Go to content

„Nie mów, że nie masz siły, ale walcz. Ważyłam 120 kg, dziś biegam maratony. Człowiek może wszystko”

Fot. Archiwum prywatne

– W styczniu trzy  lata temu byłam smutną, ważącą 120 kg dziewczyną. Przepraszam, byłam dziewczyną nieszczęśliwą i schorowaną. Patrzyłam czasem na maratończyków i myślałam:  to wielcy ludzie. Oglądałam ich w telewizji, czytałam o nich w internecie – sama leżałam wtedy na kanapie. Dziś ważę 40 kilogramów mniej, sama jestem maratonką i czuję się silna.

Ale to nie jest historia o Annie Kamińskiej, trzydziestolatce, która była gruba i postanowiła schudnąć. To nie jest nawet historia o kimś, kto postanowił przebiec maraton.

To jest opowieść  kobiecie nieszczęśliwej, która pewnego dnia pomyślała: „dość”. I wzięła życie w swoje ręce. I zobaczyła jak wiele rzeczy może zmienić. Czy się nie bałam? Pewnie. Ale to, czego boimy się najbardziej, jest przeważnie właśnie tym, co powinniśmy zrobić.

Narzekasz? Uważasz, że nic nie da się zmienić albo da się zmienić niewiele? Posłuchaj mojej historii.

Kryzys i ból życia

quote szary ohme2„Jedzenie jest jak kołdra, w którą można się zawinąć, gdy jest źle. Kiedy świat jakoś nie sprzyja. Ludzie daleko i niedobrzy. Przez chwilę jest fajnie i ciepło. Przez chwilę jest bezpiecznie. Przez tę chwilę nie czujemy tego, czego się boimy. Odwracamy od tego uwagę. Boli brzuch. Kto wtedy myśli o tym, że boli dusza?”

Jak można się doprowadzić do takiego stanu? – czasem ktoś myśli.  Ale ja nie myślałam o tym w ten sposób. Właściwie nie byłam nawet świadoma, że za dużo jem. Kiedyś, w dzieciństwie, byłam karana za to, że mówię to, co myślę. Nauczyłam się więc, że złości nie należy okazywać. Właściwie niczego nie wolno okazywać. Lepiej zrobić sobie talerz kanapek i cichutko przemknąć do pokoju. Włączyć telewizor i zapomnieć. Lubiłam tak znikać.

A potem wybuchałam. Jak tornado. To wpływało na wszystkie moje relacje i w rezultacie mnie osłabiało.

Nie warto bać się kryzysu. Czasem ratunek przychodzi właśnie wtedy, kiedy jesteśmy na dnie. Moim była śmierć ukochanej babci, potężny konflikt z ojcem i rozstanie z narzeczonym. Kiedyś powiedziałam mu, że chciałabym być dla niego ideałem i dlatego się odchudzam. Zaczął się śmiać: ty ideałem? Nigdy nie będziesz.

Dziś piszą do mnie kobiety. Chcą się zmieniać dla mężczyzny, dla innych. Któraś z nich usłyszała: „Żeniłem się z kobietą, a nie gruba babą, powinnaś jeść tylko tyle, żeby przeżyć”. Czuję smutek, że jesteśmy z takimi ludźmi. Jedyna trwała motywacja pochodzi ze środka. Warto chcieć zrobić coś dla siebie, dla własnego dobra. Nie dlatego, że nie podobam się innym.

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

Krok

quote szary ohme2„Gdzieś w internecie krąży motywacyjny obrazek z cytatem „Za rok o tej porze będziesz żałować, że nie zacząłeś rok temu”. Powiem więcej. Jest duża szansa, że za pięć, dziesięć i piętnaście lat też będziesz żałować. Prędzej, czy później. Mniej lub bardziej”.

Telefon do terapeuty dostałam od przyjaciółki. Siedziałam u niego w gabinecie, kupka nieszczęścia i kompleksów. Z pokomplikowanym życiem. Ale przekonaniem, że chce coś z nim zrobić. Mówiłam i mówiłam. Nie radzę sobie z tym i z tamtym. A on nagle spytał: „Je pani?” Pomyślałam, że to absurdalne trochę pytanie – każdy przecież je. Bo nie zdawałam sobie sprawy, że się objadam. Człowiek w transie jedzeniowym jest taką studnią bez dna, wrzucasz w siebie aż rozboli cię brzuch. Tak, wiedziałam, że jestem gruba. Mam lustro i wagę. Nie wychodziłam na rower, na plażę, nie mogłam na siebie patrzeć. Oczywiście, odchudzałam się wcześniej. Przerabiałam miliony diet, momentami ocierając się o głodówki. Kończyło się zawsze tak samo.  

Terapeuta spytał czy ja zajadam emocje, stres. Słucham? „Nie wydaje mi się” odpowiedziałam. Był pierwszą osobą, która zadała mi takie pytanie. Temat krążył podczas naszych kolejnych spotkań. Później okazało się, że prowadzi grupę dla objadających się. Zaproponował mi przyjście, a przecież ja byłam w środku małą dziewczynką, która nigdy nikomu niczego nie odmawiała. Kilka dni później znalazłam się w grupie obcych ludzi, którzy mieli problem podobny do mojego.

W grupie terapeutycznej dowiadujesz się o sobie różnych rzeczy: w jakie relacje wchodzisz i jaką rolę w nich przyjmujesz, jak reagujesz na różne sytuacje. I uczysz się sobie radzić. Z jednej strony nienawidziłam tych spotkań, z drugiej wiedziałam, że chcę spróbować inaczej, niż dotąd. Mówiłam dużo, bo nie mówili inni. Zawsze uważałam, że muszę wszystko i wszystkich ratować, więc czułam się odpowiedzialna i za tę ciszę. Poza tym uznałam, że skoro już tam jestem, to pracuję na 100%. Zawsze robię wszystko na 100%.

