Go to content

Piękna ona, piękny on. A taka brzydka miłość

Fot. iStock

Co to była za para. Zawsze wszyscy się nimi zachwycali. Dobrani jak w korcu maku, mówiono. Zawsze uśmiechnięci. Byli po przejściach. Ona po burzliwym rozwodzie, on jak sam mówił z byłą żoną wariatką. Byli przekonani, że taka miłość już im się nie przydarzy, a jednak. 

W dzisiejszych czasach to norma. Krótka wymiana zdań na portal randkowym. Kawa? Kawa. Po co czekać, szkoda tracić czas na wielogodzinne pisanie, bo przecież za ekranem telefonu można być każdym. Seksowną blondynką z długimi włosami, elokwentnym facetem, któremu przecież wcale nie chodzi o seks, jak większość na początku deklaruje, a w rzeczywistości wszystko i tak sprowadza się do jednego. Łatwa piłka – mam ochotę na seks, może jakaś się znajdzie. 

Tym razem miało być inaczej. Kawa, później kolacja, długie wieczorne rozmowy przez telefon. W końcu pierwszy seks wyjątkowy i niesamowity. Czuli się trochę jaka para nastolatków. Przynajmniej ona się tak czuła. 

Kilka miesięcy zachwytu ich sobą, innych nimi. W końcu szczęście i radość, której tak dawno zwłaszcza na jej twarzy nie było widać. Nikt nawet nie zauważył, kiedy zaczęła gasnąć. Zresztą nawet ona tego nie zauważała. Uśmiechała się, przytulała, wszystkim wokół powtarzała, że jest taka szczęśliwa. 

Ale coś czaiło się za rogiem. Było jak gęstniejąca mgła przysłaniające słońce i uniemożliwiająca jasność widzenia. Najpierw mówił, że może powinna zapisać się na siłownię, zacząć biegać, bo jej ciało nie ma już 20 lat. Mówił to z uśmiechem, zapewniają o swojej pełnej akceptacji. W końcu on, wysportowany, wie, jak ważna dla zdrowia jest choćby najmniejsza aktywność. 

Zaczęła biegać, choć wiecznie brakowało jej czasu, między pracą, dziećmi, tysiącem innych obowiązków. Ale przecież jej ukochany tak się o nią troszczy i martwi, musi więc się spiąć, dla niego, ale też dla siebie. 

Źle gotuje, w sumie mogłaby się bardziej postarać, bo przecież teraz tyle jest programów kulinarnych, a on jest świetnym znawcą kuchni. Fakt, jego makaron z krewetkami zwalał z nóg, ale już jej pomidorowa mu nie smakowała. Był duszą towarzystwa. Kiedy spotykali się ze znajomy i przyjaciółmi (zawsze u niej), on opowiadał o winach, o tym, co ugotował, biegał, chodził, podawał, wszyscy byli zachwyceni. Mówili: “jakie ty masz szczęście, gdzie są tacy faceci”. Tylko ona była coraz mniejsza. Zamykała się w sobie, patrzyła na niego i nie wiedziała, co się dzieje, skąd w niej pojawia się ten niepokój… Przecież znała to uczucie, może była przewrażliwiona, może się czepiała. Chociaż kiedyś obiecała sobie nie przegapić czerwonych alertów w swojej głowie, teraz nieustannie przełączała je na pomarańczowe światło. Dawała sobie czas i jemu. Niby miała się przyglądać z boku, ale traciła dystans. 

“Co się dzieje” spytała przyjaciółka. “Zmęczona jestem, jakiś urlop by się przydał” – odpowiedziała. Tak to sobie tłumaczyła. On pan sytuacji, wiecznie z energią, uśmiechem, mówiący jej, że powinna cieszyć się z życia, że nie może się w sobie zapadać, że powinna mieć pasje, marzenia. 

A ona miała marzenia, które on notorycznie umniejszał. Bo po co jej wyjazd z przyjaciółkami na górską wędrówkę. Zresztą te jej przyjaciółki… Pff, jakieś takie nijakie, uważają się za “niewiadomokogo”, a to zwykłe szare myszki, które oszukują się, że mają wpływ na swoje życie. 

Dom pod miastem? Nie, no świetnie, ale kto to sfinansuje, kto będzie tego pilnował, przecież nie ona. Ona taka nieogarnięta, która wiecznie gubi kluczyki od samochodu, chciałaby dom budować? Bez sensu. 

