Go to content

Miała 200 funtów w kieszeni, gdy ruszyła na podbój Anglii. W trakcie rozwodu straciła pracę i musiała sprzedać wszystkie ciuchy. Dziś napisała poradnik „Bój się i działaj”

– Chciałam, żeby ta książka była od serca i nawiązywała do moich przeżyć. Postanowiłam więc napisać o obawach i lękach, które sprawiają, że zamiast cieszyć się życiem i wykorzystywać możliwości, które do nas przychodzą, bo przychodzą często, my ich nie widzimy i z nich rezygnujemy – mówi Monika Pryśko, autorka bloga Tekstualna.pl

Dlaczego chcesz pomagasz ludziom?

Kiedy się rozwodziłam, to był dla mnie bardzo trudny czas. Pamiętam, że przez rok nie pisałam nic na blogu. Jednak kiedy w końcu zrobiłam post o tym, że zaczynam od nowa, dostałam setki wiadomości. Ponieważ jestem empatyczną osobą, odpisywałam na każdą. Tu nawet nie chodziło o jakieś specjalne doradzanie, ale o dobre słowo: „Słuchaj, trzymam za ciebie kciuki”. Ja mam fantastyczną rodzinę, nigdy nie musiałam specjalnie wygrzebywać się z traum z dzieciństwa, mam dokąd wrócić i do kogo zadzwonić, a są osoby, które nie dostały tego wsparcia. Dlatego jeśli mogę pomóc kilkoma słowami, to po prostu to robię.

Jak wpadłaś na pomysł, by napisać książkę pt. „Bój się i działaj”?

Zgłosiło się do mnie wydawnictwo z propozycją napisania poradnika lifestyle’owego. Jak usłyszałam wyrażenie „poradnik lifestyle’owy”, to się zgięłam w pół, bo pomyślałam: „Oho, nieważne, co blogerka napisze. Ważne, że napisze i ktoś to kupi”. Ale usiadłam i postanowiłam wszystko zrobić po swojemu. Nawet nie wiem skąd przyszło do mnie to hasło. Kiedy zaczynałam stawać na nogi po rozwodzie, poprosiłam siostrę, by zaprojektowała mi plakat z takim hasłem. Potrzebowałam wtedy czegoś, co doda mi sił, a to hasło na mnie działało.

Chciałam, żeby ta książka była od serca i nawiązywała do moich przeżyć. Postanowiłam więc napisać o obawach i lękach, które sprawiają, że zamiast cieszyć się życiem i wykorzystywać możliwości, które do nas przychodzą, bo przychodzą często, my ich nie widzimy i z nich rezygnujemy.

Czy ty pamiętasz, kiedy pierwszy raz „bałaś się i działałaś”?

Miałam siedem lat. Mieszkałam wtedy przy ulicy Dąbrowszczaków w Olsztynie, naprzeciwko, trochę po skosie, był duży sklep mięsny. Taki wykafelkowany, z wielkimi lodówkami i panią z wąsem. To tam wysłała mnie mama, bym zwróciła nieświeże piersi z kurczaka. Ta konfrontacja z dorosłą osobą wydawała mi się wtedy Mount Everestem moich dziecięcych możliwości.

To musiało być nie lada wyzwaniem dla siedmiolatki?

Tak, bo jako osoba bardzo młoda musiałam iść z pretensją czy zarzutem do kogoś znacznie starszego. Dziś z perspektywy czasu uważam, że to wyzwanie nauczyło mnie, że strach ma wielkie oczy, bo sprzedawczyni bez problemu te piersi przyjęła z powrotem.

Dziś jesteś równie wymagająca dla swojej ośmioletniej córki jak mama wobec ciebie?

Wolę by moja córka robiła rzeczy odważne, ale takie, na które jest już gotowa. Przyznam, że zdarzało mi się wysłać ją na zakupy z kartą płatniczą i ona nigdy mnie nie zawiodła. Natomiast gdybym zobaczyła na jej twarzy, że ta prośba sprawia jej dyskomfort, to bym jej jednak w tym wyzwaniu towarzyszyła.

W książce opowiadasz o tym, jak po pierwszym roku studiów wyjechałaś na wakacje do Anglii z 200 funtami w kieszeni, które pożyczyłaś od rodziców.

I natychmiast zderzyłam się ze ścianą. Bo w Newcastle nikt nie mówił tak, jak moja nauczycielka angielskiego. W dodatku w tym rejonie mówi się w dialekcie geordie, który jest uważany za najtrudniejszą do zrozumienia odmianę angielszczyzny w Wielkiej Brytanii. To jak połączenie szkockiego, norweskiego, niemieckiego i cholera wie, czego jeszcze. Żal mi było wydawać pieniądze na bilety, więc wszędzie chodziłam na piechotę. Dziś myślę, że to było lekkie szaleństwo.

Jednak w pięć dni znalazłam pracę w The New Metroland, największym w Europie rodzinnym parku rozrywki. To była kolejna próba mojego charakteru. Nie chcę wysnuwać górnolotnych wniosków, ale wrzucanie siebie na głęboką wodę dało mi przekonanie, że potrafię wypłynąć z niej o własnych siłach. Dałam sobie radę.

