Go to content

Odchodzą kiedy czują, że nie są w stanie sprawić, by ona była zadowolona

Mat. prasowe

– Najpierw robi się bardzo duszno, potem brakuje tchu – wspomina Ania. – W uszach słyszysz tylko bicie własnego serca i gorączkowo łapiesz powietrze. W pewnej chwili zakręciło mi się w głowie i widziałam taki zaśnieżony ekran, jak kiedyś, kiedy program w telewizji się kończył, a potem była plansza z napisem: „koniec programu”. To był zdecydowanie koniec programu. Do kościoła wysłał brata. To on mi powiedział, że Bartek nie przyjdzie. Nie chce wyjść z domu. Nie chce ślubu.

Miesiąc czekałam na Ani telefon. Nie miałam pojęcia jak się zachować, co się robi w takich sytuacjach. Niby nikt nie umarł, a jednak wszyscy byli, w pewnym sensie – w żałobie. Chciałam porozmawiać, zrozumieć, co się stało. Kiedy po raz pierwszy oglądałam „Sex w wielkim mieście”, a Big nie pojawił się na swoim ślubie, w bólach i z wrodzoną mi empatią identyfikowałam się z Carrie. Ale i pamiętam jego słowa, kiedy podjeżdżał pod miejsce ich ślubu: „chcę mieć pewność, że to ty…”. Nie dawało mi to spokoju.

– Nie potrafię mu wybaczyć, nigdy w życiu nikt nie zrobił mi większego świństwa. Nie zasługuje na moje wybaczenie. Upokorzył mnie tak strasznie, że dzisiaj nie umiem spojrzeć na siebie w lustro. Chciałam się rozpaść, zniknąć. Do dzisiaj nie wiem, kto wyprowadził mnie z tego kościoła. Te wszystkie gadżety ślubne, nieotwarte prezenty, sprawy weselne prześladowały mnie jeszcze dobrych kilka tygodni później. Jakby mi ktoś serce wyrwał. Sukienkę podpaliłam i miałam szczęście, że mieszkania z dymem wraz z nią nie puściłam. Potem już tylko chciałam wiedzieć jedno – czy mnie zdradzał i czy odszedł do innej.

Bartek nie odszedł do innej. Z Anią był kilka dobrych lat i prędzej spodziewałabym się, że to ona zmieni zdanie, niż on wybierze wolność. Zawsze mi się wydawało, że było mu z Anią wygodnie. Był tak nieprawdopodobnie wpasowany w jej kalendarz wszelkich pomysłów na życie, że tylko… śmierć mogłaby ich rozłączyć.

– Kochałem Anię. Myślę, że nadal ją kocham. Ale wtedy poczułem, że jestem tylko elementem w tym jej idealnym świecie, który sobie wymyśliła, tylko zapomniała mi przez te wszystkie lata razem powiedzieć, do czego jestem jej tak naprawdę potrzebny. Bartek był naprawdę przygnębiony.

– Wiem, że dotarło to do mnie w najgorszym z momentów. Kiedy zacząłem pić, dodawać sobie wiesz, animuszu, coraz bardziej się bałem i coraz mocniej widziałem te wszystkie braki między nami. Jeden wielki kompromis z mojej strony. Od samego początku nie podobał mi się nawet kolor garnituru. Lubię granatowy, a ona chciała siwy. I te wszystkie przedstawienia, na które nie miałem ochoty, jakieś tańce specjalne, przebieranki, jezu! To miał być nasz ślub, a nie program telewizyjny! Nie miałem odwagi, żeby ją zatrzymać.

I wtedy dotarło do mnie, że on jedyny zachował się w tym całym „przedstawieniu” bardzo odpowiedzialnie. „Chcę mieć pewność, że to ty…” – dźwięczało mi w uszach.

Opowiedziałam o rozmowie z Bartkiem Ani. Z detalami, żeby wiedziała, że ciągle mogą wszystko naprawić. Odetchnęła z ulgą, że jej nie zdradził.

– Od początku mówiłam, że w lipcu się za mąż nie wychodzi – dodała.

– Dlaczego – zapytałam? – Bo nie ma „r”.

Jak skomentował tę historię Grzegorz Kordek, ekspert psychologii płci, autor książki „Jak zrozumieć chłopa jełopa”, który uważa, że rozumie kobiety?

„Kobietom czasem się wydaje, że jak kilka lat męczą się z facetami, to jest to oczywiste, że kwestia ślubu to czysta formalność i zaczyna się lekkie dociskanie: bo już tyle lat jesteśmy razem, może jakiś ślub, a co tak będziemy na kocią łapę…

No i on wtedy myśli – rzeczywiście! No to ślub. I dla niej z chwilą, kiedy on dla formalności, jeszcze zakłada jej pierścionek na palec, zaczyna się sakrament, dla niej już zaczyna się historia pod tytułem – i żyli długo i szczęśliwie, dla niego, nie ma to jeszcze tak dużej wagi jak dla niej ale machina poszła w ruch. Ona szaleje, organizuje, a on niczego nie rozumie, wie tylko, że tak musi być. To, że się żeni, dociera do niego w dniu, kiedy nakłada garnitur!

To jedna rzecz. Druga. Dlaczego faceci odchodzą od kobiet? Są tylko dwa powody ale i tak wszystko sprowadza się do jednego – odchodzą wtedy, kiedy czują, że nie są w stanie sprawić, by ona była zadowolona.

Celem w życiu mężczyzny jest to, żeby jego kobieta była szczęśliwa i zadowolona.

Na początku znajomości wszystko jest super: kiedy idziemy na pizzę, na piwo, na wino, do kina, wszystko jej się podoba, nawet McDonald. Jest zadowolona. Nic nie musimy więcej robić, bo ona jest zadowolona. Przychodzimy do niej, rozmawiamy, słuchamy – jest zadowolona.

A potem, z naszej perspektywy, coś jej się zmienia, bo zaczyna być niezadowolona, a my w naszej prostocie nie rozumiemy dlaczego… I zaczyna marudzić. My odbieramy to jako krytykę i czujemy się winni, bo kiedy zaczyna marudzić, to znaczy że jest niezadowolona. My dalej nie rozumiemy, o co chodzi i nie wiemy, jak możemy to zmienić, więc kobieta mówi: „Ty mnie nie rozumiesz!”.

No nie rozumiemy, bo kiedyś była zadowolona, a teraz nie jest. I jesteśmy w tym totalnie pogubieni, bo nie wiemy, że jak kobieta mówi, to znaczy że kocha. A nie wiemy, bo na początku naszej znajomości ona nie mówi – ona się cieszy. A kiedy ona już pokocha, kiedy on jest dla niej najważniejszy na świecie, kiedy mu ufa, zaczyna mówić o swoich emocjach. Nie rozumiemy tych emocji, bo mówimy językiem faktu. Mówi, a my nie wiemy jak ją zadowolić, bo myślimy, że jesteśmy wszystkiemu winni. I dlatego uciekamy.

I teraz – w zależności od tego, kogo spotkamy na swojej drodze, taki jest finał tego kobiecego niezadowolenia.

Największym problemem według mnie jest to, że nie znamy swoich potrzeb, nie uczymy się, nie słuchamy siebie i patrzymy przez swój pryzmat na drugą osobę”.