Go to content

„Kochanie pomyłem CI gary”. Jakie „ci” i jakie „moje gary”, ja się do cholery pytam. A pan to obiadu nie jadł z tych garów?

Fot. iStock/vladans

Wiecie, faceci czasami zachowują się jak ograniczeni umysłowo. Oczywiście nie wszyscy i nie zawsze, ale kiedy słyszę, jak mąż znajomej mówi do niej: „Kochanie pomyłem CI gary”, to robię wielkie oczy ze zdumienia. Co znaczy: pomyłem CI?!? Jakie ci?

I wiecie, on jeszcze dumnie pręży pierś, jakby dokonał czynu na miarę przebiegnięcia morderczego maratonu w Dolinie Śmierci. Tyle, że tu się nie zasapał nawet, nie widać po nim śladów zmęczenia, jak choćby po przebiegnięciu jednego kilometra. Nie, on jest dumny z siebie, jakby osiągnął coś co najmniej niemożliwego.

Początkowo myślałam, że to żart z jego strony, ale gdzie tam. On pomył JEJ gary. Gary, w których ONA dla NIEGO i całej rodziny ugotowała obiad, który ON też ze smakiem zjadł. Ale to i tak są jej gary, no przecież, że nie jego. Może gdyby gotował, to by się do nich przyznał, ale w sumie, to nie warto. Lepiej być z siebie zadowolonym, bo to się nazywa, że zrobiło się coś dla kogoś.

Opowiadam o tym innej mojej znajomej, a ona patrzy na mnie coraz większymi oczami i mówi: „Ja pie*dole, mój zawsze mówi: posprzątałem CI kuchnię/łazienkę – co tam ma do wyboru akuratnie”. I dupa blada, okazuje się, że kredyt wspólny, w papierach oboje widnieją jako właściciele mieszkania, ale już bałagan i syf w nim jest tylko jej. No przecież, że nie jego, on nie sika, nie je, nie goli się i nie daje swoich gaci do prania. No skąd! Sprząta JEJ kuchnię, w której są JEJ okruszki, brudne naczynia i ekspres do kawy do wyszorowania. A niech ma kobiecina, a niech się cieszy, że on taki wyrywny i nie swoje sprząta, a przecież wcale by nie musiał. To jego dobra wola, że się wziął za zasikana deskę w kiblu. Ktoś w końcu na nią sika, co nie, proszę pana?

Ale takim facetom brak refleksji. Naprawdę. Oni są jak troglodyci. Wpadają do domu i od progu jedyne co są w stanie zakomunikować to: jeść, pić, odpocząć, spać i seks. Wszystko. Tyle im do życia wystarczy. A kto im tego dostarczy, kto się nimi zajmie, to już mają w dupie. Do swojej jaskini przyciągnęli za włosy niewiastę, która całe to jedzenie, picie i seksy ogarnia. Ale ten troglodyta jest facetem wykształconym, świadomym, w końcu nie bez powodu dożył XXI wieku i nie wyginął po drodze. Więc, jako ten światły i dojrzały mówi: „Umyłem CI gary”, co by ona nie myślała, że o nią nie dba i o niej nie myśli. A jakże, myśli i jeszcze wspaniałomyślnie wtrąca się w te kwestie, które przecież jego udziałem być nie powinny, wiecie on: jeść, pić, spać, seks i polowanie. Bo do pracy przecież chodzić musi. A że ona też musi, by na te jego jedzenie i picie też zarobić, to już przecież mało znaczące.

Przyjaciółki mąż raz się tylko rozpędził, a może ona raz i krótko postawiła granicę. Otóż widząc, że żona sprząta z dumą oznajmił: „Kochanie, przyniosłem CI odkurzacz”. Takiego morderczego wzroku nie przeżyłby nawet Bazyliszek. „Ale ja się o odkurzacz nie prosiłam” – wysyczała przez zęby dodając: „Przyniosłeś, to odkurz”. I tym sposobem podział obowiązków został rozdysponowany. Krótko i na temat.

