna (Jak to???). Jestem ekstrawertyczna, krzycząca i mówiąca za dużo. Mój mąż też nie jest idealny, tyle razy mnie krzywdził, oskarżał i obwiniał. Ale… Przez 13 lat zbudowaliśmy tak wiele dobrego, a to dobre jest milion razy większe od złego.

Kilka dni temu napisałam w e-mailu do mego męża: „Nie mam już siły na takie walki, jakie są między nami, na dziwne pretensje i niedojrzałe kłótnie, krzyki, robienie z siebie prymitywnego zwierzęcia (wszystkie zachowania, do których się posuwamy przesuwając granice w kłótniach). Wszystko już było – wykrzyczeliśmy sobie wszystko, uświadomiliśmy na terapiach, wiemy jak „smakuje” separacja. Wiemy, jacy jesteśmy, co sobie dajemy, co daliśmy, co zbudowaliśmy i budujemy, co nas łączy a co dzieli. Ja jestem i byłam z Tobą szczęśliwa. Dajesz mi dużo radości, lubię nasz dom, dbanie o Ciebie, nasze ptaki za oknem.

Mam 40 lat i jestem już zbyt dorosła na wieczne kłótnie, walki i pretensje. Ja już tego nie chcę. Dla mnie dalszy trening komunikacji i trudne sytuacje, które będą się pojawiały w życiu (jak u każdego) – to tylko kosmetyka, a nie kolejne powody do walki i aż takich kłótni, nie powody do pytań „być razem czy nie”. Ja takiego związku już nie chcę, ja już nie będę krzyczeć, walić drzwiami, rzucać talerzami. Chcę uśmiechu, życzliwości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa, rowerów, lasu, gór, upiększania mieszkania i szalonego seksu.”

Dziś jestem świadoma, kim jestem i mam zgodę na siebie. To najważniejsze.

Jeszcze jednego mi brakuje – samodzielności. Bo jednak mój związek i mój mąż są ostoją i czymś, co mi jest bardzo potrzebne do oddychania. Ale to nic, to chyba dobrze… bo mam co robić, nad czym pracować przez kolejne lata. Więc może jest po co i warto żyć…?