Go to content

Złap mnie, jeśli potrafisz… Ile kosztuje iluzja miłości? O oszustach matrymonialnych

O oszustach matrymonialnych
Fot. Screen z YouTube / klatka z filmu "Złap mnie jeśli potrafisz" / Movieclips

Znaleźć je wcale nie jest trudno, wystarczy wejść na odpowiednie forum wpisując w wyszukiwarkę słowa „oszust matrymonialny”. To tam, wiele kobiet w różnym wieku, w różnych sytuacjach materialnych, wymienia się przykrymi doświadczeniami, a nawet ostrzega przed konkretnymi mężczyznami. Nie wszystkie chcą rozmawiać, wiele z nich wstydzi się swojej naiwności, tego, że przez jakiś czas (czasem wiele lat) dawały się wykorzystywać za dosłowną iluzję miłości i związku.

Ofiary Tulipana łączy jedno: jakiś punkt zwrotny życia, jakaś słabość, która sprawiła, że stały się podatne na jego manipulację i wdzięk. Choć te historie wydają się nieprawdopodobne, wydarzyły się naprawdę, a ich bohaterki opowiedziały o swoich przeżyciach, żeby ostrzec inne kobiety przed zbyt zbyt pochopnym zaangażowaniem w związek, który wydaje się idealny.

Historia pierwsza, romantyczna: Tulipan, wersja „luks”

Magda jest szczupłą, długowłosą blondynką, ma 35 lat i własny biznes, finansowo jest niezależna, można nawet powiedzieć, że świetnie sobie radzi. Z mężem rozwiodła się cztery lata temu. – To była zaledwie pomyłka – mówi o tym małżeństwie. – Ale związek z  poznanym rok temu Janem mógł być katastrofą – dodaje zaraz potem.

Zobaczyła go na lotnisku. Wysoki, bardzo przystojny, ze swoją melancholijną urodą wydawał się być odrobinę starszy, niż mówił. Pachniał intensywnie, może nawet zbyt intensywnie jej ukochanymi perfumami (prezent od równoczesnej „sponsorki”). Właśnie wracał z Amsterdamu (później okazało się, że wcale tam nie był, a na lotnisku zjawił się właśnie po to, by ją „odnaleźć w tłumie”).

– Co mi odbiło? – zastanawia się głośno – Nie mam pojęcia. Zawsze śmiałam się z tych naiwnych, łasych na banalne komplementy kobiet, gotowych przyjąć do łóżka i życia ledwo poznanego faceta. Cóż, okazałam się równie głupia.

Upadła jej gazeta, on ją podniósł, ich spojrzenia spotkały się, w głowie Magdy zaszumiało, a Jan (zwany również Hubertem, a przez prawowitą żonę – Jackiem) zaprosił ją na kawę. Wieczorem tego samego dnia wymieniali już SMS-y o nieuchronności przeznaczenia. A tydzień później jedli razem śniadanie w jej sypialni. Co o nim wtedy wiedziała? Że jest pilotem prywatnej linii lotniczej. Zarabia krocie i mieszka w hotelach, bo tak mu wygodnie. Ale odkąd ją poznał, przekonał się, że chce mieć dom. Chce mieć z nią ten dom. Albo, jak śmieje się dziś Magda – chce mieć jej dom.

Po dwóch miesiącach wprowadził się do niej. To znaczy właściwie „pomieszkiwał”, bo większość czasu spędzał  przecież w powietrzu. W pracy. Kiedy wyjeżdżał, przesyłał SMS-y: kocham, tęsknię, gdy wrócę, oszalejesz z rozkoszy. 

I trzeba przyznać, że dobry był w tym seksie. W gadaniu też. Głównie o sobie i celebrytach, których poznał w ciągu kilkunastu lat swojej kariery. I wino umiał dobrać. I sprawić, by poczuła się piękna. No jakby pana Boga złapała za nogi. Świat nabrał barw. I to jak intensywnych. Żyła od jego przyjazdu do wylotu. W głowie snuła plany. Ona, racjonalna, mądra Magda.

Nie, niczego nie podejrzewała. Kosmetyki z najwyższej półki, drogie koszule (które z czasem zaczęła prać, bo powiedział jej, że zawsze marzył, żeby ukochana kobieta prała mu koszule), zagraniczne gazety, które przywoził z podróży (a tak naprawdę kupował w EMPIKu i starannie odklejał metkę z ceną,), wszystko przemawiało za „światowym życiem”, o którym z lubością opowiadał. A na symulatorach lotów latał wyśmienicie. Miał nawet uniform, prawdziwy. To znaczy Magda nie podejrzewała wcześniej, że mógłby być nieprawdziwy.

