Go to content

Mogłam być tym samym, co oni, ale uratowałam się, odeszłam, sama. Wszystko, czym dziś jestem, zawdzięczam sobie

Zrobiło mi się niedobrze słysząc, że rozwód to najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć
Fot. Pexels / Splitshire / CC0 Public Domain

Jeśli ktoś dziś mi mówi, że nie osiągnął w życiu wiele, bo miał trudne dzieciństwo, uśmiecham się w duszy i myślę: „Co takiego możesz mi powiedzieć, czym byś mnie zaskoczył?.” Przeszłam chyba najgorszy koszmar, jaki dziecko może sobie wyobrazić, a jednak wyrwałam się z tego, bez pomocy bliskich osób. Kiedy zmarła moja babcia, nie miałam już innej rodziny, poza matką alkoholiczą i ojcem, co kilka miesięcy wracającym za kratki za rozboje i włamania. Mogłam być tym samym, co oni. A jednak. Ja, zwykła dziewczyna z praskiej kamienicy, osiągnęłam prawie wszystko, o czym marzyłam. „Prawie” bo ciągle jeszcze nie potrafię wybaczyć moim rodzicom. Ale przyjdzie dzień, że i do tego dojdę. Jak zawsze, małymi krokami.

Urodziłam się, bo tak się mojej mamie przydarzyło. Byłam trzecia, mam jeszcze starszego brata i o 6 lat starszą siostrę. Brat ma 34 lata i jest na dnie, bez mieszkania, pracy, wykształcenia. Bez przyszłości i chęci, żeby jeszcze spróbować wygrać to źle zaczęte życie. Nie ma nic swojego, żyje z renty matki, czasem dorabia w jakiś dziwnych miejscach. Zupełnie tak, jak ojciec.

Siostra wyjechała do Niemiec. Podobno sprząta w bogatszych polskich domach, bo nie chce nauczyć się języka. Wiem, że mieszka z facetem, że ma dwójkę dzieci. Nie kontaktujemy się ze sobą. Ona uważa, że zadzieram nosa, że nie będę się chciała z nią zadawać. Ale to nie jest prawda. Ja tylko nie wiem, co jej powiedzieć, jak wyciągnąć do niej rękę. I czy by tego chciała. Kiedy uciekła z domu, miałam 10 lat. Poczułam, że mnie zostawiła, opuściła. I nie mam do niej żalu o to, że stamtąd odeszła. Ale jakoś tak czuję się winna, że nie chciała po mnie wrócić.

Z resztą, ja zawsze byłam inna, odstawałam. Nie umiałam dogadać się z rodzeństwem, z dziećmi sąsiadów. Nie biegałam, jak moje rodzeństwo i inne dzieciaki, po podwórku. Kiedy chodziłam do przedszkola, mama się jeszcze jakoś trzymała. W domu był obiad, kąpiel. Wszystko zaczęło się sypać, kiedy poszłam do pierwszej klasy. Mama piła już wtedy co wieczór, tata praktycznie zniknął. Siedzieliśmy we trójkę, ja, brat i siostra, na łóżku i słuchaliśmy jak otwiera kolejne puszki z piwem. Kiedy byłam głodna, bałam się wyjść do kuchni po kromkę chleba, żeby jej nie zobaczyć. Pijana, była dla mnie kimś kompletnie obcym, przerażającym potworem, chociaż nie nigdy nas nie biła. Teraz gdy o tym myślę, zastanawiam się co by było, gdy by któreś z nas w nocy zachorowało. Nie było mamy, która mogłaby się nami zająć. Była tylko ona, ta „obca”.

Rano, odprowadzała mnie skacowana do szkoły. Wstydziłam się jej. Wstydziłam się jej zapachu, tłustych włosów. Całowała mnie szybko, uśmiechała się przepraszająco i biegła do pracy. Po południu, ze szkolnej świetlicy odbierała mnie siostra. Brat i siostra chodzili do innej szkoły, już wtedy zaczęli opuszczać się w nauce. Potem zupełnie odpuścili szkołę. Ewa przed wyjazdem za granicę próbowała jeszcze skończyć technikum gastronomiczne, ale zabrakło jej silnej woli. Adam skończył na podstawówce. Szybko się od siebie oddaliliśmy.

