Go to content

Jurek Owsiak: „Kiedyś myślałem, że musimy postawić kropkę nad „i”, że musimy dotrzeć do wszystkich Polaków. Dzisiaj już tak nie uważam”

Jurek Owsiak
Fot. Łukasz Widziszowski

Jurek Owsiak mówi, że największą wartością Orkiestry jest to, że dzisiaj nie ma znaczenia, czy on będzie czy nie, bo Orkiestra już  gra, bo tego nie da się zatrzymać. Zbliża się 26 Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który dotrze do Chin, na Bali i do wielu innych miejsc.  Jakby wyglądał świat bez Orkiestry? Dzisiaj już trudno to sobie  wyobrazić. „Polacy nadal chcą robić dobre rzeczy, uczestniczyć w tym, co pozytywne, co prawdziwe” – tłumaczy Jurek. 

Ewa Raczyńska: Pamiętasz jeszcze pierwszy Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?

Jurek Owsiak: Pewnie! To miał być jeden raz i nic więcej. Wszystko zaczęło się od happeningu, zabawy, zorganizowanej w ramach programu „Róbta, co chceta, czyli rockendrollowa jazda bez trzymanki”. Wtedy nie było żadnego dalekosiężnego planu, to była odpowiedź na hasło, że komuś trzeba pomóc, a komuś innemu chciało się to zrobić.

Od początku akcja skazana była na sukces?

To, co się wtedy wydarzyło, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Rezultat był niesamowity, zebraliśmy tyle pieniędzy, że sprzęt otrzymał nie jeden, a wszystkie ośrodki kardiochirurgii dziecięcej w Polsce, bo na to właśnie zbieraliśmy.

Ale wówczas stało się coś jeszcze. Po latach komuny wyzwoliliśmy w Polakach coś, czego się nie spodziewaliśmy, obudziliśmy społeczność obywatelską. Wtedy – niemal 26 lat temu, ruch wolontariacki raczej śmieszył i był bardzo niewiarygodny, ponieważ łączył się z kilkoma stowarzyszeniami, które postrzegaliśmy jako totalnie opanowane przez wszystkie urzędy rządowe. W związku z tym właściwie nie istniały organizacje, które byłyby kreowane same przez siebie, a nie kreowane odgórnie. A tu nagle okazało się, że Polacy nam zaufali, że wyczuli, że chcą się w ten sposób realizować, że właśnie tak odpowiadają na pytanie: czy pomagać. I to się udało. Ten pierwszy Finał zawiera wszystko to, co potem i po dzień dzisiejszy powtarzamy, elementy są niezmienne, reguły są niezmienne i mam nadzieję, że nie zmienią się przez następne 25 lat.

Dlaczego było to takie wyjątkowe?

Pierwszy Finał wyrósł na bazie mediów, był w 100% organizowany z ich wykorzystaniem. Media się nie podłączyły, one były integralną częścią Finału z wszelkimi plusami i minusami z tym związanymi.

Myślałeś, że tak to się rozwinie, że będziesz grać do końca świata i o jeden dzień dłużej?

W życiu tak nie myślałem. Wtedy, 26 lat temu, Finał był czymś dodatkowym w moim życiu. Robiłem wtedy program telewizyjny, budowałem na jego bazie swoje unormowane życie. Dlatego wszystko, co działo się dodatkowo, było jakby trochę na innej orbicie, która jednak otworzyła mnie, innych ludzi, stworzyła to, co robimy po dziś dzień. Trudno nie pamiętać tego wszystkiego, co się wówczas działo. Te wzruszenia, serdeczności, do dzisiaj jest ta sama energia w muzyce, która płynie podczas Finału. Mógłbym godzinami o tym mówić.

Sama pamiętam pierwsze Finały, jak startowaliście, miałam 12 lat, tyle co dzisiaj mój syn będący kolejny rok wolontariuszem Orkiestry. Płakałam z moimi rodzicami ze wzruszenia widząc to wszystko w telewizji.

Myślę, że właśnie ta szczerość okazała się najbardziej prawdziwa. Razem z Walterem Chełstowskim kreowaliśmy telewizyjny wymiar tego wszystkiego. Myśmy to stworzyli, nikt nam nie pisał scenariusza, nikt tu się nie pokazał, nie było odgórnych dyrektyw. Telewizja nam w 100% zaufała i zaufaniem obdarzała nas przez 25 lat. Tyle lat robiła z nami Finały, a później z dnia na dzień z tego zrezygnowała. Ale te wszystkie lata to jej i nasze ogromne osiągnięcie.

