Go to content

Maria Prokop: Dopadły mnie stany lękowe, które trwały po kilka dni. Leżałam i słyszałam każde uderzenie serca

Kiedy trafiłam do psychiatry i dostałam — zaskakującą dla mnie — diagnozę, że mam nerwicę napadowo-lękową, manifestującą się napadami paniki, to ja mu powiedziałam: „Ależ to jest niemożliwe. Ja przecież jestem taka wyluzowana i szczęśliwa, zawsze hej do przodu”. Wtedy usłyszałam: „Właśnie tacy ludzie jak pani z tym uśmiechem na twarzy, manifestującym, że wszystko jest ok, często mają to zaburzenie”. Bardzo mnie to rozbawiło – mówi Maria Prokop, trenerka oddechu, joginka, mama Zosi, żona Marcina.

Mario, czy ty mi możesz powiedzieć, czym jest wellbeing?

To po prostu dobrostan, który ja rozumiem jako aktywne branie odpowiedzialności za swoje zdrowie. W tym dbaniu o siebie jest też dużo profilaktyki, ale nie w znaczeniu, że ładujemy w siebie garściami witaminy. Raczej chodzi o to, by szukać takich narzędzi, które pomogą nam lepiej, lżej, spokojniej i bardzo zdrowo żyć i radzić sobie z trudną zmieniająca się obecnie rzeczywistością. Wierzę, że nasz sposób reakcji na to, co nas spotyka, w dużej mierze wpływa na nasze poczucie szczęścia i zdrowie. I tu wchodzi kolejne pojęcie: holistyka, czyli całościowe traktowanie człowieka. Nie oddzielanie naszego ciała od duszy. Bo to jest całość, o którą warto dbać.

Czy ty zawsze potrafiłaś to robić?

Zawsze uprawiałam jakiś sport i dbałam o to, co mam na talerzu. Ale muszę ci powiedzieć, że jeszcze kilka lat temu w moim życiu tak naprawdę… była gruba autodestrukcja. Uprawiałam głównie różne praktyki siłowe: biegłam i chodziłam na siłownię i nie równoważyłam tego żadną regeneracją albo relaksacją. Myślałam, że wypocenie i wymordowanie się, to jest jedyny skuteczny sposób walki ze stresem. Nie rozumiałam, że przewlekłego stresu nie można „wytuptać” w beton. Źle też interpretowałam ten krótkofalowy, acz przyjemny wyrzut endorfin, którego doświadczamy po bieganiu. Myślałam, że on jest równoznaczny z redukcją napięć. Nie miałam pojęcia wtedy, że pcham siebie tak naprawdę w przepaść. Cały czas byłam na najwyższych obrotach, a stres w pracy „zaganiałam” wysiłkiem na siłowni. Tak było do momentu, aż mój układ nerwowy zrobił totalną kapitulację.

Zawsze myślałam o tobie: „Maria to jest najbardziej pogodna, dowcipna i wyluzowana laska”. Kompletnie nie widziałam w tobie tego stresu, o którym opowiadasz. Maskowałaś się tak dobrze?

Kiedy trafiłam do psychiatry i dostałam — zaskakującą dla mnie — diagnozę, że mam nerwicę napadowo-lękową, manifestującą się napadami paniki, to ja mu powiedziałam: „Ależ to jest niemożliwe. Ja przecież jestem taka wyluzowana i szczęśliwa, zawsze hej do przodu”. Wtedy usłyszałam: „Właśnie tacy ludzie jak pani z tym uśmiechem na twarzy, manifestującym, że wszystko jest ok, często mają to zaburzenie”. Bardzo mnie to rozbawiło.

Powiem ci, że u mnie niebagatelne znaczenie ma też fakt, że dzieciństwo i młodość spędziłam w Ameryce. Wychowanie w takiej kulturze spowodowało, że jako dorosła osoba miałam predyspozycję do orania w życiu wbrew zmęczeniu. Właśnie z tym amerykańskim uśmiechem na twarzy. W latach 70. i 80. w Stanach dzieci były wychowywane w ogromnym kulcie rywalizacji i osiągnięć.

Byłam ciągle oceniania i ze wszystkimi porównywana. Wszędzie była konkurencja. W szkole: czy zakwalifikuję się do drużyny sportowej. W balecie: czy będę wybrana do przedstawienia, a w orkiestrze: czy będę grała jako pierwsza, czy dopiero piąta. Kiedy jesteś dzieciakiem zanurzonym w tę rzeczywistość, wszystko wydaje ci się naturalne i normalne. Ale potem, jak już masz te czterdzieści lat, to wszystko, co robisz, jest dla ciebie nie do końca dobre. Nieustanne ocenianie z dzieciństwa nie najlepiej wpłynęło na moją psychikę.

