Go to content

„Jestem za prawem wyboru każdej kobiety, ale nie każcie mi klaskać za dokonanie aborcji na życzenie”

Natalia Przybysz
Fot. Wikimedia / Andrzej Belina-Brzozowski, Agencja L&B Photo / CC BY-SA

Piszę do was, bo nie daje mi spokoju ta sytuacja, a wiem, że na waszym portalu mój głos może zostać zauważony i przeczytany przez wszystkie te kobiety, które czują podobnie jak ja. Otóż od soboty myślę o tym, co się stało. Czemu miał służyć wywiad z Natalią Przybysz dla Wysokich Obcasów, w którym piosenkarka mówi o dokonaniu aborcji. I pewnie sama aborcja nie wywołałaby takiego oburzenia, co sposób, w jaki zostało o niej powiedziane, jakie powody aborcji zostały podane.

Zaczął się hejt, wylewanie wiadra pomyj. Wiadra, ba całego basenu obelg, wyzwisk i gróźb. To z jednej strony, a z drugiej słychać brawa za odwagę, za odczarowanie tematu tabu, o mówieniu głośno, że żadne zakazy i nakazy niczego w decyzji kobiet nie zmienią.

A ja stoję w rozkroku. Bo nie ma we mnie w ogóle potrzeby oceny decyzji Natalii, ani też zachwytu nad tym, że głośno o tym powiedziała. To jej wybór, jej życie i to ona bierze odpowiedzialność za to, co robi i mówi. A przecież o ten wybór walczymy. Także o ten, który nie musi być zgodny z naszym sumieniem. Ktoś głośno w końcu powiedział: hej, nie chodzi nam tylko o utrzymanie obecnego kompromisu, chodzi nam o legalność aborcji, tej do 12-tego tygodnia ciąży. Teraz ten głos wybrzmiał bardzo mocno i bardzo dosadnie. I odniosłam wrażenie, że spowodował podział. Podział wśród tych, które jeszcze trzy tygodnie wcześniej krzyczały jednym głosem.

Bo solidarność kobiet jest bardzo krucha. Jest taka krucha, że złapana mocniej w dwa palce może rozlecieć się w pył. Dlatego uważam, że wywiad z Natalią zrobił mimo wszystko więcej złego, niż dobrego. Bo o aborcji na życzenie nikt głośno mówić nie chce. Zaczęła się nagonka na Natalię, a z drugiej strony na wszystkie te kobiety, które zaczęły stawiać pytania: „Ale o co właściwie walczymy”. Nie chcemy zaostrzania prawa, ale czy chcemy by przerywano ciążę na życzenie? Bo większość kobiet jednak tego nie chce, a tym, które są matkami, trudno zaakceptować fakt, że ktoś ze względu o dbałość własną wygodę przerywa ciążę.

I mam wrażenie, że dziś w kobietach jest strach przed głośnym powiedzeniem: „Nie zgadzam się na pełną legalność aborcji”, bo to znaczy, że wycofują się rakiem ze wspólnej walki o prawa kobiet. Myślę, że tysiące kobiet nagle zamilkło i tak jak ja nie wie, w którą stronę ma teraz pójść. Poprzeć dzisiejszy strajk? Czy może stwierdzić, że ten z 3 października wystarczył, że kobiety pokazały jaka jest w nich moc, wiedząc też, że każdy kolejny będzie obnażał jednak słabość kobiecej solidarności, bo uczestniczek protestów moim zdaniem będzie coraz mniej.

Zupełnie nie wiem, co myśleć. Bo nagle dowiedziałam się, że co czwarta kobieta w Polsce dokonuje aborcji. Wśród moich przyjaciółek, kuzynek, rodziny nie ma żadnej kobiety, która przerwała ciążę, bo nie chciała mieć dziecka, bo nie była gotowa na zostanie mamą. Jasne, że wiele miało wątpliwości, czy podoła, czy sobie poradzi. Nie ma co udawać, że czasami ciąża nas zaskakuje, choć jesteśmy dorosłe i zdawałoby się, że o antykoncepcji wiedzieć powinnyśmy wszystko, ale nie wiemy. Albo wiemy za mało. Popierając strajk kobiet popieram prawo do edukacji seksualnej, do edukowania młodych ludzi o sposobach zapobiegania ciąży, o mówieniu o tym, iż seks nie powinien być traktowany jak narzędzie, a człowiek jak przedmiot.

