Go to content

Przeżyła życiowe tsunami, które z korporacyjnego szczytu rzuciło ją do buddyjskiego klasztoru

Jadwiga Kander
Jadwiga Kander

Pokonała depresję, rozwiodła się po pięćdziesiątce, spłaciła kredyt, odeszła z korporacji i wyjechała do Tajlandii, do buddyjskiego klasztoru, gdzie rozpoczęła naukę kochania siebie. „Całkowicie przedefiniowałam swoje życie, co jest dla mnie ważne. Zwolniłam, zaczęłam się uczyć medytacji. Po rozwodzie przez rok wracałam do świata żywych, bo wpadłam w bardzo głęboką depresję. Nie widziałam kolorów, nie czułam niczego. Pomogły dopiero lekarstwa”, opowiada Jadwiga Kander, autorka książek „Szept kadzideł. W pogoni za miłością” oraz „Szept pomarańczy. W pogoni za miłością”.

Co to znaczy pokochać siebie?

To jest bardzo długa droga. My przychodzimy na świat w środowisku, które określa nasz wzór miłości i relacji. Pierwsze lekcje miłości pochodzą od rodziców. Ja nie dostałam miłości od swojego ojca, bo go nigdy nie poznałam, chociaż mieszkał dwie ulice od mojego domu. Nigdy nie mogłam jej doświadczyć i poczuć w sercu, więc całe życie goniłam za nią, szukając jej u mężczyzn. A przecież to ma fundamentalne znaczenie na przyszłość, bo dziewczyna widzi swoją siłę, moc, piękno w oczach ojca. Jeżeli pochodzi z dysfunkcyjnego domu, bo np. ojciec był nieobecny fizycznie lub mentalnie, to potem wchodzi w życie… niepełna. Czuje pustkę, goni i myśli, że jak znajdzie TEGO jedynego mężczyznę, to on rozwiąże wszystkie jej problemy i uczyni ją szczęśliwą. A jedyną powinnością każdego ojca jest przekonanie własnej córki, że jest piękna, wartościowa i może wszystko, o czym zapragnie.

Żaden mężczyzna nie jest w stanie dopełnić kobiety. Zakochujemy się w wyobrażeniach, podświadomie oczekujemy, że brak z dzieciństwa zostanie uzupełniony przez partnera. Po fazie namiętności kochankowie konfrontują swoje oczekiwania ze światem realnym. I wtedy pojawiają się: rozczarowanie, rozżalenie, pretensje do niego i zaczyna się walka, bo kobiety chcą, żeby mężczyzna je bardziej zauważał, doceniał, żeby dał im coś, czego… tak naprawdę on nie jest w stanie dać. Żaden partner nie może zastąpić ojca. Wtedy bardzo często ten związek jest nieudany.

Kobiety więc rozstają się i zaczynają nową relację, myśląc „teraz to już będę mądrzejsza”. Jednak w nowy związek zazwyczaj wchodzą takie same, więc historia się powtarza. Bo to przecież my potrzebujemy przemiany, akceptacji i pokochania siebie. Bardzo często wpadamy więc jak z deszczu pod rynnę. Mamy poczucie, że nie jesteśmy wystarczająco dobre, a jednocześnie chcemy kolejnemu facetowi dać cały świat. Stajemy się dawczyniami, aby zasłużyć na miłość. Ciągle nam się wydaje, że za mało dla niego robimy, więc finansujemy mu wakacje, chodzimy na ugody, układy, np. godzimy się być tą drugą. Jednym zdaniem: akceptujemy przekraczanie granic.

Kobiety koło pięćdziesiątki tracą nadzieję, że mogą na nowo ułożyć sobie życie. Tobie się udało jesteś ponownie zakochana, choć na rozwód zdecydowałaś się po pięćdziesiątce.