Aż doszło do załamania. Jak to się u ciebie objawiło?

Załamaniem nerwowym. To był kryzys psychiczny totalny. Dopadły mnie ogromne stany lękowe, które trwały po kilka dni. Leżałam i słyszałam każde uderzenie serca. A wszystko załamało się podczas półmaratonu. Po prostu w trakcie biegu odwodniłam się i straciłam przytomność i tak wylądowałam na tydzień w szpitalu. Dziś wiem, że doprowadziłam się do tego stanu, bo nie słuchałam objawów swojego ciała. Pobiegłam pomimo tego, że byłam w stresie totalnym, po chorobie, wymęczona wielogodzinną pracą. Zrobiłam to na autopilocie, kompletnie bez refleksji. Było zadnie – pobiec życiówkę – więc Maria pobiegła życiówkę, ale 800 metrów przed metą prawie umarła.

Kilka miesięcy później miała diagnozę: PTSD (Post Traumatic Stress Disorder – ang.), który przeplatał się stanami lękowymi. Skończyło się pójściem na terapię i grubym leczeniem farmakologicznym. Na szczęście w tzw. międzyczasie znalazłam też jogę i wszystkie inne cudowne praktyki, które „uniosły” mnie i sprawiły, że wróciłam do żywych.

Jak trafiłaś na zajęcia jogi? Zaczęłaś słuchać ciała, swojej intuicji?

Absolutnie nie. To nie była ani mądra decyzja, ani intuicyjna. Na tamtym etapie czułam, że mam kolejne zadanie do wykonania, które postawiłam przed sobą. Kiedy wyszłam ze szpitala, byłam obolała i pospinana. Dlatego zwyczajnie chciałam porozciągać się. Nie było jednak w tym myśli, że chcę ratować siebie i zadbać o regenerację. Miałam wielkie szczęście, bo mądra nauczycielka jogi popatrzyła na ten kłębek nerwów i spokojnie zajęła się mną w taki sposób, że już na tej jodze zostałam.

Wtedy dowiedziałam się, że jeśli chcemy podczas jogi nauczyć się robić szpagat lub inne bzdury, to nie ma wielkiego sensu. Mój nauczyciel na szczęście nie traktował jogi jak chińskich ćwiczeń akrobatycznych z cyrku ani nawet jak narzędzia do rozciągania ciała, dlatego szybko poczułam w sobie zadziwiającą zmianę. Bo joga ma to do siebie, że działa! Któregoś dnia zauważyłam, że inaczej oddycham, a ciało wydało mi się lżejsze. Puściły nagromadzone latami napięcia i zaczęły się rozładowywać różne emocje, które trzymałam „skiszone w sobie”. W karku, mostku, jelitach…

Znam to. Na pierwszych zajęciach jogi popłakałam się jak głupia i nie wiedziałam o co chodzi.

To zdarza się bardzo często. Pamiętam taki dzień, kiedy położyłam się na wałku w bardzo delikatnym wygięciu i ktoś zrobił mi masaż przepony. Wtedy puściły we mnie niesamowite emocje. Pozycje otwarcia przodu ciała (klatki piersiowej) i łagodne wygięcia kręgosłupa, naprawdę sprzyjają uwalnianiu emocji. To wszystko było dla mnie tak fascynujące, że zapragnęłam w ten temat wejść głębiej i tak trafiłam na medytację.

Dlaczego medytacja nie każdemu się „udaje”?

Też miałam takie poczucie na początku. Ale doszłam do wniosku, że nie chodzi o to, że człowiek nie jest w stanie w ciszy i spokoju wysiedzieć w jednym miejscu, ale raczej o to, że nie mamy w ciele prawidłowych wzorców oddechu. Bo to jak oddychamy w czysty biomechaniczny sposób jest bardzo ważne. Kiedy siadamy pierwszy raz do medytacji i zaczynamy próbować odwzorować oddech instruktora, to nagle uświadamiamy sobie, że nasz jest płytki i niepełny, nerwowy, zablokowany napięciami w obrębie klatki piersiowej. Wtedy medytacja zwykle kończy się jeszcze większym spięciem. Ona nie może być relaksująca, jeśli oddech nieprawidłowo płynie w ciele, bo uczeń zwraca uwagę na ten obszar, który nie działa u niego właściwe.

Dlatego zajęłam się reedukacją oddechową, poszłam na różne kursy, podczas których uczyłam się jak oddychać, by wspierać funkcje metaboliczne organizmu i układ nerwowy. Kiedy zaczęłam wprowadzać te techniki w naukę medytacji, nagle poczułam ogromny progres.

