Go to content

Dzieci radzą sobie same tylko w bajkach. W prawdziwym życiu potrzebują naszej pomocy

Z Marią poznałyśmy się w świetlicy, którą dla osieroconych dzieciaków prowadzi Fundacja Hospicyjna. Przyprowadziła tam swoją dwójkę. Spóźnili się, bo Gdańsk po 16.00 dosłownie jest zatkany. Nie szkodzi, najważniejsze, że przyszli. 11-letnia Ania i siedmioletni Kacper wbiegli jak do siebie. Przychodzą tu już blisko rok i przeżywają każdą swoją nieobecność. Ponad dwa lata temu, kilkanaście dni po I Komunii Ani, ich pracujący za granicą tata umarł podczas snu. Nagle spadł mu cukier. Gdyby do tego nie doszło, wstałby i wsiadł do zapakowanego już samochodu, by spędzić z rodziną weekend. W bagażniku leżała hulajnoga, kupiona dla córki, taka z grubymi oponami, i wymarzone rolki dla Kacperka. Z pewnością byłaby radość co nie miara! Był krzyk Ani, wówczas 9-latki, a potem jeden wielki, zbiorowy szloch.

Za chwilę rozpoczynały się wakacje, najsmutniejsze w ich dotychczasowym życiu. Jesienią Maria zaczęła korzystać z pomocy psycholożki Agnieszki Paczkowskiej, koordynatorki programu wsparcia psychologicznego dzieci i młodzieży „Tumbo Pomaga”, realizowanego przez Fundację. To ona jako pierwsza opowiedziała o „Przystani”, bo tak przyjaźnie nazywa się fundacyjna świetlica. Kacpra pomysł zaciekawił, starsza Ania była ostrożniejsza. – Pójdę raz i zobaczę – zastrzegła. W „Przystani „zakotwiczyli się” oboje. Zobaczyli, że można być nawet jeszcze młodszym i nie mieć któregoś z rodziców. Zobaczyli, bo o śmierci tu się raczej nie rozmawia. Chociaż raz jedna ze stałych bywalczyń zaczęła opowiadać o zmarłym tacie. Nagle, jakby ktoś wyciągnął jej zatyczkę. Za chwilę dołączyła reszta i zrobiły się świetlicowe wspominki.

– Tu przychodzą dzieciaki po przejściach – opowiada Ania Włodkowska, koordynatorka ds. wolontariatu akcyjnego Fundacji, dla wszystkich dzieciaków po prostu „ciocia Ania”. – Każde wymaga specjalnego traktowania, chociaż mają te same doświadczenia. I dorzuca – one same są dla siebie wielkim wsparciem.

Świetlica ma charakter socjoterapeutyczny, czyli stawia sobie cele terapeutyczne, edukacyjne i rozwojowe, które powinny być realizowane w trakcie grupowych zajęć. Realizowane są z powodzeniem. Przede wszystkim poprzez integrację, by dzieci mogły się razem pobawić, poszaleć, wygadać albo pomilczeć. To dosyć nieprawdopodobne, ale na obiektywnie niewielkiej przestrzeni kilkulatek potrafi znaleźć wspólny język z zaawansowanym nastolatkiem. – One mają dla siebie bardzo dużo tolerancji – przyznaje Ania. – Bardzo się lubią i przyjaźnią od lat. Największy rozrzut wiekowy jest podczas letnich i zimowych półkolonii. Wtedy te młodsze przyklejają się do starszego dziecka i tak funkcjonują do końca. Podczas ostatnich wakacji najstarsza uczestniczka miała 17 lat, a najmłodszy zaledwie 5.