Wiek to jest tylko cyfra. Kobietom jednak wydaje się, że po pięćdziesiątce to się wszystko kończy. Nieprawda. W tym roku zaczynam sześćdziesiątkę. Każdy wiek jest piękny, jeżeli masz w sobie apetyt na życie, jeżeli chcesz to życie celebrować. Nie musisz lecieć do Tajlandii, czy na Bali tak, jak ja. Wcale nie trzeba wyjeżdżać na koniec świata, żeby mieć piękne życie. Można je celebrować nawet w małej miejscowości. Chodzi o to, żeby każdego dnia robić sobie przyjemności, mieć czas dla siebie i przeżywanie wszystkiego dookoła. Żeby nie czekać w poczekalni życia na urlop, święta, no to, że dzieci dorosną albo że on się zmieni. Myśl, że w egzotycznym miejscu jest lepsze życie to iluzja. Od siebie nie uciekniesz.

Kobiety czasem pytają mnie: „Czy mam być egoistką?”. Nie chodzi o to! Kochanie siebie polega na tym, że ty dajesz uwagę sobie zdrową uwagę, stawiasz sobie na pierwszym miejscu. Wtedy jesteś na fajnych wibracjach, pozytywna, akceptujesz innych, nie masz wobec nich oczekiwań. Nie czujesz też specjalnego rozczarowana, bo wiesz, że ty kierujesz swoim życiem w każdym momencie. I to jest fajne. Poza tym smutni faceci lgną do zasmuconych kobiet. A ci o fajnych wibracjach do tych silnych i spełnionych.

Jak to się stało, że się nagle obudziłaś i postanowiłaś odejść z korporacji i wyjechać do Tajlandii, by tam zacząć nowe życie już bez męża.

Jajko to symbol życia. Kiedy na skorupkę działa wewnętrzna siła, ona pęka i powstaje nowe życie. Kiedy siła pochodzi z zewnątrz, jesteś zaskoczona, wtedy musisz w danym momencie przetrwać, odnaleźć się w tej sytuacji. Zawsze proponuję kobietom podczas swoich warsztatów, żeby zastanowiły się jak chcą żyć i by każdego dnia robiły małe kroczki w kierunku tego, czego pragną. To jest siła pochodząca z wewnątrz.

U mnie było tak: miałam troje dzieci, kredyt hipoteczny, karierę, która się ciągle rozwijała. Pracowałam w korporacji. Bardzo intensywnie i przez 15 lat byłam w czołówce najlepszych dyrektorów sprzedaży w Polsce. To było ekscytujące, ale przyszedł taki moment, kiedy zaczęłam odczuwać brak satysfakcji. Osiągałam sukcesy, miałam pieniądze, chodziłam po „czerwonym dywanie”, ale poczułam, że jest we mnie ogromne wypalenie. Miałam zaburzenia równowagi, krwotoki z nosa, byłam przemęczona, robiłam coraz mocniejszy makijaż, żeby to ukryć, ale kiedy patrzyłam w lustro, widziałam, że jestem wrakiem człowieka.

Nigdy nie korzystałam ze zwolnień lekarskich, jednak pewnego dnia ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Lekarz oświadczył mi, że nie przeżyję dłużej niż 5 lat, bo jestem wyczerpana. Byłam w niezgodzie, bo podczas warsztatów uczyłam ludzi żyć w balansie, a – jak często się zdarza – szewc bez butów chodzi. Tak naprawdę nie miałam czasu dla swojej rodziny, dla swoich dzieci. Nie byłam obecna w swoim życiu. W końcu przychodzi taki moment, że zakupy też nie dają ci już satysfakcji, czujesz się bardzo samotna, niezrozumiana. Wiedziałam, że to jest równia pochyła i pomyślałam pewnego dnia, że muszę podjąć radykalną decyzję.

