Go to content

Maia Sobczak: kiedyś walczyłam z krągłością i miękkością, aż doszłam do wniosku, że to strata czasu i energii

– „Jedzenie i inne namiętności” to skrzyżowanie powieści z książką kulinarną, choć oczywiście pisarką nie śmiałabym się nazwać – mówi Maia Sobczak autorka bloga Qmam Kaszę. – Chciałam po prostu pokazać, że z naszej codzienności trudno wyekstrahować jedzenie od życia. One płynnie się ze sobą przeplatają. Nawet kiedy gościsz u siebie w domu znajomych, częstujesz ich sobą – swoją przestrzenią, energią i w końcu też posiłkiem, który przygotowujesz. Z jedzeniem tworzymy bardzo intymną relację. Tak naprawdę jesteśmy zbudowani z tego wszystkiego, czego w życiu posmakowaliśmy. Wierzę też, że jesteśmy sumą drobiazgów, które nam się po drodze przytrafiają”, dodaje Maia, która o jedzeniu mogłaby mówić bez końca. Namiętnie!

Twoje opisy jedzenia brzmią jak poezja.

„Do rozchylonych niepewnie ust wsunęła kawałek słodkiego, soczystego arbuza. Popchnęła go leciutko palcem, bo ociekający sokiem miąższ przykleił się do spragnionych, delikatnie wyschniętych warg. Tak bywa, pomyślała, kiedy człowiek sobie zbyt długo odmawia, zbyt rygorystycznie podchodzi do życia… I przymykając oczy, poddała się tej słodkiej, ociekającej rozkoszy bez wyrzutów sumienia”.

Maja, co powiesz kobietom, które przywykły jeść w pośpiechu, które traktują posiłek jak niezbędne paliwo, które połykają w międzyczasie.

– Swojej nowej książce dałam tytuł „Namiętności”, bo wszystko można robić albo po łebkach, albo z uwagą i namiętnie. Nawet prostą kanapką, którą zabrałaś ze sobą do pracy, możesz cieszyć się bezgranicznie, pożerając ją wszystkimi zmysłami, niesamowicie się nią nasycać. Ale możesz też na szybko i bez refleksji ją zwyczajnie połknąć. Ja jestem wąchaczem, więc najpierw czuję cudowny aromat, potem przeglądam się, czy mi się podoba ta kanapka. W ustach już czuję napływającą ślinę. Słyszę chrupanie i ciepło na języku, a potem rozpływające się po podniebieniu smaki. Lubieżnie oblizuję tłuste palce, bo szczerze mówiąc, najfajniej jeść rękoma. (śmiech) Wiem, że namiętność kojarzy się raczej z relacją międzyludzką, z konsumowaniem drugiego człowieka, ale to mi bardzo pasowało, bo namiętność i cielesność są bardzo blisko smakowania życia i jedzenia – wiadomo!

Rozmarzyłam się. A jednocześnie muszę ci podziękować, bo wiele twoich przepisów jest zaskakująca, ale bardzo prosta do wykonania. Jestem fanką twojego makaronu ze startym na tarce podsmażanym czerstwym chlebem na maśle.


– Uważam, że gotować można szybko, z uwagą i smacznie. Tak samo jest z życiem. Możesz go doświadczać i cieszyć się nim albo kompletnie nie zauważać mijających dni. To zależy tylko od ciebie, a nie od pieniędzy ani statusu. Wracając do przyjemności jedzenia… najpierw czujesz, jak ciepły makaron ślizga się po twoich ustach, a do tego jest bezwstydnie tłusty i pyszny chleb, który delikatnie chrupie między zębami. Już sama przyjemność z dźwięku, który wydajesz w trakcie jedzenia jest fantastyczna i potrafi być prawdziwą rozkoszą. Choć przepis zawiera w sobie tylko kilka i to powszednich składników.

Czy jest jakiś przepis w twojej nowej książce, który zawsze działa na gości?


– Tak, banalny. Zawsze i wszędzie furorę robi zapiekana feta, tu akurat, w książce jest wersja z owocami sezonowymi z odrobiną pieprzu marynowanego. Czasem dodaję tam też słodkich pomidorków i serwuję z chałką lub chlebem. Jak stawiam to danie na stole i odwracam się, by przynieść jeszcze coś z kuchni, to po chwili talerz jest pusty albo wylizywany z sosu kawałeczkami chałki. Ten sos, który powstaje między wytrawnym a słodkim smakiem, jest sztosem, że tak nieskromnie podkreślę. Uwielbiam też burattę z owocami skropioną oliwą z białej trufli. Wygląda i smakuje przewyśmienicie. Mam taką zasadę w kuchni, by do tłustej fety czy buratty dodawać coś kwaskowego, bo to podkręca smak jak ogień i ułatwia człowiekowi trawienie.

Pierwszy raz jadłam zapiekaną fetę w Grecji, chyba ze 20 lat temu, podawana była tradycyjnie, ze świeżymi pomidorami, czosnkiem i garścią tymianku. To była miłość od pierwszego wejrzenia i chyba stąd też, przez lata pojawiały się u mnie wszelkie modyfikacje, uzależnione od sezonu i tego, że jestem łakomczuchem!

