Go to content

Serek wiejski popijany piwem i niesamowity zapach kiełbasy. Droga do wegetarianizmu

Fot. iStock/szpinak

Pieczony kurczak, domowy schabowy, karkówka w sosie, kiełbaska z grilla – już od samego czytania zapewne cieknie ci ślinka. To normalne. Większość z nas je mięso przez całe życie. Coraz więcej osób zaczyna jednak rozważać przejście na dietę wegetariańską. Jednym przychodzi to łatwo, inni przygotowują się do tak radykalnej zmiany latami. Chociaż głównym argumentem z reguły jest troska o dobro zwierząt, niektórzy wegetarianie kierują się czymś zupełnie innym.

Joanna nie je mięsa już od 8 lat. Zrezygnowała z niego, gdy mieszkała jeszcze w rodzinnym domu. Nie było to łatwe, nikt w jej domu nie był wegetarianinem i od dziecka była przyzwyczajona do mięs podawanych na różne sposoby. – Od zawsze uważałam na to, co jem, ze względu na to, że moja mama wiecznie się odchudzała. Na lodówce w domu była przyklejona piramida żywieniowa, a ja za przykładem mamy wymyślałam nowe diety, bo nigdy nie byłam zadowolona ze swojego ciała – szczególnie w momencie, kiedy zaczęłam nabierać kobiecych kształtów. Mięso nigdy nie było moim przysmakiem – raczej jadłam je z konieczności, bo – jak to wpaja się dzieciom – jeśli nie będzie się jadło mięsa, to nie będzie się rosło – wspomina.

Serek wiejski popijany piwem

Co ciekawe, nie planowała przerzucić się na dietę bezmięsną. Wiele osób latami się do tego przygotowuje, podejmuje różne próby, ogranicza się na różne sposoby. – Przestałam jeść mięso poniekąd pod wpływem mojej bliskiej koleżanki, z którą wyjechałam do pracy na wakacje nad morze. Musiałyśmy sobie same gotować, a że nie miałyśmy lodówki, ja nie miałam nawet szans na to, aby kupić mięso i je przechować. Dlatego uznałam, że będę się żywiła tak jak moja koleżanka. Po kilku tygodniach regularnych posiłków (5 razy dziennie) pozbawionych mięsa poczułam się doskonale. Waga spadła, poprawiła mi się cera, miałam więcej energii. O dziwo nie tęskniłam nawet za smakiem mięsa. Moja mama uważała, że jak wrócę do domu, a ona przygotuje mi moje ulubione gołąbki, na pewno zmienię zdanie. Jakie było jej zdziwienie, gdy wcale tak się nie stało – wspomina.

Głównym powodem nie było więc dobro zwierząt, choć jak sama mówi, szanuje osoby, które zrobiły to przede wszystkim z myślą o ich cierpieniu. Joanna uważa, że to decyzja każdego z nas i nie przekonuje innych, że powinni zmienić dietę. Jej mąż jest mięsożerny, a ona nie ma problemu z tym, by przygotować mu jego ulubione dania. Nauczyła się już gotować obiady, które modyfikuje tak, by każde z nich było zadowolone. W ich przypadku idealnie sprawdza się parowar. Mięso ląduje po prostu na innej półeczce.

Ten niesamowity zapach kiełbasy

Choć brzmi to wszystko bardzo zachęcająco, Joanna bez problemu jest w stanie przypomnieć sobie kilka momentów kryzysowych. – Na początku było mi jedynie trudno „nadążyć” za znajomymi. Gdy szliśmy na przykład na grilla, oni obkupywali się w mięsiwa, ja z kolei jeszcze wtedy nie wiedziałam, na co mogę je zamienić (wtedy rynek produktów sojowych itp. był dość ubogi). Dlatego zazwyczaj kończyłam z pojemniczkiem serka wiejskiego (hahaha), który zapijałam piwem. Tak jak wspomniałam, nie tęskniłam i nie tęsknię za smakiem mięsa. Uwielbiam za to zapach… kiełbasy! Kiedy przechodzę z mężem obok stoiska z mięsem i czuję zapach kiełbasy, specjalnie zwalniam prawie jak przed najlepszą perfumerią. Pamiętam też jeden moment kryzysowy, kiedy myślałam, że oszaleję i się złamię. Byliśmy w Budapeszcie w hali targowej, która obfitowała w niesamowite zapachy. Aromat grillowanego mięsa wypełniał cały ten budynek. Dostałam ślinotoku, a jak zobaczyłam te wszystkie pyszności, to prawie ze łzami w oczach powiedziałam do męża, że za moment rzucę się na to wszystko. Ale opanowałam jakoś ten „mięsny napad” – opowiada.

Takich pokus z pewnością czeka na nią wiele, chociaż przez 8 lat opanowała tak wiele, wegetariańskich przepisów, że jej diety nie można nazwać monotonną. Zdarza się, że ktoś w korpo-kuchni pyta ją, jak przygotowała obiad, który przyniosła do pracy. Niektórzy chcą też spróbować, bo na przykład nigdy nie jedli tofu czy kaszy pęczak.

Najedzona, a nie obciążona

Zdaniem Joanny, przejście na wegetarianizm powinno być przemyślane. Tu nie chodzi tylko o to, jak sobie poradzić z tęsknotą za mięsem. Najważniejsze to, jak się odżywiać, by nie ucierpiał na tym nasz organizm. – Pamiętam, że moja mama postawiła mi taki warunek: muszę przynajmniej raz w roku kontrolować swoje wyniki, robić badania. Chciała mieć po prostu pewność, że mój nowy styl życia nie wyniszcza przy okazji mojego organizmu. To było z jej strony bardzo mądre – opowiada.

Przede wszystkim należy pamiętać o roślinach strączkowych, które mają w sobie bardzo dużo białka. – Dla mnie podstawą są też pomidory i wszelkiego rodzaju kasze. Rezygnacja z mięsa musi być odpowiedzialna – nie możemy „zabiedzić” naszego organizmu, bo nasz wybór narobi nam więcej szkody niż pożytku. Nie możemy też katować naszych mięsożernych przyjaciół i z pogardą patrzeć w ich talerze. Trzeba się nawzajem szanować. Plusy to przede wszystkim przyspieszona przemiana materii. Po każdym posiłku czuję się najedzona, ale nie obciążona – zapewnia też, że wyniki badań ma wzorowe.

Świadoma decyzja

Najważniejsze, by być dobrze przygotowanym do zmiany diety. Większość z nas nie analizuje tego, co je, nie zastanawia się nad tym. Mamy pewne nawyki i przyzwyczajenia. Trzeba więc wypracować nowe, a to wymaga sporo pracy i cierpliwości. Jeśli chcesz odstawić mięso, zastanów się, czy ktoś wśród twoich znajomych jest wegetarianinem. Dzięki temu otrzymasz nie tylko wsparcie, ale także ogromną wiedzę na temat komponowania posiłków i gotowania. Pamiętaj też, by zmiany nie traktować jako kary. Pozytywne myślenie w oparciu o plusy sprawi, że łatwiej będzie ci wytrwać w swoim postanowieniu. I najważniejsze – przestań odwracać wzrok, gdy trafisz na materiał wideo, przedstawiający sceny z ubojni czy kurzych ferm. Nic działa tak dobrze, jak terapia szokowa.