Skoro o tym mowa, nie można też nie zauważyć, że Orkiestra stała się solą w oku dla wielu ludzi… To sama fundacja, czy Twoja osoba przeszkadzają niektórym?

Zastanawiam czy jest w ogóle sens rozpatrywania tej sprawy, bo solą w oku staliśmy się już przy trzecim Finale. Ludzie zadają nam pytania odnośnie czasów dzisiejszych, a ja powtarzam, że my, przy okazji organizacji Finałów, jesteśmy obserwatorem życia społecznego w Polsce. Te kilkanaście finałowych godzin to obraz w pigułce tego, co dzieje się w naszym kraju. Kiedy dzisiaj słyszę, że Polska jest w ruinie, to czegoś tu nie rozumiem. Bo ja wiem, że Polska była w ruinie 26 lat temu. To wtedy mieliśmy krzywe chodniki, dziwne zabudowania w tle, przedziwny wygląd miast, który w ciągu 26 lat zmienił się diametralnie. Chodziliśmy w ortalionach, w „kreszakach”, w jakiś dziwnych strojach, mieliśmy jeszcze dziwniejsze fryzury. Panie i panowie prezentowali się jak kosmici. Byliśmy producentami materiałów ortalionowych w kolorze szarym, lekko szarym i mocno szarym. Wyglądaliśmy, jakbyśmy pochodzili Marsa. To wtedy nasz kraj był w ruinie.

Przez ostatnie ćwierć wieku z Orkiestrą przeszliśmy przez wszystkie style polityczne – od prawicy po lewicę, każdy tym krajem rządził, działy się różne rzeczy. Ktoś konstruował bombę atomową, a ktoś ją odpalał, kogoś zalało, a kogoś nie. 25 lat temu nie mieliśmy pojęcia co to internet, a o islamie nic nie wiedzieliśmy. Wychodziliśmy z założenia, że wszystkie wojny i konflikty toczą się daleko od nas.

Tymczasem to już podczas trzeciego Finału pojawiły się pierwsze artykuł w gazetach prawicowych, które analizowały na różne sposoby tytuł programu „Róbta, co chceta” próbując rozszyfrować moją filozofię życiową. Wtedy się z tego śmialiśmy, ale dzisiaj, mając już swoje doświadczenia, pewnie zareagowalibyśmy bardzo mocno, ale może wówczas ludzie pomyśleliby, że zwariowaliśmy, że nie mamy dystansu do siebie.

Skąd ta krytyka?

Wygląda na to, że dla kogoś było kompletnie niezrozumiałe i pewnie nadal takim pozostaje, że ni stąd ni zowąd powstało coś, co było niezależne od nikogo, co pozostaje zależne tylko od nas samych.

Dlatego też od kilku lat mówimy wszystkim: odpuść sobie. Nie ma co się nad tym pochylać. Bo jak za 15 lat spytasz mnie o źródło krytyki, o to, komu przeszkadzamy, to ja ci odpowiem: „minęło 15 lat i zobacz, w jakim miejscu dzisiaj jesteśmy”.

Jeszcze kilka lat temu próbowaliśmy dyskutować, boksować się, odpowiadać na oskarżenia z pogranicza fantazji. Aż ktoś nam powiedział: po pierwsze nie kop się z koniem, po drugie zatrudnij dobra kancelarię prawną, która będzie broniła waszego dobrego imienia. I tak też zrobiliśmy, od trzech lat w sporach, konfliktach reprezentują nas prawnicy. Nie zajmujemy się tym, te rzeczy nie są w naszym krwiobiegu.

A temu, kto 22 lata temu po raz pierwszy pisał totalne bzdury na temat moich rzeczywistych poglądów i mojego -credo życiowego „Róbta, co chceta” (choć to był tylko tytuł programu telewizyjnego) mogę tylko powiedzieć, że my przez te 22 lata, a łącznie przez 25, zakupiliśmy prawie 45 tysięcy urządzeń, rozdysponowaliśmy grubo ponad 825 mln złotych. Od 12 lat dzięki fundacji każde nowo narodzone dziecko ma badany słuch… I tak dalej i tak dalej. Ciąg zdarzeń jest tak ogromny, że tej krytyki w ogóle nie zauważamy, jej nie ma, nie zwracamy na nią uwagi, bo nie chcemy się tym nakręcać. Bo i po co?