Ze strachem podjęłam decyzję, że jak spłacę kredyt, to zakończę pracę w korporacji. Pomyślałam, że się zatrzymam i zacznę inaczej żyć. Słowa mają moc. Spłaciłam kredyt i odeszłam z korporacji, nie przewidywałam, że rozpadnie się też moje małżeństwo. Całkowicie przedefiniowałam swoje życie, co jest dla mnie ważne. Zwolniłam, zaczęłam się uczyć medytacji. Po rozwodzie przez rok wracałam do świata żywych, bo wpadłam w bardzo głęboką depresję. Nie widziałam kolorów, nie czułam niczego. Pomogły dopiero lekarstwa. Wyjechałam do Tajlandii, do buddyjskiego klasztoru, rozpoczęłam naukę kochania siebie. Dziś wierzę, że można odmienić swoje życie, nie naśladując innych osób, tylko pytając się siebie, jak chcesz żyć.

Zobacz także: Dojrzała miłość to ta, która pyta jak chcesz spędzić kolejny dzień i jak chcesz spędzić resztę życia

Jesteś chyba kobietą, która choć wrażliwa, jednak zmian się nie boi.

Po 50. trzykrotnie zmieniłam zawód. W Tajlandii zrobiłam kurs masażu tajskiego. Potem pojechałam do Indii, studiowałam Ajurwedę. Wróciłam do Polski i stanęłam w kolejce pod urzędem pracy dla bezrobotnych. Wyobraź sobie, jak ja się wtedy czułam: znana na Śląsku kobieta, która niedawno zarabiała duże pieniądze, odbierała prestiżowe nagrody nagle stoi w kolejce z bezrobotnymi. Traktowałam to jako porażkę, czułam się wtedy niezwykle samotna.

Znajomi zawsze widzieli we mnie konkretną babkę, postrzegali mnie przez moich pryzmat sukcesów i dlatego wtedy też mówili: „Dasz radę, jesteś silna”. Nikt nie rozumiał, że we mnie też była drobna, krucha dziewczynka, która bała się czy sobie sama poradzi. Na szczęście wtedy dostałam dotację i otworzyłam studio masażu w swoim domu. Ja, była dyrektorka z ponad pięciusetosobową załogą, teraz zaczynałam masaż od mycia stóp klientom. To było niezwykłe doświadczenie dla mojego ego.

Czy opowiesz nam, jak znalazłaś miłość?

Po rozwodzie z mężem byłam w różnych relacjach. Poszukiwałam, goniłam za miłością, bo chciałam przynależności do mężczyzny. Któregoś dnia pomyślałam: „mam dosyć tych pogoni i facetów, nie będę tracić swojego życia no to, żeby szukać mężczyzny i jego zadowalać”. Żeby była jasność nie jestem w opozycji do mężczyzn, ja ich kocham.

Był taki moment, że powiedziałam koniec i zajęłam się sobą. Biegałam, ćwiczyłam, chodziłam na spacer, na jogę, szukałam fajnych miejsc, miałam swoje rytuały i wtedy nagle zaczęli się pojawiać wokół mnie mężczyźni. Jednak ja nie byłam zainteresowana, miałam własne ciekawe życie. Żyłam pełna pasji. Pomyślałam, że nie będę się z nimi spotykać. Pamiętam jak pewnego dnia poznałam na plaży mężczyznę, który dzwonił do mnie potem i zapraszał mnie na kolację. Ja jednak w tym czasie miałam swoje zajęcie — rozłożyłam akurat cały zestaw lakierów do paznokci i pomyślałam sobie: „Nie będę teraz przerywać malowania paznokci, bo ty chcesz się ze mną spotkać”. Wcześniej to było nie do pomyślenia. Z uśmiechem wspominam dawne czasy, kiedy byłam na „łowach”. Jakbym dostała propozycję spotkania, to bym na wrotkach jechała.

