Go to content

Czy mam krzyczeć na dzieci i wbrew ich woli (na siłę!) kazać im nocować u taty? One boją się ojca!

Kompleks Elektry
Fot. iStock/Kompleks Elektry

List do redakcji: Wiedząc, że zajmuje się pani problemami osób, które nigdy nie są nagłaśniane, odważyłam się do pani napisać. Sytuacja, która spotkała mnie razem z dziećmi jest już patowa. Nie wierzę, że ktokolwiek oprócz mojej rodziny zechce mi pomóc. Gdyby nie moja mama, tata i brat, nie wiem, co by ze mną było. Staram się trzymać wysoko głowę. W pracy wiele osób mnie podziwia. Pytają: „Jakim cudem ty ciągle się uśmiechasz?”. A ja po prostu świetnie udaję. Bo już ledwie podpieram się nosem. Nie pamiętam, kiedy pojechałam z córkami na wycieczkę. Połowę swojego urlopu spędzam w sądach, bo co miesiąc muszę być na jakiejś rozprawie. Nie wierzę w polskie sądy i nie wierzę w to, że ktoś bierze tam pod uwagę dobro dzieci. Dzieci, które naprawdę nie chcą widywać się ze swoim ojcem. Dlaczego nikt nie traktuje serio tego, co one mówią otwarcie?

Jestem samotną mamą dwóch dziewczynek w wieku przedszkolnym. Były mąż ma dwa wyroki karne i problemem alkoholowy. W mojej opinii ma też cechy typowego psychopaty i czarusia. Potrafi zrobić dobre pierwsze wrażenie, ale po roku zwalniają go z każdej pracy. Psuć między nami zaczęło się bardzo szybko. Po dziesięciu miesiącach sielankowego narzeczeństwa wzięliśmy ślub, ale już na poprawinach wybuchła karczemna awantura. Powód był tak błahy, że nie umiałam wyjść z osłupienia. Mąż krzyczał, że nieodpowiednio został podany rosół gościom. To mnie zastanowiło, bo jak można się tak pieklić o takie drobiazgi?

Potem z miesiąca na miesiąc i z roku na rok było gorzej. Odebranie prawa jazdy za jazdę po promilach. Weekendowe pijaństwo. Wyzwanie mnie od szmat i nienormalnych. W domu przepychanki i złośliwości. Nie interesowanie się dziećmi. Chodzenie w taki sposób, by trącać mnie barkiem albo deptać mi palcach.

Odjechał ze mną na masce

To ja zawsze płaciłam za wakacje. To ja utrzymywałam nasz dom. On mówił, że zbiera na lepszy samochód dla rodziny, a potem kupował sobie rower za 10 tysięcy złotych. Po trzech latach postanowiłam przeprowadzić się do mamy, do innego miasta. Mąż przyjeżdżał do nas tylko na weekendy. Kiedy ja dzwoniłam do niego w tygodniu, zawsze był z kolegami na piwie. Po czterech latach stwierdziłam, że taki związek naprawdę nie ma już sensu i zaczęło się… On teraz nie umie pogodzić się z tym, że od niego odeszłam. A odeszłam przede wszystkim dlatego, że chciałam chronić dzieci.

Zastanawiam się, dlaczego sąd do tej pory nie zakazał mu kontaktów z dziewczynkami. Pierwszy wyrok karny wobec byłego męża zapadł, po tym, jak on szarpał moją mamę i wyłamał jej bark. Drugi, kiedy wrzucił siłą dziecko do samochodu i nie przypinając córki pasami, starał się odjechać z naszej posesji. Wtedy ja stanęłam mu przed maską i zaczęłam krzyczeć: „Przypnij dziecko w foteliku”. A on, nie czekając chwili, ruszył i jechał tak kilkadziesiąt metrów ze mną uczepioną maski samochodu. To jest jakieś szaleństwo. Ja przecież jestem osobą wykształconą, skończyłam studia, pracuję w urzędzie gminy na cenionym stanowisku. Nikt nie wierzy, że w domu muszę zmagać się z takimi sytuacjami. Były mąż to jest naprawdę agresywny człowiek, zwykły psychopata, który karmi się tym, że ktoś cierpi.

Kara dla samotnej matki

Uważam, że razem z dziećmi jesteśmy ofiarami wtórnej wiktymizacji. Moim błędem podczas rozprawy rozwodowej było to, że zgodziłam się na to, że on będzie mógł zabierać córki do siebie co dwa tygodnie na weekend i spędzać z nimi dwa tygodnie wakacji. Już wtedy powinnam walczyć, ale moja naiwność, że będzie dobrze, wzięła górę. Chciałam, by ten koszmar dzielenia majątku i zabierania nam z domu 15-letnich szafek, na których dzieci miały poukładane książki, skończył się. Zgodziłam się i teraz muszę za to płacić.

Niedawno sąd nakazał mi zapłacić za wyraźną niechęć dzieci do spotkań z ojcem 1000 zł za każdy kontakt, który się nie obył. Daje to w sumie aktualnie kwotę 18 tysięcy złotych. Jak mam to zrobić przy moich miesięcznych zarobkach, które wynoszą niewiele ponad 3 tysiące złotych? Jednocześnie w opinii OZSS, czyli Opiniodawczego Zespołu Specjalistów Sądowych (składającego się ze specjalistów z zakresu psychologii, pedagogiki, pediatrii), zostało wyraźnie napisane: „Dzieci kategorycznie odmówiły spotkania z ojcem”. Przyniosłam też opinię z przedszkola oraz z zajęć baletowych moich córek. Wszędzie było napisane, że dziewczynki współpracują, że nie sprawiają kłopotów wychowawczych.