Lubiłaś wtedy ryzyko?

Jak wiele nastolatków. Pamiętam, jak po zdaniu egzaminu licencjackiego przeprowadziłam się do Wrocławia na studia magisterskie. Wybrałam dziennikarstwo na Uniwersytecie Wrocławskim i specjalizację PR i CI. To była jedna z lepszych decyzji w moim życiu. I nie miałam we Wrocławiu kompletnie nikogo. Zero znajomych, zero wsparcia. W Olsztynie zostawiłam przyjaciół i chłopaka. Spakowałam się i wsiadłam do samochodu taty, który odwoził mnie do Wrocławia. Niczego nie załatwiłam, wiedziałam tylko u kogo będę spała pierwszą noc. I wyobraź sobie, że na godzinę przed wjazdem do Wrocławia dostałam od tej dziewczyny wiadomość, że chętnie weźmie mnie na współlokatorkę.

Moja przyjaciółka ma takie powiedzenie, że jak się światu nie przeszkadza, to on nam sprzyja, bo dąży do równowagi.

Znam to powiedzenie, ale w innej wersji: „Miej wyjebane, a będzie ci dane”. (śmiech) Dziś wiem, że brak wynajętego pokoju to nie jest kryzysowa sytuacja i zawsze jakieś rozwiązanie się znajdzie.

„Był taki czas w moim życiu jako samodzielnej mamy, gdy miałam na koncie 200 zł. Nie miałam etatu, nie miałam stałych zleceń, ale miałam dziecko i rachunki do zapłacenia”, napisałaś. Jak sobie poradziłaś?

Straciłam wtedy pracę, ale to dobrze, bo szef i tak nie płacił. Byłam w trakcie rozwodu, więc nie bardzo chciałam przyznawać się do swoich kłopotów finansowych. Brałam drobne zlecenia, jadłam niedocenione przedtem słoiki od rodziców. Sprzedałam ciuchy, w których nie chodziłam, a za otrzymane pieniądze pojechałam do przyjaciółki i zorganizowałyśmy warsztaty kreatywne. Tym sposobem zaczęłam krok po kroku organizować zlecenia.

Aby ta opowieść nie była taka słodka, przyznaj, czego nie robisz, bo się boisz?

Nie jeżdżę samochodem, choć zdałam prawko jakieś 12 lat temu. Kiedy wyszłam z tego egzaminu, to już nigdy nie usiadłam za kółkiem. Za tym stoi pewnie wiele czynników, np. podejście mojego taty, który ucząc mnie jeździć, nakładał niezłą presję (śmiech). Cały czas czuję blokadę, ale chcę ją pokonać.

Czy możesz dać nam kilka porad – co robić, kiedy chcemy pokonać lęk i iść do przodu?

W takich sytuacjach rozkładam działanie na mniejsze kroki, etapy, albo wymyślam sobie najczarniejszy scenariusz z możliwych i od razu szukam dla niego rozwiązań. To mnie uspokaja. Na przykład myślę sobie, że jeśli przyjdzie jakiś kryzys, to zawsze mogę sprzedać mieszkanie albo podzielić na dwa i jedno wynająć. Mogę też wrócić do pracy na etat albo reklamować podpaski na blogu. Jak już człowiek przeszedł taką długą drogę od 200 złotych w kieszeni do mieszkania na kredyt, to widzi wiele rozwiązań.

Twierdzisz, że starasz się też, żeby twój umysł był zajęty tylko tym, na co masz wpływ.

Musiałam się tego nauczyć. Po rozwodzie nie posiadałam już 100% wpływu na to, co robi moje dziecko, kiedy spędza czas z tatą. Nie chodzi tu o jakąś potencjalną krzywdę, ale o naturalną chęć posiadania wpływu przez młodą mamę. Musiałam nauczyć się odpuścić i przyjąć, że to już nie jest moje życie. I tak jest z wieloma rzeczami. Odpuszczanie nie jest proste, ale czasem zmuszam się do tego, żeby nie zwariować.

Jak radzisz sobie ze stresem?

Wkurzam się, sprzątam albo biorę prysznic. Przyznaję się, jestem osobą, która się dość dużo stresuje, tylko że staram się z tym pracować. Jeżeli ogarnę przestrzeń wokół siebie, to zawsze jest mi lepiej. Sprawdza się też prysznic i umycie głowy. Śmieję się, że to taki „rytuał przejścia”. Wychodzę spod natrysku, zakładam świeże ubrania, myję zęby i jest już jakoś lepiej. A jeśli nadal jestem wkurzona, to umiem już o tym mówić. Na przykład do mojego ukochanego: „Słuchaj, wkurza mnie, że przeczytałeś moją wiadomość na fejsie, ale mi nie odpowiedziałeś”. Jeszcze trzy lata temu, co oczywiście robiłam z totalną namiętnością, bym puściła focha! A dzisiaj po prostu piszę smsa: „Jestem wkurwiona, że mi nie odpisałeś, więc jak będziesz miał chwilę, to z łaski swojej, odezwij się”. Ucinam tę złość w zarodku, bo się do niej przyznaję.