Lepiej zadać sobie pytanie, w którą stronę nas ciągnie. A nas ciągnie do ludzi, którzy mają pozytywny nastrój, którym chce się coś robić, którzy fantastycznie reagują na nasze apele. Mówimy tylko: będziemy grali, będziecie grać razem z nami? Jeśli tak – super, a jeśli nie grasz, mam tylko jedną prośbę – nie przeszkadzaj. Nie oczekuję, że każdy przyklei sobie serduszko i powie: wspaniale i pięknie gram z Orkiestrą. Nie żądam tego, ale proszę, żeby nie ulewała się głupota – jeśli tego nie lubisz, to po prostu nie przeszkadzaj. Staram się nie dyskredytować innych akcji tylko dlatego, że nie zgadzam się z ich poglądami. Jeśli wchodzę w dyskusję, to tylko w taką, która dotyczy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kiedy staję w jej obronie.

Zdecydowanie wolisz karmić dobrego wilka, a nie tego złego?

Myślę, że tego chcą Polacy. Chcą robić dobre rzeczy, uczestniczyć w tym, co pozytywne, co prawdziwe. Mnie nikt nie nauczył, jak przeprowadzać takie akcje, daleko mi do zapowiadaczy z różnych festiwali – ładnie ubranych z ułożonym i wyuczonym tekstem,

Ludzie odpowiadają tym, co im dajesz. Gdyby wyczuli, że w telewizji podczas Finału są jedynie gadające głowy, to pewnie by się odwrócili, a my nie mielibyśmy więcej, tylko mniej. A tu się okazuje, że mamy jeszcze więcej chętnych do organizacji, do zbiórki, bo robimy jedną podstawową rzecz – dajemy ludziom robić finał we własnym zakresie. Mówimy: to może być hard core, heavy metal, disco polo, klub samopomocy chłopskiej, koło gospodyń wiejskich. Nie ingerujemy w to, co organizują inni. Nawet przez moment, nie mówimy, że mają to zrobić tak czy siak. My ich tylko prosimy, żeby dobrze się rozliczyli. Resztę robisz dla ludzi i to ludzie z twojej lokalnej społeczności będą ciebie rozliczać. Dajemy każdemu samodzielność, co w Polsce jest – tak trudno osiągalne. Ludzie opowiadają, że otworzyli przy ich szkole boisko, ale jest zamknięte, bo klucze trzyma ktoś inny. A przecież to społeczeństwo obywatelskie wie, czego chce, co mu się podoba, co przyciągnie ludzi na Finał Orkiestry. Wie, o której mają zacząć, o której skończyć. Znają niuanse, które są najważniejsze w tworzeniu Finału…

Który się nadal rozrasta…

Pewnie. Na początku chodzących z puszkami było dziesięć tysięcy, teraz jest 120 tysięcy. Przed kilkoma dniami przysłano nam z Tokio spot reklamowy nadchodzącego Finału. A przecież ja nikogo z Tokio nie widziałem, znamy się korespondencyjnie, piszemy do siebie maile i nagle dostaję przepiękny film z Japonii, gdzie gość śpiewa po japońsku. My nie utrzymujemy przez cały rok 1700 sztabów, nie finansujemy pomieszczeń. Nie jesteśmy organizacją polityczną, która musi mieć swoje oddziały i zatrudniać ludzi w całej Polsce. Chcesz, otwierasz sztab, organizujesz, rozliczasz się, zamykasz. Ludzie biorą to wszystko na siebie. To jest niesamowite i niezmiennie mnie wzrusza i zachwyca.

Znajdź taką akcję, która ma polski charakter, polskie tło, polskie przeznaczenie, która jest organizowana poza granicami naszego kraju na taką skalę jak WOŚP. Czy jest coś takiego, co robimy tradycyjnie, co roku? Polacy na całym świecie mają jedną wspólną akcję – to jest Wigilia, Święta, które nie do końca nas łączą… Ale Wigilia to tradycja, która ma setki lat, a my robimy coś zaledwie od 25-ciu i ludzie to powtarzają i organizują. I nawet, gdy trafiają na mur obojętności ambasady, konsulatu, jednak to robią. To jest fenomen, to jest fenomen ludzi, nie mój. My jesteśmy tylko takim zaczynem, mówimy ludziom: spróbujcie coś zrobić. Ale to oni muszą chcieć.