Jeśli chcesz coś zrobić – a milion razy się nie udawało, może spróbuj zrobić to inaczej. Wiedziałam, że nie chcę już żadnej walki ze sobą, drakońskich diet i stresu. Postawiłam na sport, bo całe życie imponowały mi silne i wysportowane ciała. Kurczę, jak to możliwe: coś mi imponuje, marzę o tym i nie mogę tego osiągnąć? Nadal jestem w drodze i daleko mi do celu, ale ten punkt jest milion lat świetlnych od tego, z którego zaczynałam.

Kiedy przestałam się ciągle spinać tym, jaka jestem brzydka i fatalna i po prostu sobie odpuściłam to całe nienawidzenie siebie, w głowie pojawiła się przestrzeń na myślenie o innych rzeczach. Znalazłam na przykład blog Tomka Kowalskiego, himalaisty, który zginął pod Broad Peak. Pomyślałam: Rany, w ciągu 27 lat zrobił tyle niesamowitych rzeczy. A ja? Drugą taka osobą był Darek Strychalski, ultramaratończyk, który w dzieciństwie wpadł pod ciężarówkę, nie dawano mu szans na przeżycie, później na chodzenie, a dziś biega po 240 kilometrów. Zawstydziłam się. Naprawdę zawstydziłam się sobą.

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

Praca

quote szary ohme2Oglądałam zdjęcia z biegów. Wyglądałam strasznie.  Wykrzywiona, czerwona twarz, wielkie nogi i cała reszta. Wstydziłam się aż do momentu, kiedy patrząc na nie kolejny raz pomyślałam — na tym zdjęciu jest człowiek, który właśnie przekracza swoje gra­nice. Walczy. Który mógłby w tym czasie siedzieć w domu przed telewizorem, ale wstał o 6 rano, żeby dojechać do Falenicy i walczyć. Czego tu się, do cholery, wstydzić?!”

Gdy w Dzień Dobry TVN opowiedziałam o swojej przemianie, dostałam ponad 200 maili od widzów. Powtarzały się pytania: „Jak tego dokonałaś?” „Daj receptę”, „Prześlij dietę”. Ale nie ma cudownej recepty ani jednej wspaniałej diety, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmieni czyjeś życie. Sposób jest jeden – ciężka, mozolna praca. Nie przez miesiąc, ani dwa. Najpewniej przez lata. Być może zawsze.

Najpierw była siłownia. Potem wychodziłam truchtać. Zdarzało się, że ludzie się za mną oglądali, śmiali się. Ale odwracałam wzrok i robiłam swoje, bo po prostu wiedziałam już czego chcę. I choć było mi przykro, to priorytetem był dla mnie mój cel, a nie czyjaś głupota. Ten trucht też był dla mnie wysiłkiem, podobnie jak wyjście na siłownię, podnoszenie pierwszej sztangi, pierwszy kilometr. Pierwsze pięć kilometrów, półmaraton, o którym nigdy wcześniej bym nie pomyślała. Że ja. Ale już wtedy byłam otoczona wspaniałymi ludźmi, którzy mnie wspierali. Bo tak jakoś się dzieje, że kiedy jest decyzja i zaczyna się coś robić, to ci ludzie nagle zjawiają się w pobliżu. I są. A jeden krok ułatwia kolejny i kolejny. I kolejny.

We wrześniu 2015 roku przebiegłam maraton. Byłam najszczęśliwszą maratonką świata, przysięgam. Kto mówi, że marzenia się nie spełniają? No, my. I zastanawiamy się nie wiadomo nad czym, zamiast je spełniać.  

Fot. Archiwum prywatne

Fot. Archiwum prywatne

Siła

quote szary ohme2„Jest zasadnicza różnica pomiędzy motywacją, którą miałam 10 lat temu, a tą, którą mam teraz. Wtedy nie tylko potrzebowałam wsparcia z zewnątrz, ale od niego uzależniałam swój sukces, bądź porażkę. Jeden cios i leżałam na deskach. Teraz wsparcie jest częścią mojego sukcesu, jest mi miło słyszeć pozytywne opinie i otrzymywać gratulacje, ale bez nich również dałabym radę. To nie pycha. To siła, która pochodzi ze środka”.

Sport pozwala przekraczać granice, a to daje siłę i przekłada się też na inne sfery życia. Już tak nie uciekam, nie boję się wychodzić do ludzi. W grudniu wystąpiłam na konferencji – kiedyś bym się na to nie odważyła, ponieważ panicznie bałam się publicznych wystąpień.

Ale przecież zrobiłam już tyle rzeczy, których się bałam. I każda kolejna jest prostsza. Dzięki temu idę dalej i robię rzeczy, które wydawały mi się niemożliwe. Na terapię poszłam z  problemem w relacjach z mężczyznami, a –paradoksalnie – to od nich dostałam w tej zmianie największe wsparcie. Terapeuta, znajomi, przyjaciele, trener. Zobaczyłam, że są po prostu w porządku. Że we mnie wierzą i mogę spokojnie być sobą. Nie bać się, że nie jestem lepszą, idealną wersją siebie. Powoli odczarowuję różne stare przekonania i wiem, że naprawdę każdy może to zrobić. Jestem w drodze i cenię każdy dzień. Jeszcze nie dobiegłam do swojej mety. A ty? Wiesz gdzie jest twoja?


 

Anna prowadzi bloga AniaZmienia.pl

Aniazmienia blog

Fot. Screen ze strony Ania zmienia