Pewnego dnia w Tajlandii poznałam profesora, zaprzyjaźniłam się z jego żoną i razem poszliśmy na kolację, gdzie poznaliśmy grupę Francuzów. I tam był mój Thierry, który przebywał na wakacjach w Azji. Zjedliśmy kolację, ja w ogóle nie byłam nim ani żadną relacją zainteresowana, ale on tak nalegał, że się z nim w końcu spotkałam. Myślałam ok, zjemy kolację, ale nie będę tego kontynuować. On jednak był wojownikiem. Kiedy zobaczył, że nie jestem zainteresowana, to zaczął jeszcze bardziej zabiegać.

Potem Thierry wyjechał do Europy do Francji, a ja poleciałam na Bali. Wyobraź sobie, że on przez pół roku codziennie do mnie dzwonił. Zaczęliśmy rozmawiać, co było trudne, bo Thierry słabo znał angielski. Po 6 miesiącach wróciłam do Polski i on wtedy złożył mi propozycję, żebym go odwiedziła we Francji. Tak się między nami zaczęło.

Jak wam jest razem?

Muszę powiedzieć, że to nie jest łatwa relacja, bo on ma 62 lata, a ja 60. Thierry ma swoje nawyki, ja swoje. Żyjemy w dwóch różnych krajach. Do tego dochodzą różnice kulturowe, ale mamy tę samą główną wartość – wolność. Oboje kochamy życie. Nie wiemy, jak będzie między nami w przyszłości, co nam los przyniesie, jak nasze życie się ułoży, ale obydwoje cieszymy się z każdego wspólnego dnia. Niczego od siebie nie oczekujemy. Jestem przekonana, że w każdym wieku można znaleźć miłość. W każdym wieku można mieć spełnienie. Wiek w ogóle nie ma znaczenia. Chodzi o to, czy jesteś pełna pasji, czy dbasz o siebie, czy masz apetyt na życie, czy jesteś niezależna, czy masz energię, która jest atrakcyjna. Stabilny, zdrowy mężczyzna, chce spotykać się ze zdrową, stabilną kobietą. Nie chce być terapeutą, deską ratunkową czy sponsorem.

Natomiast wiele kobiet ma złe wzorce z domu. W moim domu pozycja mężczyzny była deprecjonowana, facet miał wszystko zjeść i nic nie mówić. W moim domu nie szanowało się mężczyzn. Kobiety były zranione, więc musiały być silne, męskie. A potem ta moja siła wyniesiona z domu przerodziła się w męską energię: byłam więc waleczną, wymagającą od wszystkich i od siebie bizneswoman. Medytacja pozwoliła mi zobaczyć te wzorce, uświadomić sobie wiele rzeczy. Zbilansowałam swoją energię, złagodniałam i wewnętrznie bardzo wysubtelniałam. Dziś wiem, że mężczyźni nie chcą męskich kobiet. Mężczyźni chcą mocnych kobiet, autonomicznych, niezależnych, pełnych pasji, ale nie męskich.

Zobacz także: Miłość dojrzała, czyli kiedy ta pierwsza nie jest tą ostatnią

Jadwiga Kander

Przeżyła życiowe tsunami, które wprost z korporacyjnego szczytu rzuciło ją do buddyjskiego klasztoru w Tajlandii.Od 17 lat wspiera kobiety na całym świecie, dając im siłę, aby tworzyły szczęśliwe związki i dobre relacje. Uczy kobiety kochać siebie. Prowadzi cotygodniowe „Pogaduchy z Kander” na Facebooku, Instagramie oraz YouTuble. Jest także nauczycielką medytacji. Jej media społecznościowe śledzą tysiące kobiet. Wykładała w Learning Light Foundation w Anaheim w Kalifornii oraz Maejo University w Tajlandii. Wystąpiła podczas konferencji TED-x. Napisała dwie książki dla kobiet: „Szept kadzideł” oraz „Szept pomarańczy” z tym samym podtytułem: W pogoni za miłością. Na co dzień żyje między Polską, Francją a Tajlandią. Mama trzech dorosłych dzieci i babcia pięciu wnucząt. Tworzy szczęśliwy związek z Thierrym.