 

Zastanawiam się więc, jakim cudem te opinie nie zostały wzięte pod uwagę? Czy w Polsce liczy się tylko prawo ojca do zasądzonych przymusowych spotkań z dziećmi?

W końcu sąd wyznaczył kuratora i wtedy mąż próbował odebrać z domu dzieci w jego asyście. Jak zwykle działy się dantejskie sceny. Dziewczynki krzyczały i chowały się za szafę. Kuratorka próbowała przede wszystkim mnie dyscyplinować, mówiąc: „Nie widzę, by one bały się ojca. Niech pani do nich jakoś przemówi. Czy pani ma nad nimi jakąś kontrolę?” Wtedy zaniemówiłam, zwłaszcza że mąż wezwał policję i awantura przybrała na sile.

 

Ja się dziś pytam: „Kobiety, czy ja mam nakrzyczeć na dzieci i wbrew ich woli kazać im zanocować u taty? Jeśli słyszę od córek w tej kwestii wyraźne „nie”, jeśli widzę ich łzy i strach, to ufam, że mają powód. Nie znają własnego ojca i boją się go.

Ja też się go boję, bo jest nieobliczalny. A co dopiero dziecko? One pamiętają, jak tata zabierał je do siebie na siłę. Teraz podrosły i już się buntują!

 

W takich sytuacjach najbardziej właśnie cierpią dzieci. Nie dość, że po rozwodzie obniżył się ich standard życia, to jeszcze sąd uczy je, że ich zdanie w ogóle nie jest brane pod uwagę. Co będzie skutkiem? Moje dzieci będą wchodzić w dorosłe życie z traumatycznymi doświadczeniami i jakąś chorą koniecznością poddaństwa. One najzwyczajniej w świecie boją się jechać do taty. Boją się nawet wychodzić swobodnie z przedszkola i cały czas rozglądają się, czy nie ma gdzieś taty w pobliżu.

Wszystko na siłę

W przedszkolu zdarzała się sytuacja, że na „dzień babci” zaproszona została moja teściowa. Po przedstawieniu, podczas którego córka odmówiła mówienia wierszyka (pewnie z emocji i strachu), babcia i tata próbowali ją przytulić. Wszytko na siłę. Oni nie rozumieją, że tak nie można. Wybuchła awantura, bo oni domagali się czułości, a gdy zobaczyli, że dziecko uciekło do mojego taty, absolutnie wściekli się.

Potem pytałam przedszkolankę, czy zgodzą się w sądzie zeznawać. Powiedziała, że nie chcą się mieszać, a ja byłam głupia, że nie wezwałam jej na świadka, bo przecież miałam do tego prawo. Znów wygrała moja naiwność, bo nie chciałam działać agresywnie. Dziś starszej córce zdarzają się moczenia nocne, a młodszej bardzo ciężko się skupić. Chodzę z tymi sprawami do psychologa. Komercyjnie, choć pieniędzy nie mamy wiele. Mam jednak świadomość, że terapia wymaga skupienia, czasu, a przede wszystkim spokoju.

Ojca jednak to nie obchodzi. Liczy się tylko to, by wygrać. Dlatego, kiedy ma wyznaczony dzień na spędzenie czasu z córkami, podjeżdża pod dom mojej mamy i parkuje w odległości około 200 metrów. Nie widzę go nawet z okna. On wysyła mi tylko SMS-a, że już jest, ale czeka najwyżej 6 minut. A ja w tym czasie próbuję namówić dziewczynki, by wyszły z domu. Chociaż pokazać się tacie, przywitać z nim. One jednak tylko krzyczą, że nie chcą. Biegają po całym domu i w końcu chowają się pod łóżko.

W takim momencie zawsze próbuję zadzwonić do byłego męża, by chwilę dłużej poczekał. Ale on nigdy nie odbiera, tylko po 5-6 minutach odjeżdża. Na dowód, że był u nas, robi tylko zdjęcie furtki. A takie podjechanie pod dom i czekanie 6 minut jest już traktowane przez sąd jak nie wydanie ojcu dzieci. Ojcu, który nigdy nie został z córkami sam na sam, nie interesował się ich zdrowiem, edukacją ani rozwojem. Podczas jednej z rozpraw sędzina powiedziała mi, że to dzieje się dlatego, że nie zapraszam byłego męża do środka. A tego nie chce moja mama. Postanowiłam jednak ją namówić, by pozwoliła mu wchodzić do domu. Gdy ona w końcu zgodziła się, to on okazało się, ż on wcale nie jest tym zainteresowany.

Jako samotna matka dwójki chciałabym opowiedzieć historię wielu kobiet w Polsce, które (jak ja!) walczą o byt i możliwość spokojnego bezpiecznego dorastania swoich dzieci. Aktualnie moje córki są traktowane w sądach jak przedmioty, nie podmioty. Historia, która dzieje się w moim domu, osoby wykształconej, pracującej, bardzo dbającej o dziewczynki, jest trudna do zrozumienia. Mężem kieruje okropna chęć zemsty za moją odwagę, że miałam siłę odejść. Takich kobiet jak ja musi być w Polsce więcej. Nikt o nas nie walczy. Potrzeby tatusiów są w sądach na pierwszym miejscu. Nikt nie dba o spokój dzieci, bo ich uczucia są wyrażane w sposób mniej spektakularny. Cichy, choć ze łzami. Chaotyczny, ale bezbronny. Mnie to rozrywa serce.

A.