Go to content

Gabriela Muskała: Nie jestem osobą, która unosi się ciągle nad ziemią. Zmagam się z wieloma demonami

Gabriela Muskała
Gabriela Muskała

– Im jesteśmy starsi tym trudniej jest zmienić się całkowicie, ale jestem absolutnie przekonana, że możemy zmodyfikować pewne zachowania, wyplenić szkodliwe schematy z dzieciństwa. Jeśli tylko pragniemy zmiany i czujemy, że warto nad nią popracować – mówi aktorka Gabriela Muskała.

OHME: Jak miło zobaczyć Ciebie Gabrysiu w komediowej roli! Wracasz na duży ekran przezabawną postacią asystentki głównego bohatera, Maksa, w komedii „Skołowani”. I pomimo całej sympatii dla głównych bohaterów, w tych rolach Michał Czernecki i Agnieszka Grochowska, to właśnie Ty skradłaś nasze serca. Dobrze sobie przypomnieć, że ty masz poczucie humoru, bo masz, prawda?

Gabriela Muskała: Czyli jednak są wątpliwości…(śmiech) Można mieć poczucie humoru a nie mieć talentu komediowego – wtedy zaczyna się kłopot. Biorąc to pod uwagę, nieskromnie czuję się szczęściarą. Choć znamy przecież wielu aktorów wybitnie komediowych, którzy w prywatnym życiu są smutni, pozamykani w sobie. Ja sama zaczynałam od komedii. Przez parę pierwszych lat grałam m.in . w farsach i musicalach, bo również śpiewam, o czym myślę już dużo osób zapomniało. Nawet ja sama (śmiech). Później wiele lat grałam w dramatach. To spowodowało, że reżyserzy zapomnieli na jakiś czas o moim obliczu komediowym. Na szczęście to się zmieniło i dziś mi się pięknie dramaty przeplatają z lżejszym repertuarem, co mnie, jako aktorkę bardzo cieszy.

Teraz doszedł nowy gatunek, komedia romantyczna – pierwsza w moim dorobku. W „Skołowanych” jest typowa konstrukcja – główne postaci, wspaniale zagrane przez Agnieszkę i Michała kreują wątek romantyczny, wszystkie zaś wątki poboczne, w tym mój, robią „komediowość”. To między innymi dlatego moja postać częściej wywołuje śmiech. I miło mi, że tak dobrze ją odebrałaś. Przyznam, że bardzo polubiłam tę szaloną i nieprzewidywalną Marię. To atrakcyjny i uskrzydlający aktorski materiał – musiałam tylko uważać, żeby jej nie przerysować.

OHME: A jak to jest, kiedy przychodzi reżyser, który debiutuje, i zaprasza wytworne grono aktorskie, bo obsada taka jest, na co wtedy zwracasz uwagę słysząc za plecami: debiut…

GM: Na pewno gdy słyszę „debiut” to nie zapala mi się żadna czerwona lampka. Wprost przeciwnie, kiedy słyszę: debiut, to wiem, że za tym na pewno idzie pasja i zaangażowanie, a to od razu budzi moje zaufanie. Pierwsze co mnie ciekawi, i to są pytania, które zadaję sobie również podczas pierwszych spotkań doświadczonym reżyserom to: czy wiedzą dlaczego robią właśnie ten film, co chcą zostawić w widzu po jego seansie, w jaki sposób chcą swoją wizję zrealizować i na ile jest nam w tym razem po drodze.

Przyznam, że nie przypominam sobie debiutanta, który by tego nie wiedział. Doskonale bowiem zdają sobie sprawę, że ich pierwszy film to też ich wizytówka, od której będzie wiele w ich karierze zależeć. Natomiast zdarza się spotykać reżyserów, którzy robią swój 20. film i podchodzą do niego już czysto rutynowo, bez tej inspirującej rozedrganej czujności. Wtedy dopiero zapala mi się czerwonka lampka.

OHME: I tobie się to wszystko podobało, jak sobie ten film wymyślił Jan Macierewicz?

GM: Bardzo! Kiedy Janek zaproponował mi rolę Marii obejrzałam pierwowzór, francuski „Kręcisz mnie” z 2018 roku. Zastanawiałam się wtedy, czy warto tę historię powtarzać… A potem pomyślałam – a czym innym jest inscenizowanie po
raz tysięczny na świecie np. Hamleta? Punktem wyjściowym zawsze jest ten sam tekst i to właśnie różnorodność inscenizacji pokazuje, że bazowy materiał przefiltrowany przez wyobraźnię twórców może za każdym razem na nowo zaskakiwać, poruszać. Zapytałam Janka, czy chce robić kopię oryginału, czy swój film na bazie tamtego scenariusza. Odpowiedział, że francuski pierwowzór zobaczył tylko raz, podobał mu się, ale nie ma zamiaru z niego korzystać. Scenariusz mnie zaciekawił, wiedziałam już mniej więcej kto ma zagrać, dlatego z radością powiedziałam sobie: Witaj komedio romantyczna! Miło mi cię
powitać na mojej zawodowej drodze!

