W kraju wiecznej zimy, w którym tak zwana Biała Zima ustępuje miejsca Zielonej Zimie, mieszkają ludzie lodu o największych i najbardziej gorących sercach.
Samotny domek w górach pokrytych śniegiem, obok tylko lasy i kilkadziesiąt kilometrów tras biegowych. Bez prądu i bez wody. Na kozie grzeje się dzban z wodą do mycia. Wieczorem tylko światło świec i ciepło płynące z kozy. W dzień w silnym wietrze pokonujemy kilometry na biegówkach w śladach poprawianych dwa razy dziennie przez specjalne maszyny. Najpiękniejsze momenty łapiące za serce to te, kiedy przy zachodzącym słońcu mkniemy z prędkością światła w trasach biegowych. Zatrzymuję się, żeby zrobić zdjęcie i wysyłam telefonem do bliskiej mi osoby, „Ale Czad” – dostaję zaraz smsa zwrotnego.
Fot. Kat Piwecka
Fot. Kat Piwecka
Norwegowie biegają na nartach od zawsze. Wbiegają na nartach nawet na szczyty pobliskich gór, które latem z kolei zdobywają pieszo lub na rowerach. Codziennie pokonują na nogach strome podejścia do swoich domów mieszczących się na zboczach gór. Zimno na zewnątrz nie przeszkadza im w przebywaniu długimi godzinami w śniegu, którego z kolei rozróżniają kilka rodzajów pod kątem ubicia i ślizgu w zależności od warunków atmosferycznych. W wodach fiordów płynących pomiędzy górami zaliczają obowiązkowe kąpiele zimowe. A podczas Świąt Wielkanocnych całe rodziny piknikują na śniegu na specjalnych matach.
Fot. Kat Piwecka
Fot. Kat Piwecka
Minusowe temperatury na zewnątrz, a w ciepłych domach mieszkają ludzie o wielkich sercach, rodzinni i gościnni jak nikt inny na świecie. To tutaj gorąca dziewczyna z południowym temperamentem zostawiła po raz kolejny całe swoje serce i duszę. To była moja piąta wizyta, w czasie której upewniłam się tylko, że wrócę tutaj szybko i jeszcze wiele razy.
Wyspa skał i wiatru, przepełniona aurą nostalgii i osamotnienia, zapomniana przez Włochów i rzadko odwiedzana przez turystów, idealna dla samotników kochających bliski kontakt z naturą. Sardynia to druga pod względem wielkości wyspa Morza Śródziemnego. Słynie z przepięknego wybrzeża – szmaragdowo-błękitnych zatok otoczonych skałami o osobliwych wypolerowanych kształtach. Dominującym żywiołem na Sardynii jest wiatr. Mówi się, że Sardynia jest „sempre ventilata” – cały czas „wietrzona”. Rzadko odwiedzana przez turystów zachowała swój pierwotny charakter. Panuje tutaj nieskażona i dzika natura – skaliste wybrzeża, odludne plaże, liczne zatoczki otoczone klifami, groty z kolosalnymi stalaktytami i stalagmitami, korytarze jaskiń wijące się kilometrami oraz kręte górskie drogi. We wszechobecnych tutaj skałach przybierających najróżniejsze kształty, każdy znajdzie co mu się „widzi” – zwierzęta takie jak słoń i niedźwiedź lub zaklęte w kamień ludzkie twarze.
Fot. Kat Piwecka
Fot. Kat Piwecka
Małe portowe miasteczko na zachodnim wybrzeżu wyspy. Moje pojawienie się wywołuje sensacje u lokalnych mieszkańców, których zresztą można policzyć na palcach jednej ręki. Jedyna w całym miasteczku otwarta kafejka serwuje tylko i wyłącznie kawę oraz lody. Jedyny w całym miasteczku bankomat przywalony gruzem jest w remoncie od zeszłego roku. Jedyny w całym miasteczku sklepik spożywczy świeci pustymi półkami, a nieliczne produkty mają nieaktualną od wielu miesięcy datę ważności. Nikt tutaj nie mówi po angielsku, więc nie mam wyjścia i próbuję porozumiewać się w języku migowo-włoskim. Na szczęście dzięki niezwykłej życzliwości i otwartości Sardyńczyków – idzie nam w miarę dobrze.
