Go to content

Maseczka, czyli kim naprawdę jestem

Fot. iStock/fotostorm

Siadam na brzegu wanny. Kilkoma ruchami zmywam z twarzy makijaż. Nigdy nie nakładam go dużo, nie lubię „masek”. Ale lubię maseczki, takie gotowe, z saszetki kupowanej w drogerii. Zanim usiądę w ciepłej wodzie, nałożę więc jedną z nich. Patrzę w lustro i widzę tę moją dziwną twarz. A właściwie tylko oczy i usta, czyli to, co w twarzy najważniejsze. A potem, przez 20 minut jestem ze sobą sam na sam. Tyle mi wolno.

Zamykam oczy. Czuję tylko ciepło, w którym jestem zanurzona. I jeszcze ten delikatny, brzoskwiniowy zapach piany. Zapominam. Zapominam o samotności, z którą walczę codziennie i o wszystkich złych słowach, które przed godziną jeszcze brzmiały w moich uszach. Zapominam, że jestem taka, jak on mnie widzi. Zapominam, że czasem myślę, że chcę umrzeć. Zapominam, że się boję. Zapominam, że nie chcę żyć. Zapominam, że wciąż tak bardzo go kocham. Zapominam, że mamy razem dziecko. Zapominam, że jeśli nie wyjdę za – dokładnie – 17 minut i 39 sekund, on zapuka do drzwi, zdenerwowany, że marnuję wodę. I prąd. Może nawet wyłączy mi światło, żebym nie marnowała już tego prądu.

Zapominam, że po każdej awanturze, przemykam po klatce schodowej jak dziki kot, uciekam przed wzrokiem sąsiadki, odwracam głowę od spojrzenia sąsiada. Nie jeżdżę windą, tylko zbiegam z szóstego piętra po schodach – szybko, jakby goniło mnie to, co się tu dzieje. W tych naszych czterech ścianach. I już za chwilę myślę, że przecież za kilka godzin będę musiała tu wrócić. A wtedy też chcę być niezauważona.

Jestem teraz kimś innym. Wolno mi, mam do tego prawo. To moje pozostałe 13 minut i 41 sekund. Zaczynam marzyć. Na przykład o tym, kim byłam kiedyś. Ciepłą, fajną i ciekawą dziewczyną. Wygadaną, z ideałami. Myślałam o sobie „odważna”. Albo o tym, że miałam pojechać do Irlandii, bo zaproponowano mi tam pracę. W wyobraźni układam sobie życie według zupełnie innego planu. Nie, nie jestem z nikim związana. Wychodzę na spotkania ze znajomymi, śmieję się beztrosko i noszę dużo krótsze sukienki niż te, w których chodzę teraz. I nie peszę się pod zachwyconym spojrzeniem całkiem przypadkowych mężczyzn, nie boję się, że ON zauważy.

Jak ta maseczka ładnie pachnie, jak mi dobrze pod tym kocykiem z piany. Chciałabym tu zostać jeszcze dłużej. Jeszcze tylko 7 minut i 8 sekund…

Marzę, że spotkam kogoś, kto mnie stąd zabierze. Nie, nie żadna miłość. Miłości już nie chcę, miłość już zostawmy. Chcę ręki przyjaciela. A bardziej jego głowy, żeby przemówiła do rozsądku mojej. Żeby jej pokazała, jak to wygląda z boku. Że, sorry, Kaśka, ale ty po prostu musisz odejść, chyba, że chcesz dalej cierpieć. Żeby ta głowa zadecydowała za moją. Żeby to ciało wykonało niezbędne ruchy. Ręce spakowały walizki i wystawiły je za próg. A potem, żeby nogi stanęły po drugiej stronie drzwi.

To już czas.

Wychodzę z wanny, woda spływa po moich nogach. Lubię stawać bosą, pomarszczoną stopą na miękkim ręczniku. To trochę jak powrót z dalekiej podróży. Patrzę w zaparowane od ciepła lustro i zmywam moją maseczkę. Za chwilę otworzę drzwi łazienki i wpadnie tu chłód.  Za 12, bardzo krótkich sekund.