podczas wycieczki na Hel

Zajęcia mają różny charakter. To nie lada wyzwanie odkryć taki ich moduł, by każdy znalazł coś dla siebie. Ostatnio bardzo polubiły kulinaria. Sałatki na tysiąc sposobów, zapiekanki, kanapki, hot-dogi, ciasteczka… Kuchenne zadania to trochę samograj. Zwłaszcza, że w pakiecie jest końcowa uczta. Poza tym rysują, malują, śpiewają, tańczą, rozwiązują logiczne zadania, wspólnie się bawią. Od czasu do czasu też wychodzą. Niedawno udało się nawiązać współpracę z Uniwersytetem Gdańskim, a przyjaźń z gdańskim Zespołem Szkół Gastronomicznych i Hotelarskich trwa od dawna. „Co będziemy robić za tydzień?” – podczas każdych zajęć to pytanie musi paść przynajmniej kilkakrotnie.

Najbardziej urozmaicony charakter mają zajęcia wakacyjne. Podczas tygodnia zimowych ferii i przez dwa tygodnie latem urządzane są w świetlicy półkolonie. Ich program to wypadkowa pomysłowości „cioci Ani”, wolontariuszy zaangażowanych w projekt oraz dobrej woli firm zaproszonych do jego realizacji. Ania Włodkowska ma nadzieję, że firm chcących pomóc w organizacji zajęć dla dzieci będzie przybywać.

Jola Walkiewicz, Teresa Taraszkiewicz, Ania Kraińska, Michał Sasinowski, Monika Gazda, Iwona Winkelmann – lista wolontariuszy, którzy przez rok lub dwa podjęli się regularnego prowadzenia zajęć w świetlicy, nie jest długa, bo też „Przystań” działa dopiero 5 lat. Jedni przychodzą tu będąc na emeryturze, inni podczas zdrowotnego urlopu, a jeszcze inni pracę z dzieciakami traktują jako dodatek do swoich zawodowych aktywności. Młodzi, w średnim wieku albo w trochę dojrzalszym, to nie jest istotne. Każdy z nich bardzo inny, tzw. osobowości. Dostosowują się do oczekiwań, ale też sprzedają swoje pasje. Ania z Michałem, oboje muzycy, z dziećmi śpiewali, Monika na zajęcia przynosiła gitarę, a Jola szalała z farbami.

Spędziłam z nimi trzy czwartki. – Dlaczego ryby nie mają rąk i nóg? – Bo by cierpiały na reumatyzm? – zapamiętałam z serii żartów, które Iwona przygotowała jako przerywnik. Za pierwszym razem załapałam się na jarzynową sałatkę, a za drugim na rodzaj naleśników. Ostatniego dnia zjadłam pischingera. Bawiłam się w „ciepło zimno” i szukałam nietypowych warzyw albo je z innymi ukrywałam. Na ostatnich zajęciach próbowałam z każdym dzieckiem porozmawiać na osobności, ale wytłumaczyć, co ich tutaj tak ciągnie, nie za bardzo umieli. – Ciągnie ciepło „Przystani” – usłyszałam od cioci Ani. Pewno miała rację.

W Jjelitkowskim parku

Fundacja Hospicyjna – gospodarz świetlicy – to organizacja od kilkunastu lat wspierająca polski ruch hospicyjny. Wśród jego założeń jest całościowa opieka nad rodziną chorego, również po jego śmierci. Pod egidą Fundacji, prawie od początku jej istnienia działa Fundusz Dzieci Osieroconych, który do tej pory dorobił się blisko 8000 podopiecznych. Wspiera ich socjalnie, a od kilku lat również psychologicznie, w ramach programu wsparcia psychologicznego dzieci i młodzieży „Tumbo Pomaga”, który obejmuje wszystkie dzieci, niezależnie od przyczyny śmierci ich bliskich (www.tumbopomaga.pl).

Nie przywrócimy nikomu życia, ale możemy sprawić, że smutnym dzieciakom znowu zachce się żyć. Aby pomagać, często trzeba mieć za co, a 1 procent w zeznaniu podatkowym ma moc wielu procentów. Fundacyjny KRS 0000 201 002.

autor: Magda Małkowska

fb_828x315