Pieniądze? – Daj spokój – Magda zakrywa twarz dłonią. – Kiedy przyjeżdżał do mnie, czułam się odpowiedzialna, żeby go ugościć. Więc żył tu na mój koszt. Czasem przynosił kwiaty, raz podarował mi drogą sukienkę. Ale tak szczerze mówiąc to ja zasypywałam go prezentami. Tak już mam, jak kocham. Raz nawet pożyczyłam mu większa sumę, bo zablokował sobie kartę i nie zdążył załatwić nowej przed odlotem. To znaczy, tak powiedział. Wstyd mi.

Po pół roku związkowej sielanki Magdę zaczęły męczyć te ciągłe rozstania. Była zakochana, oczekiwała stabilizacji. Zaczęła przebąkiwać o tym, że chciałaby poznać jego rodziców, siostrę i siostrzenicę, których zdjęcia jej pokazywał. – Cierpliwości kochanie, nie zepsuj tego – powtarzał.– Na wszystko przyjdzie czas. A ona się niecierpliwiła, niepokoiła. Coś było nie tak.  I „coś” zaczęło jej przeszkadzać, jak choćby to, że Jan zawsze chowa przed nią telefon. Pewnego dnia nie wytrzymała. Kiedy się kąpał, usłyszała, że przyszedł do niego SMS, bezszelestnie wysunęła aparat z kieszeni spodni. Przeczytała najnowszą wiadomość tekstową. I zlana potem usiadła na podłodze.. Jakaś Iwonka nie mogła już doczekać się jego ciepłych ramion w ICH sypialni. To znaczy w sypialni Jana i tej Iwonki.

– Pierwsze, co mi przyszło do głowy to, że jakaś baba molestuje mojego faceta – mówi Magda. –Słyszy się dużo teraz o stalkingu, a Jan jest bardzo przystojny. W głowie mi buzowało z zazdrości. Już chciałam biec z tym telefonem do łazienki, ale coś w głowie szepnęło mi: zaczekaj. Zdołałam się opanować. Sfotografowałam ten SMS swoim telefonem, i kontakt pod „I” też. I jakoś starałam się wytrzymać do jego odlotu.

Nie było łatwo. Myśli Magdy uparcie wracały do treści SMS-a, ukochany zauważył, że jest „inna” niż zwykle. Wieczór nie należał do udanych. Na szczęście rano Jan miał wylecieć na tydzień do Stanów.

Kiedy następnego dnia, targana wątpliwościami Magda zwierzyła się jednak przyjaciółce ze swoich podejrzeń, że ktoś „poluje” na jej faceta, a ta pokręciła jej kółko na głowie. „Co ty o nim właściwie wiesz? – spytała. – Tyle co ci powiedział, prawda?

Szybko wybrały numer telefonu do „I” . Miłemu, damskiemu głosowi w słuchawce Magda z bojącym sercem powiedziała, że dzwoni w sprawie Jana. No bo właściwie, co miała powiedzieć? Głosik odpowiedział, że to pomyłka. Magda zaczęła więc opisywać swojego ukochanego: wysoki, brązowe oczy, pieprzyk pod okiem…. Wtedy w słuchawce zapadła cisza. A potem kobieta rozłączyła się, żeby po chwili zadzwonić znowu z pytaniem, czy mogą się spotkać. Ma na imię Iwona i mieszka 300 km od Warszawy. Jan może być jej Hubertem. Opis odpowiada wyglądowi, ale Hubert nie jest pilotem. No i jest przecież jej narzeczonym. Wątpliwości rozwiała wymiana MMS-ów przedstawiających ich „wspólnego chłopaka”. Tego wieczora przegadały pół nocy popijając –  jedna wino, druga miętę na uspokojenie. I nakręcając się wzajemnie w rozpaczy i nienawiści.

Iwona swojego Huberta utrzymywała od dwóch lat przekonana, że jej ukochany jest w Warszawie tajnym i wysoko postawionym  agentem biura ochrony rządu, a jego ciągłe nieobecności związane są właśnie z odpowiedzialną pracą i częstym wyjazdami. –  Wiesz kochanie, że nie mogę ci powiedzieć wszystkiego – powtarzał jej często. –  Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze. Tak mówił, kiedy obejmował ją silnym ramieniem. Miała swojego bohatera.