OHME: I to była bardzo dobra decyzja, bardzo ci dziękuję w imieniu widzów, że ją tak entuzjastycznie przywitałaś. Scena w taksówce, kiedy pod wpływem alkoholu prowadzisz dialog z filmowymi kolegami na pewno przejdzie do historii.

GM: Bałam się tej sceny! Zagrać wiarygodnie pijaństwo naprawdę nie jest łatwo, zwłaszcza, jak człowiek nie bardzo może korzystać z własnych, mizernych doświadczeń w tym temacie. Ale od czego jest zmysł obserwacji i wyobraźnia;)

OHME: W filmie pojawił się bardzo ważny, społeczny wątek.

GM: To jest kolejny powód, dla którego zagrałam w tym filmie. „Skołowani” nie są typową historią romantyczną. Pod spodem mamy bardzo ciekawie przedstawiony temat niepełnosprawności. Film obnaża, jak bardzo mamy głowy nafaszerowane stereotypami związanymi z tym tematem. I jak wiele blokad, niewiedzy i kalekiego myślenia mają w sobie ludzie pozornie sprawni i zdrowi.

W „Skołowanych” wózek jest w moim poczuciu jedynie symbolem. Po seansie nagle rozumiemy, że błędem jest myślenie w kategoriach „my i oni”. To ten sztuczny i zdecydowanie irracjonalny podział stawia między nami granicę. Julia, grana przez Agnieszkę Grochowską, jest silna, aktywna, piękna i bardzo świadoma swojej kobiecości. A wózek, na którym siedzi nie ogranicza jej, bo ona sama te granice w sobie łamie. Żyje z pasją i radością. Bije od niej dobroć i światło, a to sprawia, że zasługuje na wszystko co najwspanialsze.

Więc kiedy myślę sobie, komu mogłabym zadedykować ten film, to na pewno wszystkim tym, którzy błędnie myślą, że z takiego, czy innego powodu nie zasługują na miłość. A takich osób przecież nie brakuje.

OHME: A czy Ty wierzysz, że ludzie rzeczywiście są w stanie zmienić życie i siebie pod wpływem silnego uczucia? Miłości?

GM: Myślę, że ludzie dla miłości potrafią zmienić swoje życie. Zrezygnować z kariery, przeprowadzić się na drugi koniec świata, potrafią zostawić za sobą wszystko, co do tej pory zbudowali i stworzyć coś od nowa. Natomiast zmienić samego siebie jest dużo trudniej. Jeżeli jednak to miłość stawia przed nami lustro a my chcemy w nie spojrzeć – wykonać pracę nad sobą, bo sami siebie uwieramy – to jak najbardziej próbujmy. Im jesteśmy starsi tym trudniej jest zmienić się całkowicie, ale jestem absolutnie przekonana, że możemy zmodyfikować pewne zachowania, wyplenić szkodliwe schematy z dzieciństwa. Jeśli tylko pragniemy zmiany i czujemy, że warto nad nią popracować.

OHME: Jesteś romantyczką?

Tak. Jestem romantyczką, ale też realistką. Pracoholiczką i leniuchem. Pozamykaną w sobie ekstrawertyczką… i jeszcze paroma i innymi skrajnościami. Pewien reżyser powiedział o mnie kiedyś, że jestem połączeniem konkretu i szaleństwa. To prawda. Te przeciwieństwa nie są łatwe, ale paradoksalnie dają mi w życiu stabilność. Nie unoszę się ciągle nad ziemią.
Często człapię po niej na tzw. ostatnich nogach. Ale nie należę też do grona smutnych komediantów, którzy schodzą ze sceny, zostawiając zapłakaną ze śmiechu publiczność i zapadają się w sobie, nie wypowiadając słowa aż do następnego występu.

 Ja – choć jak każdy, zmagam się też z własnymi demonami – na co dzień często się uśmiecham i czuję się szczęśliwa. To dlatego chyba, że wciąż daję światu duży kredyt zaufania, choć mam świadomość, że czasami graniczy on z naiwnością. Ale potrafię widzieć ten świat w krzywym zwierciadle, bawi mnie absurd, którym przepełnione jest nasze życie. I cieszy dystans, który mam też do siebie samej i z którego bierze się pewnie to moje poczucie humoru.