„Śniło mi się, że miałam 79 lat. I że obudziłam się z myślą, że nigdy nie nauczyłam się jeździć konno. Że nigdy nie zrobiłam sobie ogromnej imprezy urodzinowej. Nie wydałam żadnej książki, a tę, którą napisałam, schowałam do szuflady,” napisałaś w książce. Czy to znaczy, że ciągle jesteś tak bardzo głodna życia?

Mam 36 lat i odnoszę wrażenie, że wiele osób z mojego pokolenia żyje pod presją, żeby dużo osiągnąć i być kimś. Nie możemy już być sobą. Nie możemy być zwykli. Nie możemy sobie zalewać Vifona wrzątkiem (zupka chińska – przyp. red.), oglądać „W 11″. My musimy być coraz wyraźniejsi i coraz lepsi. To jest presja, bo myślisz sobie: „Boże, za pięćdziesiąt lat będę mieć poczucie, że niczego nie osiągnęłam, więc dobra, teraz nie ma marudzenia! Tylko trzeba działać i korzystać z życia”.

Ty też tak masz?

Aktualne idę w stronę uspokojenia. Zauważyłam, że presja stresuje mnie tak bardzo, że wręcz blokuje. Na początku tego roku postanowiłam sobie, że zrobię wszystko, by żyło się nam spokojniej, niekoniecznie bogato. Wierzę, że to stworzy przestrzeń i pootwiera nam nowe drzwi. Nie muszę swojej wartości opierać na ilości odwiedzonych krajów i nowych meblach do salonu ani nawet najbardziej błyskotliwych wpisach na blogu. Dobrze mi robi to, że choć mamy mniej, to jesteśmy obecni i korzystamy z tego. To jest moja nauka z ostatniego roku.

W książce cytujesz aktora Michaela Landona, który powiedział: „Zaraz na początku życia ktoś powinien nam powiedzieć, że umieramy. Może wtedy żylibyśmy pełnią życia, w każdej minucie każdego dnia”. Czy to nie stoi w sprzeczności do tego, o czym przed chwilą opowiadałaś?

Fakt, że chcę się zatrzymać i cieszyć się tym, co mam, nie oznacza, że przestałam oddychać pełną piersią. Bo ja dopiero teraz czuję smak mojego życia! Nie myślę: „Boże, moja przyjaciółka wybudowała dom, albo wyjechała na pół roku na Karaiby. Co ja mam teraz zrobić, żeby wszystko nabrało sensu?” Ja sobie to po prostu odpuściłam, bo w mojej codzienności jest sens i dzieją się fajne rzeczy.

Czym teraz smakuje twoje życie?

Spacerem nad jeziorem. Stadniną koni. Brakiem zasięgu w telefonie, wieczornym grillowaniem z ludźmi, którzy mają w dupie to, ile masz lajków, jak wyglądasz i w co się ubierasz oraz z kim spłodziłaś dziecko. (śmiech) Dopiero teraz czuję, że nic się nie stanie, kiedy będę spała przez pół dnia w sobotę. Pozwalam sobie też na to, by nie wykazywać się wielką energią przez 24 godziny na dobę. Fakt, że przyznałam się przed sobą, że pędziłam przez życie, wymagało ode mnie odwagi. Dla mnie dziś „Bój się i działaj”, to też czasami: „Cofnij się dziesięć kroków i pomyśl, czego tak naprawdę chcesz”.

Wiele kobiet po rozwodzie boi się wejść ponownie w związek. Tobie się udało!

Poznałam mojego ukochanego wtedy, kiedy już mi nie zależało… emocje po rozwodzie opadły. Czułam, że wszystko już mam i że wszystko jest na swoim miejscu. Jak mój P. zaprosił mnie na spacer, to stwierdziłam: „Ej, spoko koleś, co ma być, to będzie”. Ja się w ogóle tego nie bałam, bo mam intuicję i wiedziałam, że trafił mi się wyjątkowy egzemplarz. Czułam też, że jakby mi się – odpukać – nie ułożyło, to mam, gdzie mieszkać i wiem, co chcę robić w życiu. A przede wszystkim mam siebie.

To piękne powiedziałaś…

Nawet jak coś mi się nie uda, to wiem, że jest osoba, która mnie ogarnie. Jestem nią ja! Cokolwiek się wydarzy, to będzie dobrze, bo zawsze mogłam i nadal mogę na siebie liczyć. Dopiero gdy tak zaczęłam myśleć, z ciekawością, a nie z lękiem, otworzyłam się na… miłość.

***
Monika Pryśko, autorka książki ,,Bój się i działaj” oraz bloga Tekstualna.pl. Poszukująca #motherlifebalance szczęściara. Mama drugoklasistki, zakochana kobieta, która notorycznie zaczyna życie od nowa i już coraz mniej boi się zmian. Pańcia trzech kotów: Mieczysława, Renatki i Zdzicha.