’

Czym przyjmujesz gości, jeśli masz tzw. pustą lodówkę?


– Zawsze można coś wyczarować. Kiedyś przez przypadek w takiej sytuacji powstał mój przepis na grzanki z surówką z wczorajszego obiadu. Każdy ją zna – jabłko, por, marchew i majonez zmieszany z jogurtem. Ja do tego dodałam wyfiletowaną pomarańcz i fenkuł, a całość podałam na podsmażanych i karmelizowanych sokiem z pomarańczy kromkach chleba. Nawet teraz, jak ci o tym opowiadam, przełykam zdziczałą z rozkoszy ślinę. To jest coś niesamowitego, bo niby wszyscy znamy ten przepis, a jak dodamy jeden lub dwa pozornie niepasujące składniki, to nagle wszystko się zmienia. Uwierz mi, że słodycz pomarańczy z ostrzejszym porem to bajka.

Kiedy myślę o tobie, widzę nie tylko przepyszne potrawy, ale też kobietę zmysłową i ciałopozytywną. Uwielbiam w tobie to, że tak prawdziwie i optymistycznie eksponujesz swoją seksualność.


– Napisałam o tym sporo w pierwszym rozdziale mojej książki. Tak naprawdę nie ma ciała lepszego albo gorszego. Kiedyś, jak byłam młodą i jędrną brzoskwinką (śmiech), miałam do siebie pretensje, bo wydawało mi się, że powinnam być „inna”, mieć mniejsze biodra i sportowy biust, a od zawsze biodra i biust miałam obfity. Walczyłam więc w swojej głowie z tą kobiecością, krągłością i miękkością, aż w pewnym momencie doszłam do wniosku, że to jest walka z wiatrakami i że ona się nigdy nie skończy. To jest moje ciało. Nigdy nie będę miała innego. Pomyślałam sobie, że to straszliwa strata czasu i energii, próbując zmienić coś czego się zmienić nie da. Ja zawsze chciałam być długowłosą szczupłą mulatką, a jestem dziewczyną o piegowatej skórze, która opala się na czerwono i ma dzikie rudawe włosy. Ja tego nie zmienię, choćbym nie wiem, co robiła. Może akceptacja przyszłą wraz z dojrzałością? Pewnie tak, bo każdy etap ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Przez pierwszą połowę życia próbowałam zmienić wszystko to, czego zmienić się nie da, tak przez drugą połowę postanowiłam ukochać i oswoić to wszystko, co w sobie mam.

 

Nie śnisz już o tym, że pewnego dnia obudzisz się długonogą mulatką?

– To by oznaczało, że rano skazywałabym siebie na porażkę. Ja chciałam zacząć odnosić w życiu sukcesy, ale nie takie przez wielkie S. Ja po prostu uznałam, że chcę się poczuć w swojej skórze dobrze. Dotykając ud, nie chcę zastanawiać się, czy one są za duże, zbyt miękkie czy za mało brązowe. Jako młoda dziewczyna, faktycznie łudziłam się, że któregoś dnia, jakby za pomocą cudownej różdżki, stanę się inną kobietą.

Dziś myślę, że fajnie jest rozsiąść się jak najwygodniej na kanapie i przyjąć to, że wyglądam, jak wyglądam i… rozsmakować się w tym zwyczajnie. Nie chcę powiedzieć, że ja nic już nie robię, tylko leżę, jem i tyję.

Uważam, że miłość do siebie to też dbanie o ciało – żeby mu było wygodnie i ciepło oraz żeby zachowywało sprężystość jak najdłużej. Jednak dziś stawiam sobie bardziej realne wyzwania. To jest TEN mój osobisty sukces i bardzo mi z nim wygodnie!

Co ci pomogło dojść do takich konkluzji?

Obserwowanie świata zwierząt. Mam klacz imieniem Mirabel, to jest taki Kopciuszek wśród koni. Kupowałam ją siedemnaście lat temu na kilogramy, bo była „opasana” na mięso, czyli jej droga miała się zakończyć we włoskiej rzeźni. Mirabel nie jest za wysoka, jest pogrubianym, końskim kundelkiem z rozłupanym zadem. Właśnie takim obfitym i mięciutkim jak mój! I tak sobie ją obserwowałam, że jak Mirabel wchodzi na pastwisko do swojego stada, w którym są przepiękne długonogie, zwiewne i zapierające dech w piersiach konie, to ona nie ma najmniejszych kompleksów. Wchodzi i woła inne konie, które od razu ją witają.

Jakby od wejścia im mówiła: „Hej dziewczyny i chłopaki, jestem!”. Pomyślałam więc sobie: „Kurwa mać, dlaczego ja nie mogę po prostu być!? Dlaczego ja w swojej głowie muszę spełnić jakieś warunki, żeby czuć się ze sobą dobrze?

Czemu ja nie mogę, tak jak Mirabel wejść na pastwisko i powiedzieć innym: „Oto jestem!”. To zwierzę nawet przez ułamek sekundy nie pomyślało, że z nim jest coś nie tak, że może jego szyja jest za krótka albo zad za gruby. Ta klacz uwielbia się pokazywać i jest dumna z siebie. I ja też tak postanowiłam żyć.