Popierając strajk kobiet, popieram prawo wyboru każdej kobiety, każdej, która rozważa przerwanie ciąży i tylko ona zna powody, dla których w ogóle taką decyzję rozważa. Czy chciałabym mówić o tym głośno? Nie wiem, są kobiety, które mają taką potrzebę, choć ja nadal nie rozumiem, komu ma to służyć?

Bo dziś już wśród kobiet toczą się dyskusje o skrajnych feministkach, o politycznym wykorzystaniu kobiet, by podkopać autorytet obecnego rządu. Może kolejny, ten który dziś stoi murem za kobietami, odwróci się od nich, kiedy tylko dotrze do rządowego koryta? Tego nie wiemy.

Myślę, że zgubiona została pierwotna idea solidarności kobiet. Że zamiast mówić o tym, że mamy prawo do samostanowienia, rozmawiamy o 60 metrach kwadratowych Natalii. A przecież nie o to chodzi, nie chodziło o przysłonięcie tego, o co walczymy. Mam takie poczucie, że wiele kobiet poczuło się zrobionych na szaro. Mimo wszystko, choć nie oceniają, wiedząc, że same takiej decyzji nigdy by nie podjęły, to jednak poczuły, że ich protest, ich solidarność jest wykorzystana w innym celu niż na początku było mówione. Bo już nie ma mowy o tym, że moje ciało należy do mnie, nie ma mowy o tym, że ktoś chce nam odebrać prawo do decydowania, nie ma mowy o naruszeniach demokracji przez mających w poważaniu prawa kobiet, na których im zależy.

Nie, w całej tej bardzo moim zdaniem potrzebnej dyskusji i działaniu wszystko zostało sprowadzone do aborcji na życzenie, do aborcji dokonywanej z pobudek, z powodu których pewnie zdecydowana większość kobiet ciąży by nie przerwała. Czy coś to zmienia?

Niestety tak. Obserwuję dziś informacje o strajku kobiet, o którym bardzo mało medialnie informacji się pojawia. Czy znowu ulice miast zaleją rozłożone parasolki, czy jednak część kobiet wycofa się nie chcąc podpisywać się pod wyznaniem Natalii Przybysz? Bo choć jest za prawem wyboru, to jest przeciwna aborcji na życzenie, bo same nigdy by jej nie dokonały. Wybieraj, ale nie mów mi o tym, co robisz – mam poczucie, że taki głos dzisiaj wybrzmiewa. Czy jest to hipokryzja?

Nie wiem.  Czy hipokryzją możemy nazwać fakt, że nie chcę wiedzieć, że ktoś dokonał aborcji na życzenie? Nie chcę wiedzieć, bo mnie to dotyka, bo sprawia, że jest mi zwyczajnie po ludzku smutno. Walczę o prawo wyboru kobiet wiedząc, jakie niesie to za sobą konsekwencje. Ale wyznanie Natalii Przybysz? Czy było potrzebne? Ja za odwagę klaskać nie będę… I tak, jak mam nadzieję, że nie był to tylko chwyt sprzedażowy w końcu szanującego się pisma dla kobiet, które zawsze strajk popierało. Tak muszę przyznać, że to jednak strzał w kolano. Strzał w kolano wszystkich tych kobiet, które nieustannie powtarzały: To, że popierasz #czarnyprotest nie znaczy, że dokonałabyś aborcji, to kwestia wyboru każdej kobiety, indywidualnego wyboru.  Popierasz prawo wyboru, a nie aborcję. A teraz? Te wszystkie kobiety będą utożsamiane z historią Natalii, choć same na aborcję by się nie zdecydowały. Mamy walczyć po to, by ktoś mógł powiedzieć głośno: pięć minut i ulga, i zebrać za to skrajne opinie? Myślałam, że walczymy o to, żeby kobiety miały prawo wyboru. Popieram #czarnyprotest, ale proszę nie każcie mi się zachwycać nad tym, że ktoś dokonał aborcji na życzenie. To jej wybór, ja o ten wybór walczę nie oceniając w żadną ze stron. To wszystko.