Niesamowite, jak szybko się to dzieje. To zawsze jest spektakularne dla mnie jako nauczyciela, gdy widzę, że osoba, która oddycha nieprawidłowym wzorcem, potrafi to zmienić w ciągu jednej godziny. Kiedy jej ciało już czuje harmonię, to mówi: „tak chcę” i domaga się tego dobrego oddechu.

Wkręciłam się w ten temat. Dziś myślę, że możemy wydawać pieniądze na różne ustawienia, coachingi i terapie od psychodynamicznej do Gestaltu, możemy zesrywać się samorozwojem, a jeśli tylko poprawimy jedną rzecz — nasz oddech — to damy sobie fundament do budowania wszystkiego. Dzieje się tak, ponieważ regulacja układu nerwowego zaczyna się od regulacji… oddechu. Moje motto dziś brzmi: „Jeśli czujesz potrzebę zmiany w życiu w obszarze zawodowym, uczuciowym, żywieniowym, finansowym… tak naprawdę jakimkolwiek, to zacznij od oddechu”.

Maria, czy ty dla jogi, medytacji i technik oddechowych w pewnym momencie zostawiłaś pracę w korporacji?

Kiedy okazało się, że interesują mnie różne tematy dotyczące holistycznego podejścia do zdrowia, zapisywałam się na kolejne kursy: oddechowe, neurobiologiczne, pracy na powięziach… Widziałam, jak wiele zmieniło się u mnie na lepsze za pomocą kilku prostych rzeczy, które praktykowałam w domu przez zaledwie dwadzieścia minut dziennie. Wzbudziła się wiec we mnie taka iskra, że każdego chciałabym zabrać na matę i trochę ponaprawiać. Czułam po prostu potrzebę niesienia pomocy. Wiedziałam też, że jeśli chcę dalej zgłębiać te różne tematy zdrowotne, potrzebuję więcej czasu, by dalej się uczyć. Wtedy zostawiłam korporację, choć lubiłam tę pracę. Nie wyszłam jednak z korpo z dnia na dzień.

Dobrze, że o tym mówisz. Wiele osób ma taką romantyczną wizję: rzucę korpo, będę nauczycielką medytacji i w końcu znajdę szczęście.

Nawet kiedy już odeszłam z firmy, to nadal prowadziłam różne małe kontrakty consultingowe. Nie zamknęłam nagle drzwi korporacji pod wpływem jakiegoś impulsu, nie oglądając się wstecz. To był trzyletni powolny proces. Musiałam czuć się też przygotowana do tego, by oddać się całkowicie nauczaniu jogi. Tego nie da się ściemnić. Bez wiedzy i doświadczenia instruktor jogi nie ma z czego czerpać, by uczyć innych. Chciałam więc zbudować sobie takie życie, by mieć dwie godziny dziennie na własną praktykę jogi. A do tego potrzebowałam czasu. Dlatego ja przez trzy lata wszystko robiłam na zakładkę: pracowałam w korporacji i uczyłam się pasjami. Z czasem w moim życiu consultingu już było mniej, a jogi więcej i jeszcze więcej. Aż mogłam odejść.

I teraz jesteś szczęśliwa?

Może jestem po prostu bardziej świadoma.

Czytałam jeden z twoich postów na Instagramie, w którym piszesz, że nadal odczuwasz ból w kręgosłupie. Wtedy zrozumiałam, że nawet nauczyciel jogi ma swoje problemy.

Ależ joga to nie jest antidotum na zło wszechświata. Ona nie wyleczy z wszystkiego, ale na pewno da ci zestaw narzędzi do lepszego radzenia sobie z rzeczywistością. Dzięki niej będziesz umiała sobie pomagać i reagować w sytuacji, kiedy poczujesz różne napięcia czy przeciążenia. Ja mam też takie doświadczenie, że dzięki jodze zaczęłam więcej czuć i stałam się bardziej wrażliwa. Ale to nie jest coś, co w przykry sposób mnie obciąża. Joga pokazała mi, jakie są moje szkodliwe wzorce działania.

Człowiek jest taką śmieszną istotą, która ma w sobie skłonność do robienia tego samego w kółko, oczekując innych rezultatów. A dzięki jodze można wsadzić kij w ten kołowrotek, zatrzymać go i spojrzeć bardziej obiektywnie na siebie i dokonać zmian. Wierzę, że joga uzdrawia. Dzięki niej czujemy się silniej, lżejsi, spokojni…

Mówisz też, że joga może pozytywnie wpływać na nasz układ trawienny. Na jakiej zasadzie się to dzieje?

Ludzie dziś cierpią na różne problemy jelitowe. Mamy zaburzony mikrobom, a SIBO (zespół rozrostu bakteryjnego jelita cienkiego) i IBS (zespół jelita wrażliwego) ma już chyba co druga kobieta. Niestety wielu dietetyków nie podkreśla znaczenia stresu przewlekłego w schorzeniach jelitowych. A przecież dzięki jodze – mówiąc kolokwialnie – czyścimy nasz organizm ze stresu i wtedy to nasze trwanie jest dużo przyjemniejsze. (śmiech).