W naszym pokoiku za kuchnią, stał mały stolik. Zrobiłam sobie z niego biurko. Kiedy wracałam ze szkoły do domu, siadałam przy tym biurku i przeglądałam czytanki, zeszyty, temperowałam ołówek… Przed sama kolacją wracała mama. W plastikowej torbie niosła bochenek chleba, margarynę, kilka plastrów żółtego sera, czasem kiełbasę krakowską, albo pasztetową, i swoje puszki. Robiła nam kanapki, codziennie kanapki. Myliśmy zęby i kładliśmy się do łóżka. I tak mijał mi cały tydzień. W każdą sobotę mama, odprowadzała mnie do babci. Czekałam na ten dzień. Tam były książki, czysta pościel, prawdziwe bułki z piekarni. I babcia, która, choć nie była specjalnie wylewna, dawała mi choć trochę swojej uwagi. Z całej naszej trójki, tolerowała tylko mnie. Nigdy nie odwiedziła nas w domu, mówiła, że jej noga nie powstanie w melinie.

Potem babcia zmarła na zawał, mieszkanie po niej odebrano nam za długi ojca, ale książki dostałam ja. I kolorowe flamastry, szkicowniki, które kupowała mi babcia zawsze tego dnia, kiedy przychodził do niej listonosz, z emeryturą. Myślę, że te szkicowniki to był jakiś dowód jej uczucia dla mnie. Po babci odziedziczyłam też magnetofon, na którym, kiedy byłam starsza, odtwarzałam pożyczone od koleżanek kasety do nauki angielskiego. Zaczęłam żyć we własnym świecie, a moim jedynym celem stało się: uciec, wyrwać się stamtąd, zostawić to życie. Więc uczyłam się, najlepiej i najpilniej jak mogłam.

Kiedy miałam 16 lat, zostałam z mamą sama. Siostra miała już własne życie, brat wyjechał i przez jakiś czas nie dawał o sobie znać. Mama staczała się dzień po dniu, coraz niżej, coraz boleśniej. Na wywiadówki do szkoły już nie chodziła. Moje wychowawczynie w liceum, zawsze mówiły, że to dziwne, bo przecież zawsze miło rodzicom słyszeć pochwały. Wpisywały mi więc wszystkie informacje do dzienniczka, a ona podpisywała je pochyłym, nieładnym pismem. Pracowała, cały czas pracowała jako sprzątaczka, ale większość tego, co zarobiła przepijała.

Potrzebowałam pieniędzy na książki, zaczęłam udzielać korepetycji. Najpierw dzieciom z podstawówki, potem znajomym z liceum. Z czasem starczało nawet na porządne zakupy na obiad. W wakacje pracowałam gdzie się dało, w piekarni, w kwiaciarni, na stacji benzynowej.

Maturę zdałam jako jedna z trzech najlepszych osób w szkole. Egzamin na studia zaliczyłam z bardzo dobrym wynikiem. Wybrałam prawo, bo wydawało mi się nieosiągalne. Na pierwszym roku wyprowadziłam się z domu. Wynajęłam maleńką kawalerkę, bo znalazłam pracę – pierwszą, prawdziwą, w młodej kancelarii.

To wtedy wyprowadziłam się, i wtedy widziałam mamę ostatni raz. Choć pijana, zrozumiała, że odchodzę. Pogłaskała mnie po ramieniu, a potem wypchnęła za dzrwi.

Czy próbowałam jej pomóc? Odkąd skończyłam 10 lat,  walczyłam o nią wiele razy. Najpierw, jak niepoprawne żony alkoholików, wylewałam alkohol do zlewu. Potem płakałam, krzyczałam, że się zabiję, jeśli tego nie rzuci. Na końcu przyszła znieczulica.

Zapomnieć? Nigdy nie zapomnę. Dziś jestem po 30-tce, mam świetną pracę, samochód, mieszkanie. Ale strach nie minął. Bywają noce, kiedy kładę się do łóżka, przykrywam miękką, pachnącą pościelą i wtedy przychodzą do mnie te obrazy, jej twarz, trochę szalona, trochę straszna. Śmierdząca potem, piwem.

Myślę, że jestem bardzo silną kobietą. Ale wiem, że jestem też słaba. Dlatego nie wracam w okolice, w których dorastałam.

Moja mama ma 63 lata. Jest wyniszczonym, nieszczęśliwym człowiekiem. Patrzę na jedyne jej zdjęcie, jakie mam i myślę, że przecież  mogła być tym kim ja. A ja mogłam być tym, kim ona. Ale uchroniłam się przed tym, sama. Jestem z siebie bardzo dumna.