Go to content

Moja nagość jest oswojona. Czy kiedyś przestaniemy się wstydzić?

Fot. iStock/quavondo

Dlaczego tak boimy się nagości…? Czemu boimy się ubierania w słowa tego, co z nagością jest związane…? Nie chcemy czytać erotycznych tekstów, ani oglądać filmów? Z jakiego powodu każde odsłanianie ciała nazywa się od razu epatowaniem golizną czy obnażaniem, a każdy erotyczny film – filmem porno? To przecież zupełnie odrębne rzeczy… Od dziecka wpajano nam, żeby nie biegać na golasa, bo to wstyd. Zanim jeszcze nauczyliśmy się wsłuchiwać we własne ciała i określać nasze indywidualne granice intymności, od dorosłych słyszeliśmy, że musimy się „tam” zasłaniać.

Z czasem wykształciło się w nas jako takie pogodzenie z tym, że ciało to nie tylko twarz, dłonie i nogi, ale też wagina, penis czy pępek, że wszystko jest nasze, wszystkie się myje, goli (albo nie), pokazuje u lekarza – ale jednak pozostało takie niejasne tabu…

Dobrze to pokazała akcja dotycząca karmienia piersią w miejscach publicznych – troszeczkę ludzi oswoiła z nagością, która naprawdę nie musi być seksualna.

Miałam szczęście dorastać w domu, w którym nagość tematem tabu nie była. Rodzice nie zakrywali się spłoszeni, kiedy wchodziłam do łazienki, rozmawialiśmy o fizjologii tak samo jak o pogodzie, wszystko było naturalne, aż do momentu, w którym sama uznałam, że tego nie chcę, że mnie to krępuje. Nie krępowała mnie ich nagość – tylko moja własna. Czułam, że moje ciało się zmienia, dojrzewa, że już chcę je traktować jak swoją pierwszą prywatną własność. Ale nigdy nie usłyszałam, że powinnam się wstydzić. Czego? Miłości, ufności, naturalności? Tym była dla mnie nagość…

Nadal traktuję ją jak coś pięknego. Coś, czego nie trzeba się wstydzić. Z drugiej strony nie jest też dla mnie ultracennym kwiatem, zarezerwowanym tylko dla najbliższych… Dla najbliższych rezerwuję uczucia… Nagość jest jak jedna z form ubrania… Jest dla mnie czyś zupełnie normalnym. Nie obnażam się i nie epatuję – po prostu nie chowam się. To zupełnie co innego, prawda? A jednak często spotykam się z opinią, że pokazując swoje ciało na zdjęciach obok wierszy jestem bezwstydna. To przykre.

Bezwstydna mówią też o małej dziewczynce, która opowiada, jak ją molestował ksiądz. Gdzie ją dotykał i co jej gdzie wkładał. Powinna milczeć?  Ubrać to w ładniejsze słowa? Dlaczego? Bo prawda razi? Nagość jego czynu ma być jej wstydem? Dlaczego katowane dzieci wstydzą się swoich siniaków, a nie zwyrodniałych rodziców? Zastanawiałam się nad tym, dlaczego niektórzy tak bardzo się tym sztucznym wstydem chwalą… A jednocześnie tak się tej cielesnej nagości boją…  Chyba obawiają się, że poczują pożądanie. Zobaczą swoją dorastającą córkę albo syna i przestraszą się reakcji własnego ciała. Co wtedy…? Wtedy jedyną obroną wydaje się zbesztanie dziecka, prawda? Że nie powinno chodzić gołe. Nie. Ono ma do tego prawo. Wstyd, tak jak szacunek, nie może być wymuszony… Musi narodzić się sam. W nas. Z naszych wewnętrznych barier i potrzeb. Zamiast zasłaniać oczy przed wszelką nagością, lepiej po prostu nauczyć się odróżniać tę piękną od tej wulgarnej, choć i ta komuś przecież najwidoczniej jest potrzebna.

Zadziwiające jest to, że często równolegle z tym cielesnym wstydem, idzie kompletna bezwstydność w obnażaniu własnych przeżyć czy głupoty… Nie razi nas zdradzanie najgłębszych sekretów, wygłaszanie bzdur na forum publicznym, skandal nas wręcz ekscytuje – a boimy się pokazać na zdjęciu bez majtek… Nie pojmuję tego. Moje książki są okraszone zmysłowymi zdjęciami. Dla mnie cielesna nagość jest dopełnieniem nagich myśli. Nie wolno wstydzić się jednego akceptując drugie. Nie wypada epatować jednym, ukrywając drugie. Nie wstydzę się, ani nie epatuję. Akceptuję. Moja nagość jest oswojona.