Cicha i spokojna Iwona cierpiała „do wewnątrz”. Huberta poznała cała jej rodzina, mowa była nawet o ślubie. Jej plany, marzenia o szczęśliwy związku legły w gruzach. Gdyby nie Magda, żywiołowa i ekstrawertyczna, wyrzucające z siebie negatywne emocje za nie obie, kompletnie by się załamała. Bo kochała Huberta do szaleństwa.

Konfrontację zrobiły w mieszkaniu Magdy. Iwona wyszła z łazienki jak w amerykańskim filmie, kiedy stęskniony Jan witał swoją Magdę. Wtedy nastąpiło nieoczekiwane: Jan, albo Hubert odegrał przed nimi ostatni akt przedstawienia.

– Położył się na kanapie i wybuchnął płaczem. Myślałam, że będzie się rzucał, uciekał, a on zagrał na emocjach. Powiedział, że ma ciężko chorą córeczkę i robił to wszystko z rozpaczy. Zostawił nam numer telefonu do swojej żony i wyszedł. Zgłupiałyśmy. Wtedy widziałyśmy go ostatni raz. Zapadł się pod ziemię

Pod numer zapisany na skrawku „New york Timesa” zadzwoniły.  – Ja nic nie wiem – powiedziała przestraszona, ale najprawdziwsza żona. – Jacek wyprowadził się z domu, co jakiś czas dostaję przelew na córkę. Chora? Teraz była kilka dni przeziębiona i nie poszła do przedszkola. Ale nic poważnego jej nie jest. Pilot? Agent? Jacek jeszcze kilka lat temu uczył w liceum fizyki. Potem zaczął wyjeżdżać do Niemiec, na budowę. A dalej, to już nie wiem. Nikt za nim nie trafi.

Magda i Iwona nie chcą powiedzieć dokładnie ile pieniędzy „zainwestowały” w nietrafione uczucie. Drogie zegarki, koszule, buty, sprzęt komputerowy, gotówka. No i dach nad głową. Pewności,  że ofiar jest więcej, nie mają.  Dlatego przeszukują fora internetowe w poszukiwaniu potencjalnych „współdziewczyn” Jacka.

– Już chyba nigdy nie pozbędę się tego wstydu – mówi Magda. – Ale może przynajmniej kogoś ostrzegę? Ktoś przyjrzy się bliżej swojemu związkowi?

Historia druga, prozaiczna: Kolekcjoner Perełek

Poznali się przez Internet wiosną. Historia klasyczna. On utyskiwał na swoje nieudane życie rodzinne, ona współczuła. Zrobiło się przyjemnie, obiecująco, sytuacja wydawała się jasna: Piotr od razu dał Beacie do zrozumienia, że żony już nie kocha, ale jest bardzo dobrym ojcem. I jakoś bardzo szybko zaproponował spotkanie. U niej, u Beaty, oczywiście.

Pierwsze wrażenie?

No nie, nie był typem przystojniaka. Ale uroku osobistego i siły przekonywania odmówić mu nie można, to na pewno. Że już po kilku dniach znajomości pilnie potrzebował pieniędzy? Przecież jesteśmy tylko ludźmi, to się zdarza. Pieniądze na konto miał dostać później, a wydatki nie mogły czekać. Beata, z dobroci poruszonego serca, pożyczyła. Raz, drugi, trzeci i zawsze „tylko na chwilę, bo on już, zaraz, za moment odda”. Nie oddawał.

Związek powoli rozwijał się, Piotr postanowił założyć działalność gospodarczą. Coś zmieni, ruszy się. Nie zarejestrował jej jednak na siebie, tylko na swoją matkę. Beaty to nie zdziwiło, tak się robi, prawda? Pożyczki od Beaty stały się częstsze: zawsze brakowało jakiegoś towaru, żeby biznes się kręcił. Ale jakoś się nie kręcił. To nie było to. Wtedy Piotr wymyślił interes życia: przekwalifikuje się na masażystę, a przy okazji, wyciągnie od Unii ładnych parę groszy ze specjalnego programu. Szybko zdał egzamin, znalazł pokój, w którym mógłby urządzić gabinet i rozpocząć własną działalność. Ponieważ „nie zdążył” jej zarejestrować, poprosił Beatę, żeby umowę najmu lokalu wzięła na siebie. Jak tylko gabinet zacznie działać, on będzie go regularnie opłacał, umowę przerejestruje na siebie. Oczywiście podpisała, a po drodze zafundowała mu jeszcze sprzęt do gabinetu („oddam niedługo, połowę mam, to sam dołożę”).