Największym problemem jest zjedzenie obiadu, bo trzeba jechać kilkadziesiąt kilometrów, żeby znaleźć otwarty i w pełni zaopatrzony sklep spożywczy (o restauracji można zapomnieć). Po wyspie podróżuje się bardzo dobrze wynajętym samochodem, drogi są w dobrym stanie. Pomimo, że wyspa jest duża, w ciągu tygodniowego pobytu udaje mi się dotrzeć do Przylądka Północnego i Archipelagu Magdaleny, Wybrzeża Szmaragdowego i Zatoki Orosei na zachodnim wybrzeżu oraz Riwiery Koralowej na wschodzie wyspy.Codziennie do snu kołysze mnie szum morza, a rano budzi mnie krzyk bardzo hałaśliwych mew. Poza tym nic się tutaj nie dzieje. Na całej wyspie opustoszałe miasteczka zdają się trwać we wiecznej sjeście. Cisza i spokój – gdzieniegdzie słychać tylko odgłosy z włoskich stacji radiowych i telewizyjnych. Na skałach przy morzu silny wiatr szaleje we wszystkie możliwe strony. Człowiek zdaje się być wystawiony ku dzikiej naturze i poniewierany przez potężne żywioły. Już dawno nie czułam się taka samotna jak tutaj … i już dawno mi ta samotność tak bardzo nie przeszkadzała …
Fot. Kat Piwecka
Miłą odmianą w mojej samotnej podróży są codzienne śniadania, które dla kontrastu odbywają się w bardzo hałaśliwej atmosferze w kafejkach pełnych energicznie dyskutujących ze sobą Sardyńczyków. Codziennie rano siadam przy stoliku i ich obserwuję – jak piją kawę, rozmawiają prawie krzycząc i czytają gazety podczas obowiązkowej porannej kawy z rogalikiem. Typowe włoskie śniadanie składa się z kawy cappuccino oraz rogalika cornetto. Niektórzy maczają najpierw rogalik w mlecznej piance, a dopiero potem wypijają kawę. To jedyna chwila w ciągu dnia kiedy mam kontakt z ludźmi, dlatego tak bardzo się rozkoszuję ich obecnością i gwarem panującym w kawiarence. Zaraz potem przepadam znowu w mojej samotnej eksploracji tej dzikiej i odludnej wyspy …
Klify zasnute tajemniczą mgłą, urokliwe miasteczka z pięknymi drzwiami i kolorowymi witrynami, samotne twierdze i wysokie celtyckie krzyże, odludne i dzikie zakątki, zieleń we wszystkich możliwych odcieniach, ocean przypominający o sobie silnym i porywistym wiatrem oraz codzienny deszcz …
Wiejki poranek w Irlandii Północnej
Wczesnym rankiem budzę się w ciepłej pościeli w starej wiejskiej chatce na północnym wybrzeżu wyspy. Z okna widzę owce beztrosko wylegujące się na zielonych łąkach oraz w oddali niebieskie wody Oceanu Atlantyckiego. Już za chwilę po śniadaniu wyruszam w jego stronę, aby zobaczyć dwie perełki Irlandii Północnej – formację skalną składającą się z kolumn bazaltowych zwaną Groblą Olbrzyma oraz wiszący most linowy Carrick-A-Rede. Wieczorem wybieram się na spacer po Belfaście – mieście murali, które dokumentują historyczne starcia pomiędzy katolikami i protestantami. Najbardziej interesujące projekty murali znajduję na murze oddzielającym dzielnicę protestancką od katolickiej, symbolicznie nazwanym Linią Pokoju.