Najbardziej mnie wkurza, jak jeszcze kobiety takim troglodytom, co to umyli im naczynia, dziękują niemal kłaniając się w pas. „Och, jakiś ty cudowny, dziękuję ci kochanie” będąc pewne, że ta zachęta sprawi, że częściej będą to robić. Może i będą, ale nadal z myślą, że to dla nas wykonuje wielką przysługę, w zamian za to oczekując licznych przywilejów. A przecież w myśl zasady co moje to i twoje, to jego są brudne gary, niedomyta podłoga i zasyfiony pastą do zębów zlew w łazience. Ja nie wiem, czy im brakuje jakiegoś styku, czy może my ich tego styku pozbawiamy, po kilku latach wyrzygując, że on nic dla nas nie robi, w niczym nie pomaga, a on ze zdumieniem patrzy na nas, kompletnie nie rozumiejąc, o co tak nagle nam chodzi, przecież przez lata było tak fajnie. Jasne, dla niego fajnie, dla ciebie pewnie ciut mniej. I kiedy mówisz, ogarnij dzieci do placówek, to on jest w popłochu. Bo nie wie, która kurtka jest czyjego dziecka i które właściwie do jakiej placówki chodzi i co ty do cholery masz na myśli. W końcu to są TWOJE dzieci. Twoje, jak tylko trzeba się nimi zająć w inny sposób niż zabawa.

Eh, mówię wam. Jasne, że są chlubne wyjątki od tej reguły i pewnie wcale nie jest ich tak mało, co to dom i życie naprawdę traktują jako wspólne i na równi są za nie odpowiedzialni. Gdzie w domach nie słychać jedynie: „Mamo, a zrobisz śniadanie, a pomożesz w lekcjach, a wyprałaś mi strój na wuef”. Tam wszystko się miesza i tak samo jak mama, tak i tata potrafi zrobić śniadanie (czasami nawet lepsze), i wyprasuje dziecku koszulkę do przedszkola, a córce zrobi warkocze.

Przyjaciółka ma faceta. Fajny gość, czarujący, inteligentny. Spotykają się jakiś czas, ale żadnemu z nich nie spieszy się, żeby wspólnie zamieszkać. Co prawda on czyni deklaracje, od czasu do czasu brzmią nawet poważnie, ale najchętniej spędza u niej długie weekendy będąc przez nią obsługiwany. W końcu miłość, ona go kocha. I tak sobie żyli do czasu, kiedy on podczas jej tygodniowej nieobecności u niej mieszkał, bo ktoś JEJ koty musiał karmić. Po powrocie została obdarowana długą listą rzeczy, które musi w swoim domu naprawić: okap, cieknąca zmywarka, żarówki, kontakty, spłuczka w toalecie na górze, zacinające się drzwi od tarasu, trawa do skoszenia w ogrodzie, to było preludium, koniec listy wieńczyło: „Papier toaletowy się skończył”. Nie muszę dodawać, że to był początek końca ich znajomości. W końcu to był JEJ dom, który on po prostu traktował jak dobry hotel, a przynajmniej gospodarstwo agroturystyczne (bo te koty).

Tak wiem, ktoś zaraz powie: chciałyście równouprawnienia, to macie. I okej, ja chcę bardzo RÓWNOuprawnienia, ale dla mnie równo, to znaczy po równo, więc jak ja CI piorę, gotuję i sprzątam, to ty MI żarówki wymieniasz, gniazdka naprawiasz. A jak nie umiesz, to chociaż dzwonisz po gościa, który to potrafi i mu płacisz. I świetnie, i po sprawie, wszyscy są zadowoleni, prawda? Pan zarobił, facet się wykazał, a ty nie musisz już sobie tym głowy zawracać.

Ciekawe, czy dożyjemy czasów, że on te gary wymyje i jeszcze masaż stóp zaproponuje z wdzięczności za pyszny obiad?