Go to content

Moja matka i kobieta ojca ze sobą walczą! Chcę być córką, czuję się narzędziem

Narcystyczne matki: 54 zdania i 8 zachowań
fot. fizkes/iStock

Nie, to nie jest otwarta wojna. Może taką bym wolała. Choć w ogóle nie powinno mnie to obchodzić. Żadne dziecko, niezależnie od tego, ile ma lat, nie powinno być rozjemcą, powiernikiem, psychologiem, prokuratorem, czy sędzią swoich rodziców! To nie nasza rola! Dajcie nam żyć.

„Nie ufaj jej” mówi moja mama, gdy wesoła wracam z kolacji u ojca i jego partnerki.
„Twoja mama to potrafiła owinąć sobie mężczyzn koło małego palca, ojca też” mówi „macocha” mimochodem, gdy wpadam do nich na wino.

Milczę. W jednym i drugim przypadku.

Rodzice rozwiedli się, gdy byłam w klasie maturalnej. Nie myśleli o mnie. Myśleli o sobie, chociaż przecież tak bardzo mnie kochali i chcieli dobrze (tak zapewniali). Traktowali mnie, jak pośrednika i rozjemcę.

Na początku…

Ojciec wyjeżdżał nieustannie w delegacje. Jak się okazało delegacje w tym samym mieście, przyjaciółka doniosła mi, że widziała go z inną kobietą. Trzymali się za ręce. Zamiast uczyć się do matury przeżywałam sprawy dorosłych.

Matka też często wyjeżdżała. Nie wracała, na przykład, na noc. Po latach mnie przeprosiła, powiedziała, że już nie mogła znieść ciągłych zdrad– też sobie kogoś znalazła.

Rodzice w końcu się rozwiedli. Problem w tym, że mój tata związał się przyjaciółką mojej mamy z młodości, to była wspólna paczka, często spędzali razem czas. Mama lubi powtarzać: „Ona już wtedy kochała się w ojcu”.

Jednak, przyznaję, moja mama przez długi czas zachowywała dystans i klasę. Próbowała. Bo nie trzeba słów, by zobaczyć smutną minę, uniesienie brwi. Nie trzeba słów, by wyczuć zazdrość. „Dlaczego idziesz do nich na Wigilię? Dlaczego nie ze mną”. Nie, nic takiego nie padło. Ale i tak wiedziałam. Poczucie winy wciąż przerabiam na terapii.

Nie wolałam z „macochą” spędzać czasu…

Nie chciałam po prostu stracić kontaktu z tatą. Próbowałam się odnaleźć w nowej rzeczywistości. A to było trudne. Nawet nastolatka nie chce widzieć ojca z obcą kobietą, nie chce patrzeć, jak obca go przytula, czy mówi do niego „koteczku”, szczególnie, że po drugiej stronie jest zraniona kobieta, matka nastolatki. Szczególnie, że chwilę temu ojciec i matka byli razem.

Tak, ta druga była dla mnie „słodka i miła”, ale przecież czuje się podprogowo niechęć i dystans.
Kilka razy rzuciła: „Ty nic o swojej matce nie wiesz”, „Nie myśl, że jest taka idealna”. Kłóciłam się z nią, darłam, trzaskałam drzwiami. Bez sensu, potem tylko musiałam znosić jej obrażoną minę i czuć, że mój ojciec jest „w potrzasku”. Kogo ma bronić? Nową ukochaną, czy córeczkę. Też chore, prawda? Byłam na niego wściekła, bo zachowywał się jakby nie miał zdania. Gdy kika razy powiedział jej: „Nie przesadzał” rzuciła talerzem i poszła do pokoju płakać.

Wybrałam dystans i dyplomację…
To moja strategia.
Ich obu niekoniecznie. Mijają lata, a ja ciągle jestem świadkiem tego, jak bardzo się nienawidzą.

„Zachowujesz się zupełnie, jak swoja matka” wyrywa się tamtej. Za chwilę uśmiech. „Twoja matka to zrobiła wiele złego ojcu” wyrzuca po kilku kieliszkach wina. Potem znów uśmiech. „Nieustannie żyję z twoją matką na plecach, nie jestem pewna, czy ojciec jej wciąż nie kocha”.
Po wizytach u nich czuję się jakby ktoś oblał mnie gęstą, lepką cieczą. A mam już trzydzieści lat, męża, dwoje własnych dzieci.

I czuję jednak wstręt do siebie, że się uśmiecham i dyplomatycznie mówię: „Oboje pewnie zrobili sobie wiele złego” albo „Każdy z nas czasem zachowuje się, jak swój własny rodzic”.

Racjonalnie nie mam powodu, żeby zerwać relacje z „macochą”. Jest miła dla moich dzieci, uwielbia mojego męża, kilka razy nam pomogła. Nie o to więc chodzi, że jest złą osobą. Po prostu rozgrywa swoją grę. Ona. Nawet gdybym o tym zapomniała, mama mówi: „Nie bądź naiwna, ona jest taka dobra, bo chce, żebyś mi to powtórzyła”.

Podobno jej przyjaciółka słyszała, jak macocha „obgadywała” mnie gdzieś w towarzystwie.

Nie wiem po co mi to powiedziała. Moja matka wciąż czuje żal, choć nieustannie powtarza: „Mnie to już nic nie obchodzi”. Ale obchodzi ją, bo już wprost pyta dlaczego tak mało czasu spędzam z nią, a tak często jeżdżę do ojca. I to są jej wnuki, a nie tamtej.

Dlaczego to napisałam? Może liczę na poradę, co zrobić? Może chciałabym, żeby napisały macochy, ojcowie i matki. Jak to wygląda z ich perspektywy.

Mnie ta rola, od lat, bardzo już zmęczyła. Nie chcę żyć w tym chorym trójkącie, czworokącie?