Własny projekt? Chciała odejść z korporacji. Miała nadzieję, że on to zrozumie, że będzie dla niej wsparciem. Wcześniej się bała, bez stabilności finansowej, z dziećmi na karku… Zawsze miała obawy, choć wiedziała, że pomysł ma szanse realizacji, rozpisała wszystko krok po kroku, całą strategię, plan, koszty. “Kochanie, do biznesu trzeba mieć głowę, nie można ot tak sobie czegoś zrobić. Naprawdę kocham cię, ale twoja malutka główka tego nie obejmie. A przecież ja nie mam czasu koło tego biegać”. Przepłakała całą noc, mówiąc, ze podcina jej skrzydła, że w nią nie wierzy, że myślała, że to właśnie on będzie dla niej silnym ramieniem, który wesprze ją w jej działaniach. Przecież była do tego pomysłu przekonana, ale zaczęła mieć wątpliwości, czy faktycznie podoła. Kiedy znajomi pytali ją i co z jej planami, zbywała ich półsłówkami, że to zły moment, że może później, że jeszcze musi rozważyć kilka kwestii. “Ale przecież wszystko miałaś gotowe, tak się na to cieszyłaś” – mówiła przyjaciółka. 

On często wyjeżdżał, taka praca. Znikał na dwa, trzy dni najpierw co dwa tygodnie, później co tydzień. Gdy dzwoniła, mówił, że jest zajęty i że nie może go nieustannie kontrolować, przecież ją kocha, są dorośli, nie musi jej wysyłać co rano sms-ów, żeby ona czuła się bezpiecznie, bo przecież nie na tym miłość polega. 

Telefon. “Pani Magda?”. “Tak”. “Przepraszam, że zawracam głowę, może nie powinnam, może to pomyłka…” – słyszała po drugiej stronie. Zrobiło się jej gorąco, musiała usiąść, choć jeszcze niczego nie usłyszała. “Bo natknęłam się na Pani sms-y…” – krew odeszła jej z mózgu, nie mogła myśleć racjonalnie, chciała się rozłączyć. “A on mi powiedział, że weźmie ze mną ślub, tylko zakończy tę relację, relację z Panią” – nie, to nie mogła być prawda, to na pewno pomyłka, jej mózg był jak rozżarzona czerwona lampa, słyszała tylko piski, jakby ktoś w jej głowie załączył bulaje z karetki. 

Usiłowała zapanować na drżeniem głosu, nad trzesącymi się rękami, by nie wypuścić telefonu z ręki. 

Poznali się trzy miesiące temu. Na portalu randkowym. Kawa, kolacja, teatr, pełen romantyzm. Taka miłość się nie zdarza – już gdzieś to słyszała. Opowiadał jej – tamtej kobiecie, że musi się wyplątać z relacji z wariatką. “Nie mogę jej jeszcze zostawić, bo boję się, że sobie coś zrobi, ale tam już nie ma, za to ja nie jestem na tyle złym człowiekiem, żeby jej to zrobić” – tłumaczył tamtej… “Ona udawała kogoś, kim zupełnie nie jest” – mówił o niej. 

“Halo, jest tam pani?” – wyrwało ją z otępienia. Umówiły się na kawę. Tamta nie wyłączyła alertów w głowie, była bardziej czujna i uważna. “Jak to się mogło stać?” – pytała samą siebie. 

I nagle przyszła jasność emocji. Niepokój nabrał realnych i nazwanych kształtów. Długo rozmawiały, zwłaszcza, że tamta była psychologiem, mającym nieszczęście do narcyzów, którzy karmią się energią innych, którzy manipulują tak, że nie wiadomo, kiedy wpadam w ich sieci. Tak, też się zakochała, też była oczarowana, też myślała, że tym razem w końcu się uda. I im też znajomi mówili, że są piękną parą. 

Odeszły, obie. 

“Wszystko w porządku?” – spytała przyjaciółka, nic nie musiała mówić. A przecież byli tacy piękni. Ta miłość miała być piękna. “Czy w imię miłości można być tak ślepym? Tak bardzo zaprzedać siebie?”. Ta strata jest jak wyrwa w jej sercu. Czy odważy się jeszcze kiedykolwiek pokochać? Dzisiaj w to szczerze wątpi. Chce zadbać o siebie i do siebie wrócić. To jest najważniejsze.