Jesteś weganką?

Nie jestem ani weganką, ani wegetarianką, tylko bardzo fleksi. Myślę jednak, że 95% objętości mojego talerza stanowią produkty pochodzenia roślinnego. Nie robię histerii, jak dostaję zupę na rosole. Kiedy moja mama poda na obiad kaczkę, to zjem ją na luzie. Nie chodzi o to, by ze swojego jedzenia coś wykluczać, męczyć się i walczyć ze sobą. My odchodzimy dziś od dogmatów w żywieniu i napinki, która powoduje tylko więcej stresu.

Czy osoby, które mają napady paniki, mogą chodzić na jogę i inne praktyki oddechowe?

Osoby, które cierpią na tego typu zaburzenia, są bardzo wrażliwe na wszelkie manipulacje oddechem. Kiedy uprawiałam jogę dynamiczną, szybko poczułam, że ona nie była dla mnie dobra, bo pobudzała mój układ nerwowy zbyt intensywnie. Zasadniczo modna obecnie hiperwentylacja albo długie wstrzymywanie oddechu (np. metoda Wilma Hofa), oddech ognia i intensywne wygięcia kręgosłupa nie służą każdemu. To nie znaczy, że te praktyki są złe i nieskuteczne, ale nie wszyscy są na nie gotowi od razu. One na pewno nie przyniosą relaksu zlęknionemu i spanikowanemu układowi nerwowemu. U takiej osoby mogą nawet intensyfikować napady paniki. Dlatego trzeba ostrożnie postępować i szukać doświadczonego nauczyciela, który podchodzi do ucznia indywidualnie.

Jak zrobić pierwszy krok w kierunku jogi lub medytacji?

Dla jednej osoby to może być dobra aplikacja medytacyjna, dla innej kurs mindfulness albo wizyta w najbliższej osiedlowej szkole jogi. Każda droga jest inna.

Bardziej pytam cię o to, jak mam przełamać w sobie lenistwo i w końcu wrócić na zajęcia. Mówię o tym latami, ale nic nie robię.

Mam taki pomysł, który zazwyczaj działa. Trzeba wydać na to pieniądze.

O rany, dobre! Jestem skąpiradłem, na mnie to działa zawsze.

Kup więc sobie najdroższą matę, wydaj kasę na fajne legginsy, w których poczujesz się świetnie (śmiech). Ale pamiętaj, że zawsze najważniejsza jest motywacja. Dlatego owszem, zainwestuj w siebie za pomocą gadżetów, ale warto też wiedzieć, jaki masz cel. Wypisz sobie na kartce, co chcesz zmienić, do jakich nawyków już nie wracać, jakie wypracować nowe. Co jakiś czas wracaj do tej kartki i przypominaj sobie. To muszą być jakieś bardzo skomplikowane cele. Jeśli chcesz schudnąć dzięki jodze, ok.

Mnie bardziej przekonuje na dziś kupienie sobie pięknych legginsów lub warsztaty jogowe! (śmiech).

To też ok! Podczas warsztatów kobiety często opowiadają mi, że postanowiły zaszaleć i choć nigdy nie były na żadnych warsztatach, zafundowały sobie nagle taki wyjazd na cztery, pięć dni. Jak wydasz 2 tys. złotych, to raczej nie rzucisz już tego w kąt. A wyjazdy jogowe dają ci niesamowite skumulowane doświadczenie, które może być genialnym początkiem do wprowadzenia kolejnych zmian. Wracasz do domu jak na chmurze uniesienia.

Zainspirowana, chcesz więcej tego doświadczyć. W domu sprawdzasz, co nakładasz sobie na talerz, szukasz kolejnego fajnego kursu. Próbujesz znaleźć nauczyciela, który będzie ci pasował. Zawsze powtarzam, że jeśli byłaś na zajęciach jogi raz i ci się nie spodobało, to spróbuj kolejny. Tylko znajdź nauczyciela, z którym będziesz rezonować. To bardzo ważne. Ja nie muszę ci się spodobać, ale być może moja koleżanka joginka będzie dla ciebie idealna. Za którymś razem kliknie.


Maria Prokop

Certyfikowana trenerka oddechu. Wychowana w Stanach Zjednoczonych, do Polski przyjechała w 2003 roku. Przez kolejnych 15 lat pracowała w dziale marketingu w branży nieruchomości. Mężatka (jest żoną dziennikarza Marcina Prokopa), mama 15-letniej Zosi. Na Instagramie i na Fb jest jako mariaprokop_yoga.