W tym czasie zdarzały im się jeszcze wspólne wyjazdy, było im dobrze razem, można powiedzieć, że przyszłość rysowała się w jasnych barwach. Beata nie rozumiała tylko, dlaczego Piotr nigdy oficjalnie przy znajomych nie nazwał jej swoją partnerką. Zawsze tylko „moja znajoma to, moja znajoma tamto”… Wdarł się jakiś niepokój. Zaczęła być bardziej ostrożna, uważna. Taka intuicja kobieca, która podpowiada, że coś jest nie tak, ale nie bardzo chce się jej słuchać. Piotr zdołał ją jeszcze przekonać, żeby uczyniła go współwłaścicielem drogiego auta („zapłacę ci połowę wartości samochodu, to uczciwy deal”), które kupiła i które szybko stało się autem na jego własny użytek. Obiecanych pieniędzy nie zobaczyła.

I tu powoli ich drogi zaczęły się rozchodzić. Beatę przestały przekonywać słodkie słówka, odgrzewane komplementy, a przede wszystkim ta relacja zaczęła jej ciążyć. Ile czasu można czekać i być niekończącym się portfelem mężczyzny, który nawet nie przedstawia jej jako swojej kobiety? Rozczarowanie przeszło w złość i obojętność.  Bolało, jak każde rozstanie. Ale trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy.

Po dwóch latach związek przestał być związkiem, rozstali się, choć oficjalnie zostali dobrymi znajomymi. Działalność Piotra funkcjonowała dalej, a on sam „upolował” kolejną sponsorkę, swoją pacjentkę. Była „bezpieczna”: wdowa, z trójką dorosłych dzieci, miała duży dom wymagający jedynie drobnych remontów. Można się było  wykazać. Skorzystał. Szybko łózko w gabinecie zamienili na to w jej domu. I tak Piotr zamieszkał u swojej „pacjentki”, jeździł samochodem Beaty, a działał w lokalu za pieniądze jego właścicielki. Polepszyło mu się. To byłby układ „idealny”, gdyby nie to, że zniecierpliwiona Beata zażądała zwrotu pożyczek. Wtedy rozpętało się piekło. Miły i uroczy dotąd Piotr zafundował jej stek wulgarnych wyzwisk. Zimny prysznic okazał się skuteczny. Beata zabrała się za porządkowanie swoich spraw.

Szybko wyszło na jaw, że samochód, który kupiła Beata, Piotr sprzedał, bo ktoś podpisał się za nią na umowie zbycia auta. Drugi samochód zarejestrował na nową partnerkę. Sprawa, zgłoszona na policję, zakończyła się wyrokiem w zawieszeniu.

Ale to nie koniec tego love story.

Całkiem niedawno okazało się, że Piotr umowy najmu lokalu, w którym działał jego gabinet nigdy nie przerejestrował na siebie, a należności z jej tytułu nie opłacał. Beata jest więc teraz dłużna dobre 10 000 zł. Dowiedziała się o tym od właścicielki lokalu. Jak to możliwe, że przez tak długi czas godziła się na to, by Piotr nie płacił jej czynszu? Cóż, taki Piotra urok.

Beata podejrzewa również, że Piotr podpisywał (sam się do tego upoważniając) w jej imieniu umowy na usługi telekomunikacyjne. Wie też, że w międzyczasie wynajął kolejny lokal pod działalność, nie wiadomo, czy również nie na nią.

Dziś Beata oblicza, że od pierwszego spotkania z Piotrem minęło dokładnie 10 lat. Jest zdeterminowana by odzyskać swoje pieniądze. Działa na własną rękę. Wyszukuje informacje o jego działalności, przeszukuje komentarze na forach dotyczących oszustów matrymonialnych. Podpisuje się zawsze „Perełka”. Tak właśnie Piotr nazywał swoje „jedyne”.

Beata wie, że jego związek z wdową się zakończył. Może różnica charakterów poróżniła go z tą Perełką? A może „Perełka” przejrzała na oczy?…  Tak czy siak, Piotr wyniósł się z jej życia. Naiwnych nie brakuje, znajdzie sobie następną. To już taki jego sposób na życie:  najpierw zabiera się do pomocy i uzdrawiania, potem liczy ile na takiej znajomości skorzysta. Jeżeli się opłaca – osacza spragnioną uczucia kobietę. Jeśli nie – szuka dalej. Do skutku.


Wysłuchała: Anna Frydrychewicz

O oszustach matrymonialnych