Go to content

„How you doin’?”, bo ja (oh my god!) ryczę na specjalnym odcinku „Przyjaciół”

To nie będzie recenzja. To nawet nie będzie relacja. To nie będzie też nic, co można by nazwać obiektywnym. To będzie blogasek 40-letniej psychofanki serialu „Przyjaciele”. Osoby, która ogląda ten serial CODZIENNIE. Tak, dobrze czytasz – codziennie. No chyba, że coś wypadnie. Ale w takiej sytuacji zawsze na Facebooku pojawi się jakaś krótka wzmianka, filmik, kompilacja najlepszych wpadek, czy coś równie (pozornie) idiotycznego. Kończę ostatni sezon, przez łzy śmieję się z ostatniego żartu Chandlera i… zaczynam od początku. Wariatka? Trudno. Jestem z tym pogodzona – ten serial robi mi dobrze na głowę i tyle.

Specjalny odcinek „Przyjaciół” wjechał właśnie na platformę HBO GO.

Od tego ostatniego żartu zaczyna się odcinek specjalny. A później… jest już tylko bardziej nostalgicznie i wzruszająco. Do studia, w którym kręcono serial, po 17 latach wchodzi Ross (David Schwimmer). Wspomina kolejne sceny – pierwszy pocałunek z Rachel (wiedzieliście, że Jennifer i David naprawdę się w sobie podkochiwali?), scenę z parasolką. Na to wchodzi Phoebe, przytulają się…

Serce mi stanęło, kiedy, jako ostatni, do studia wszedł Matthew Perry. Głośny śmiech, łzy. Najbliższa mi postać. Bałam się, jak wygląda, jak się czuje, jak się zachowa. Przecież tak źle działo się w jego życiu. Zresztą. w tym specjalnym odcinku jest najcichszym bohaterem. Kolejne łzy popłynęły na widok rodziców Moniki i Rossa! I tak dalej, i tak dalej.

Ale moment! Nie będę Ci opowiadać całego odcinka. Mały spoiler – Joey przytył! I wszyscy wciąż ocierają łzy, od pierwszych minut. <3

Musisz to zobaczyć – Lisa Kudrow i Lady Gaga śpiewają o śmierdzącym kotku:

Ten, w którym „Przyjaciele” stali się częścią mojego życia

Gdyby powstał dziś, z dużym prawdopodobieństwem, wszystko byłoby inaczej. Ale „Przyjaciele” mają 27 lat. Powstali w czasach, w których monitory komputerów miały wielkie kineskopy, a nowinką techniczną był pager. W czasach, w których ludzie się ze sobą spotykali i rozmawiali, robili razem wszystko, nawet nic.

„Przyjaciele” są jak plaster na skaleczenie, jak rosołek na przeziębienie, jak przytulenie się do alpaki – robią dobrze na głowę, stresy, nerwy, doły, samotność. Ten serial ociera łzy, wpuszcza do pokoju promyk słońca i daje lekcje na zawsze. Znacie to? Flirtuj jak Joey, śpiewaj jak Phoebe, ubieraj się jak Rachel, sprzątaj jak Monika, żartuj jak Chandler i troszcz się o innych jak Ross.

Najmniej lubię piosenkę z czołówki. Jednak i ona jest symboliczna. „Pewnie nikt ci nie powiedział, że życie takie właśnie będzie: twoja praca to jakiś żart, nie masz kasy, a twoje życie miłosne obumarło. Jest trochę tak, jakbyś ciągnął zawsze na drugim biegu, i to nie jest twój dzień, twój tydzień, twój miesiąc, ani nawet twój rok, ale… ja zawsze będę przy tobie”. Brzmi znajomo? Cały ten serial brzmi znajomo. I nie dlatego, że go oglądam właściwie w kółko. Ja go przeżywam właściwie w kółko.  Pozornie durnowaty i o niczym, pokazuje fajne przemiany ludzkich losów, pokazuje, co to prawdziwa przyjaźń, jak walczyć o miłość (Ross), czy marzenia (Phoebe).

I choć już jestem dużo starsza niż bohaterowie „Przyjaciół”, wciąż lubię być jedną z nich.

Na koniec tego specjalnego odcinka aktorzy oglądają ścianę, na której podpisała się cała ekipa. Ktoś napisał: „Najlepsze 10 lat życia”. Ja dopiszę: „Najlepsze 20 lat życia. I kolejne, bo to nie koniec. Dziękuję”.

https://www.youtube.com/watch?v=HRXVQ77ehRQ