Go to content

Tragedia niechcianego dziecka. Kiedy mama nie mówi „kocham”

Fot. iStock/evgenyatamanenko

Jak to jest, urodzić się i wiedzieć, czuć, że jest się niechcianym? Że mama – osoba, która powinna być kimś najbliższym, odwraca głowę, gdy twoje rysy coraz bardziej przypominają jej twojego ojca. Kiedyś go kochała, dziś nienawidzi. Jak ma więc kochać ciebie? Jesteś tylko bolesną, niewygodną pamiątką po kimś, kto tak mocno zranił. Rozumiesz już, że nigdy nie usłyszysz od niej słowa „kocham”, ale za to nigdy nie zapomnisz, że jesteś „komplikacją”, „pomyłką”, „wpadką”, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Tak się widzisz i to definiuje cię na całe życie.

A może nikt nie mówi ci o tym głośno. Odkrywasz to sam, powoli, kiedy zauważasz, odczuwasz ten chłód w ich spojrzeniu, ten dystans w waszej relacji. Bo kiedy wszyscy wokół obejmują i całują swoich rodziców na pożegnanie, biegnąc do szkoły, ty dostajesz jedynie zniecierpliwione spojrzenie i nie śmiesz prosić o nic więcej. Nie śmiesz, bo wiesz od małego, że twoje pojawienie się zabrało im plany, marzenia, możliwości.

Samotność

Kasia dobiega 40-tki, ale nie potrafi ułożyć sobie życia. Przerażą ją poczucie, że żadna relacja nie jest w życiu trwała. Że nikt nigdy nie pokocha jej na dłużej. I ucieka z każdego związku, zanim jeszcze ma on szansę rozwinąć się w poważniejszą relację.

„Wiedziałam, od wczesnego dzieciństwa, że ​​moi rodzice pobrali się mojego powodu. To również przeze mnie mama musiała zrezygnować ze studiów, a potem z marzeń o adwokaturze. A mój tata musiał podjąć pracę, która pozwoliła mu utrzymać naszą rodzinę, zamiast dalej robić to, co kochał. Choć mam dwójkę młodszego rodzeństwa, zawsze czułam się odrzucona, niekochana, nieważna. Oboje rodzice nieustannie mnie obwiniali i krytykowali, dużo bardziej niż moich braci. Oni urodzili się, bo rodzice podjęli taką decyzję, ja byłam „wpadką”.

Nieplanowane dzieci, których rodzice nawet nieświadomie obwiniają je o życiowe niepowodzenia wyczuwają intuicyjnie brak uczucia i zainteresowania ze strony matki czy ojca i przez długi czas próbują sobie jakoś „zasłużyć” na ich miłość (starając się jak najlepiej uczyć, być jak najbardziej posłusznym). Kiedy to się nie udaje, często stają się niegrzeczne i zbuntowane, chcą zwrócić na siebie uwagę, bądź zamykają się w sobie, stając się „odludkami” i „dziwakami” dla swoich rówieśników. Cierpią w samotności i cierpią na samotność. Jak przyznać się nawet najbliższemu przyjacielowi, że rodzice cię nie kochają, że mimo, że masz w domu swój pokój, zabawki i książki, nikt nie chce cię przytulić?

Problem nasila się, kiedy dziecko zaczyna dostrzegać wyraźną różnicę w sposobie, w jaki traktowane jest jego rodzeństwo.

„Kiedy mój brat się urodził, miałam pięć lat – mówi Kasia. – Pamiętam, jak pewnego dnia stałam kilkanaście minut wpatrując się w moją mamę tuląca go i śpiewającą mu kołysanki. To była czułość i ciepło, których ja nigdy nie doświadczyłam. To wspomnienie do dziś wywołuje we mnie uczucie żalu i tęsknoty za dzieciństwem przepełnionym miłością. Za uwagą i troską drugiego człowieka.

Brak tożsamości

Beatę wychowała jedynie mama. Jej partner, ojciec Beaty odszedł od nich trzy miesiące po jej narodzinach. Zostawił po sobie długi i ogromny żal matki Beaty do siebie samej za to, że w ogóle wpuściła go do swojego życia. No i, że zachodząc z nim w ciążę, tak bardzo skomplikowała sobie życie. Babcia, dość surowa i zasadnicza osobą, również dała znać małej dziewczynce, że nie taką przyszłość wymarzyła sobie dla córki. „Panna z bękartem’ – w małym miasteczku te słowa wciąż brzmią niewygodnie. Beata nieraz słyszała jak rozmawiały o niej jako o problemie, który jednak można było „rozwiązać”, a kiedy zachowała się nie tak jak trzeba, dawano jej do zrozumienia, że to dlatego, że jest podobna do „tamtej rodziny”, do swojego ojca, który zresztą nigdy się nie pofatygował, żeby ją bliżej poznać.

„Kim ja właściwie jestem” – myślała Beata, dorastając. Nie pozwolono jej być córką swojej matki, nie znała swojego ojca. Wyrastała w poczuciu braku tożsamości, niemożliwości znalezienia jakiegoś bezpiecznego punktu odniesienia, korzeni. Trochę jak sierota.

Tragedia niechcianego dziecka jest podwójna. Po pierwsze, zabiera mu ono poczucie bezpieczeństwa na całe życie. Po drugie, ogranicza możliwość dokonania słusznych wyborów w jego dorosłych relacjach. Bo niekochane dzieci, to dorośli, którzy nie wiedzą jak kochać i jak pozwolić się kochać. Bez terapii, pozostaną nieszczęśliwe.