Go to content

Więc człowiek stworzył instytucję, gdzie mężczyźni zwłaszcza zajęli pozycje i wymyślili różne bzdury

Fot. Unsplash/Ago Ngalonkulu / CCO

Taka sytuacja: spotkały się kobiety w piątek wieczorem. Znają się doskonale, wszak przyjaźń je łączy. Spotkały się by wina się napić, pogadać o facetach i o życiu ogólnie. Każda bez wyjątku, ma życie przeciekawe. Każda jest na swój sposób genialna. No jak to baby, po prostu. Jedna Hiszpanka i cztery Polki, na gruncie amerykańskim. Takie kobiety pomiędzy. Pomiędzy ojczyzną tam i ojczyzną tu. Tam już nie przynależą, tu nie będą przynależały nigdy. Więc są „in between”, pomiędzy, po prostu.

Czy to źle? Trudno powiedzieć. Czasami takie życie w przestrzeni dzielącej różne mentalności może być najzwyczajniej nie do zniesienia. Częściej jednak bywa zaskakujące, ciekawe i co ważne, dziko odkrywcze. Tego piątkowego wieczoru, klub pięciu kobiet, od tematu pożądania, który wokół zapachu najwyraźniej się kręcił, nagle wypuścił się szalonym galopem na rozległe stepy kościoła, religii, wychowania i poczucia winy. Zamarłam. Tak niezwykły to temat do dyskusji.

Karolina

Wychowana w katolickiej Hiszpanii, przez wieki całe nie odważyła się spojrzeć w oczy swojej waginy. Bo wagina to szatańska, grzeszna sprawa, powiedzieli jej księża. Co piątek chodziła do spowiedzi. Młodą panienką była i w głowę zachodziła, jakie tu grzechy księdzu zarecytować. Bo choć młodą panienką  była, to przecież NIE grzesznicą, która do spowiedzi winna co tydzień zaglądać! W oczy waginie nie spoglądała, lustro służyło jej do innych oglądów, a zatem…. skąd te grzechy wielebny ojcze? Skąd? Kiedy wreszcie po lustereczko sięgnęła, jako kobieta już całkiem dorodna, wagina nie tylko szatańską jej się wydała, ale do tego nad wyraz nieurokliwą. Karolina została fotografem. Kwiaty są jej pasją, orchidee przy tym zwłaszcza. Orchidee ladies and gentelman!… Kwiaty najzwyczajniej sromowe! …. Bo taka, niestety, jest ironia losu.

Małgosia

Której klasa i elegancja zawsze nas inspirowały, mówi że egzamin z religii oblała. Ona. Która wie wszystko. Z religii pałę dostała. Bo dzieckiem będąc, ze strachu umierała przed księdzem surowym, pełnym boskich pytań niezrozumiałych. – Pod jaką postacią Chrystusa przyjmujesz? Zapytywał ksiądz na egzaminach. A ona, uczennica piątkowa, uczennica doskonała, tej religijnej abstrakcji, nijak nie pojmowała. – Nooooo…. – mówił ksiądz, chcąc pomocnym być zapewne. – Co takiego zajadasz codziennie Małgosiu? – …. hmmmm… errrrr…myślała na głos Małgosia… Ziemniaki?! – sama w odpowiedzi zapytywała, bo jakoś pod postacią chleba Boga nie widziała.

Wreszcie Agata

W twarz od siostry dostała. Z otwartej ręki. Bo się nie nauczyła. Cze-goś-tam. Więc strzał. I policzek, który piecze do dziś. Tyle, że Agata, się nie dała. W poczucie winy nie dała się wpędzić. Młoda była. Głupia pewnie też. Ale pomyślała, ta siostra to nie Bóg. Bo Bóg wie, co w jej sercu jest. I Bóg rozumie, że nie o zadanie domowe tu chodzi! Skąd Agata wiedziała? Nie pytajcie mnie, wiedziała i już. I postanowiła, że nikt, ale to nikt, nigdy nie wyśle jej w tą podróż do krainy, która poczuciem winy się rządzi.

Karolina, Małgosia i Agata, wylądowały potem w owym kontekście „pomiędzy”. Karolina i Małgosia, klasycznie niemalże, przytargały poczucie winy we wszystkich walizkach, w które upchały życie zza oceanu. Agata, wręcz przeciwnie. Zostawiła winę, jak to mówią Amerykanie: behind. W ojczyźnie: TAM. I dawaj! Nowe życie TU zaczęła eksplorować. Życie bezwinne. Takie życie bez poczucia, że jakąś odpowiedzialność ponieść musi. Że wina jest częścią jej istnienia. Że to ludzkie niby jest, tak  się obarczać do obrzydzenia.

Bo Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje. I Bóg, który miłością przecież jest nieograniczoną, dał człowiekowi wolną wolę. Więc człowiek stworzył Kościół. Stworzył instytucję. A w tej instytucji, ludzie, mężczyźni zwłaszcza (bo świat jest patriarchalnie zorganizowany)  zajęli pozycje i wymyślili różne bzdury. Karolina, w oparciu o nie, odrzuciła najbardziej kobiecą część siebie. Uznała waginę za obrzydliwość i zabiła w sobie wszystko to, co w niej jest kobietą. Małgosia spłaszczyła Boga. Sprowadziła wszystko co boskie do patatas bravas. Bo strach, w który wpędził ją ksiądz, był poza ROZUMEM.

A potem na scenę wkroczyła Agata. I nie zdziwiłabym się wcale, gdyby Bóg uznał ją za swoją faworytę. Nie jestem, broń Boże, ekspertem w sprawach boskich, ale  wierzę, wierzę, że Bóg kocha tych wszystkich zwariowanych ludzi, których stać na autentyczność. Takich, którzy nie dadzą się okładać siostrom z otwartej ręki. Takich, dla których Bóg, objawia się pod postacią patatas bravas. Takich, którzy kochają siebie dokładnie takimi, jakim Bóg ich stworzył. Z waginą tysiąca kolorów.

Post scriptum

Ta sama Agata, Agata z płonącym policzkiem, Agata bezwinna, dorzuciła mimochodem: Kościół w Polsce, jakim go znamy, zahamował rozwój spirytualny Polaków……

O.K. To było po winie. … W klubie pięciu kobiet…. Ale może pomimo wszystko, warto się nad tym zastanowić….