Jednak energia wyszła od Was, od Ciebie.

Okej, na początku tak. Ale ludzie organizują finały w Tokio, w Chinach, w tym roku nawet w Szanghaju, Pekinie, czy na wyspie Bali. A przecież równie dobrze mogliby robić coś innego krzewiąc tam polskość, promując nasz kraj. A jednak decydują się na finał WOŚP, co nie jest łatwe, bo trzeba przejść naprawdę kawał biurokratycznej drogi. Jednak okazuje się, że ludzie chcą to robić, że świetnie się z tym bawią. Dla mnie to jest niezwykłe i to jest największa wartość, bo czy ja będę czy nie, to już gra, to już się ma. Tego nie da się zatrzymać.

Poza tym ludzie, którzy robią Orkiestrę są naszym najlepszym kontrolerem. Oni są naszymi odbiorcami i to dla nich chcemy, by wszystko funkcjonowało jak najlepiej. Dlatego dobrze się mamy, dlatego nie szukamy focha. Choć ten będzie co roku, bo ktoś coś powie głupiego, ktoś coś jęknie. To się będzie działo. Kiedyś się tym bardziej przejmowaliśmy, teraz, kiedy mamy zatrudnioną kancelarię prawną, w ogóle o tym nie myślę.

Pewnie znowu zacznie się dyskusje, czy kolejny rekord uda się pobić…

Właśnie, a nam nie chodzi o żadne rekordy. Rekordem jest to, że gramy 26-ty raz i do dzisiaj nie jesteśmy uzależnieni od żadnej organizacji rządowej, z czym borykają się świetne fundacje działające na różnych polach, zwłaszcza te związane z obroną praw kobiet, ich godności i przekonań, które bazowały na pieniądzach publicznych. Jak widać łaska pańska na pstrym koniu jeździ. My obiecaliśmy sobie, że nie weźmiemy pieniędzy od rządu, choć nam je proponowano.

Prawda jest też taka, że przez pierwsze trzy, cztery finały myśleliśmy, że może jeszcze jeden zorganizujemy, że to działanie okazjonalne. Jednak przy piątym wiedzieliśmy już do czego się przymierzamy. Było nam bardzo trudno, bo przecieraliśmy ścieżki labiryntu prawa fundacyjnego. Korzystaliśmy z pomocy wielu mądrych głów. Dzięki nam zmieniono wiele przepisów związanych ze zbiórką pieniędzy. Ale to wszystko musieliśmy przetestować na własnej skórze, co nam oczywiście bardzo dużo dało, bo znamy prawo od podstaw, sami byliśmy tymi, którzy docierali do źródła, a zmiany działy się na naszych oczach. To też nas budowało i pozwoliło stworzyć niezależność, która jest niezależnością także od organizacji pozarządowych.

Dlaczego?

Nasz sposób działania jest dość specyficzny. Kiedy ktoś chciał z nami współpracować, okazywało się, że my już jesteśmy daleko z przodu, a oni nie zdążyli nawet wystartować.

O czym dzisiaj myślisz?

Dzisiaj skupiam się na kolejnym Finale, który mówi o zrównaniu szans w leczeniu noworodków.

Ogromna większość porodów przebiega bez żadnych komplikacji, ale jeśli coś się zdarzy, a wiemy, że się zdarza, to chcielibyśmy, by świetnie wykształcony personel medyczny, a taki w naszym kraju mamy, mógł skorzystać ze sprzętu, który podwyższy standardy opieki poporodowej, który w sytuacji podbramkowej będzie ratował życie noworodków w szpitalach pierwszego stopnia referencyjności.

Kiedyś myślałem, że musimy postawić kropkę nad „i”, że musimy dotrzeć do wszystkich Polaków. Dzisiaj już tak nie uważam. Wiem, co robimy. 45 tysięcy urządzeń w szpitalach nie da się nie zauważyć, dlatego naprawdę w 100% jesteśmy skupieni na pracy. Chcemy przyciągać ludzi, którzy mają pogodę ducha w sobie, a reszta się sama ułoży.