Trzy rodzaje deszczu w Dublinie
Ulewa, w czasie której niemożliwe jest przebywanie na zewnątrz, lekki przyjemny do spaceru deszczyk oraz deszcz, którego się w ogóle nie czuje, ale po mokrych ubraniach orientujemy się, że jednak musiało padać. Te trzy rodzaje deszczu naliczyłam podczas mojego spaceru ulicami Dublina, a rodowici mieszkańcy podobno rozróżniają jeszcze więcej rodzajów deszczu. Pomimo niesprzyjającej aury udaje mi się odwiedzić pomnik i dom James Joycea, słynną ulicę i szerszy niż dłuższy most Oconnell oraz największy w Europie miejski park – Phoenix Park.
Claddagh ring – symbolprzyjaźni, wierności i miłości
W mieście Galway położonym na zachodzie wyspy warto się zatrzymać na dłużej z kilku ważnych powodów. Po pierwsze, jest to dobry punkt wypadowy, aby zobaczyć największe cuda natury irlandzkiego wybrzeża: Klify Moheru – malownicze skały wyłaniające się z morza na wysokość 120-200m, przepiękną trasę widokową Ring of Kerry oraz Park Narodowy Connemara. Po drugie – to tutaj w Galway w XVII wieku powstał tradycyjny pierścień irlandzki zwany „claddagh ring”, będący symbolem przyjaźni, wierności i miłości. Pierścień przedstawia dwie dłonie obejmujące serce w koronie. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, może pełnić rolę obrączki ślubnej, pierścionka zaręczynowego lub podarunku dla bliskiej osoby, na przykład od matki na narodziny dziecka. Noszony jest na dwa sposoby: jeżeli dół serca wskazuje dłoń, nosząca pierścień osoba jest „zajęta”, jeśli skierowany jest ku czubkom palców – nosząca go osoba jest „wolna” i szuka osoby, której może podarować swoje serce. Mój claddagh ring już od kilku lat ma swoje stałe miejsce na serdecznym palcu mojej lewej ręki …
Sztorm na oceanie
Z miasta Galway płynę promem na wyspy Aran, będące prawdziwą ostoją irlandzkich tradycji. Na największej z trzech wysp mieszka około 800 mieszkańców. Posługują się oni wyłącznie językiem gaelickim, należącym do grupy języków celtyckich. Cała wyspa pełna jest tradycyjnych wiejskich chatek z dachami pokrytymi strzechą oraz łąk poprzedzielanych niskimi kamiennymi murkami. Wieje wyjątkowo silny wiatr, który szczególnie uciążliwy jest podczas pobytu na szczycie klifów, a krew w żyłach mrożą legendy mówiące o tym, ile ludzi zostało porwanych przez ten wiatr do oceanu. Ogrzewam się przy kominku w jedynej otwartej na wyspie knajpce, serwującej przepyszny krem z pomidorów z dodatkiem świeżo upieczonego brązowego chleba o lekko słodkawym smaku. Wracając z wysp z powrotem do Galway, przedsztormowe morze kołysze promem we wszystkie strony. Zaraz po dopłynięciu port zostaje zamknięty z powodu sztormu, przestają kursować promy i tym samym wyspy Aran są odcięte od świata dopóki morze się znowu nie uspokoi.
Z tobą lub bez ciebie
Kilkanaście lat temu na tej szmaragdowej i wietrznej wyspie dokonało się moje przeznaczenie życiowe. Każdej nocy walcząc ze strachem, usiłowałam zasnąć w targanym wiatrem namiocie rozbitym na szczycie klifu. I wtedy już wiedziałam, że odtąd całe moje życie będzie podporządkowane nieustającej podróży i przygodzie, że nawet będąc na miejscu w domu, myślami i sercem będę zawsze daleko daleko stąd – planując kolejne wyprawy i marząc o nowych przygodach … a w głowie już zawsze będzie grać „With or without you” U2.