Go to content

Droga Terapeutko, miałaś pomóc mojej córce, prawie rozbiłaś moją rodzinę. Zło również wraca, pamiętaj

Fot. iStock/kieferpix

Droga Terapeutko, minął rok roku od momentu, kiedy widziałam cię ostatni raz. W moim domu, pijącą herbatę z mojego kubka, trzymającą na kolanach moją córkę. Byłaś jak zły sen, powoli przejmując moje życie, manipulując moimi bliskimi, grając w jakąś dziwną, niebezpieczną grę. Chciałabym raz na zawsze wymazać cię z pamięci. Może ten list mi w tym pomoże, bo chyba nigdy nie nazwałam tego wszystkiego, co się wtedy wydarzyło, po imieniu.

To był dla mnie, dla nas, wyjątkowo trudny moment. Zły. Śmierć mojej mamy, moja druga ciąża, w której czułam się fatalnie, zmiany zawodowe w życiu mojego męża i jego nowe obowiązki. Mnóstwo obowiązków, przez które, w tygodniu praktycznie przestaliśmy się widywać. Moja samotność i frustracja. Wreszcie kryzys w moim związku. W dużej mierze z mojej winy, bo skupiłam się zbyt mocno na sobie i nie wspierałam mojego męża tak, jak tego potrzebował. I trochę z jego powodu, bo tak mocno skupił się na swojej pracy, że wszystko inne przestało się dla niego liczyć. Przynajmniej tak wtedy myślałam.

W tym czasie właśnie, u mojej ośmioletniej córki zauważyłam zaburzenia odżywiania. Byłam przerażona. Początki bulimii u ośmiolatki! Potem doszły do tego nieporozumienia z koleżankami w klasie, lęki. Chciałam pomocy, jak najlepszej i jak najszybciej. Czułam się winna, bo miałam poczucie, że zajęta sobą i nieporozumieniami z mężem, zaniedbałam własne dziecko. Zaczęłam szukać kogoś, kto nie tylko mną pokieruje, ale przede wszystkim pomoże Zuzi. Tak trafiłam na ciebie. Miałaś pomóc mojej córce, a mało co nie rozbiłaś mojej rodziny.

Znalazłam twoje zdjęcie na stronie internetowej prywatnej poradni. Wyglądałaś na nim dojrzalej, poważniej. Wzbudziłaś moje zaufanie, miałaś dobre opinie. Z nadzieją przyprowadziłam do ciebie moją córkę. Byłaś młoda. Bardzo młoda. Zastanawiałam się, czy masz odpowiednie doświadczenie, by poradzić sobie z moim problemem. Ale twoja pewność siebie i jakiś mądry spokój, który od ciebie bił, przekonał mnie do ciebie. Rozmawiałaś najpierw ze mną – długo, taktowanie. Ja, pełna lęków o dziecko, o małżeństwo, otworzyłam się, powiedziałam może za dużo. Potraktowałam cię jak przyjaciółkę, której można powiedzieć wszystko, choć widziałam cię pierwszy raz. To nie było mądre. Szybko mnie przejrzałaś. Jesteś psychologiem, umiesz manipulować.

Od razu złapałaś kontakt z Zuzią. Patrzyłam na was, jak rozmawiacie, śmiejecie się, coś tam rysujecie i ogarniał mnie spokój. Na koniec postawiłaś diagnozę i dałaś mi kilka wskazówek, jak powinnam rozmawiać z moim dzieckiem i jak dalej postępować. Zasugerowałaś też, żebyśmy przyszli na następne spotkanie razem – z moim mężem – bo powinnaś mieć pełny obraz naszej rodziny.

To, że będziemy kontynuować spotkania z Tobą, było dla mnie oczywiste. Zuzia Ci zaufała, umówiłyśmy się na 4 kolejne sesje. Na kolejne spotkanie udało mi się namówić mojego męża. Właściwie zgodził się bez problemu – był równie przerażony jak ja. Zuzia jest dla niego całym światem.

Przywitałaś się z nim tak samo, jak ze mną – mocnym, pewnym uściskiem dłoni. Potem poprosiłaś o rozmowę tylko z nim, sam na sam. Zdziwiło mnie te kilka wybuchów śmiechu, ale nie przywiązałam do nich większej wagi. Kiedy rozmawiałaś z Zuzią, a mój mąż zadał mi tylko jedno pytanie: – Czy ona nie jest za młoda na terapeutkę? – I wziął mnie za rękę, pierwszy raz, od dawna.

Następny miesiąc minął szybko i boleśnie. Zaczęłam się źle czuć. Trafiłam na kilka dni do szpitala, potem leżałam w domu. To był piąty miesiąc ciąży. Nie było innego wyjścia, mój mąż przejął na siebie obowiązki związane z terapią córki. Wszystkie zalecenia i postępy Zuzi opisywał po każdej sesji w specjalnym zeszycie, specjalnie dla mnie. Po kolejnych dwóch tygodniach zaczęły się dziać niepokojące rzeczy.

Pewnego razu zadzwoniłaś do mojego męża w nocy. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam twój numer na ekranie jego telefonu. Ale tylko na chwilę się zdziwiłam. – Nic takiego – wyjaśnił, miałaś powiedzieć, gdzie szukać jakiś ćwiczeń, które miałby wykonywać z córką w domu, on, jako tata. Dlaczego w nocy? Jesteś bardzo zajęta, do tego młoda, pewnie nie zwróciłaś uwagi, że już tak późno. Zgodziłam się. To było dziwne, ale nie niemożliwe. Prawda?

Innym razem, Zuzia wróciła ze spotkania z tobą, z pytaniem, czy jej tata jest przystojny i co lubi najbardziej. „No wiesz mamo, u dziewczyn. Tylko, pani Asia prosiła, żebym nikomu nie mówiła o czym rozmawiamy na terapii”. Zadzwoniłam do ciebie, szybko zmieniłaś temat, twierdziłaś, że to są metody, o których nie możesz ze mną rozmawiać przez telefon. Rozpłakałam się, ale wytłumaczyłam sobie, że może problemy Zuzi wynikają z relacji między mną a moim mężem. Że wiesz, co robisz.

W następnym tygodniu,  mąż i córka wrócili z terapii godzinę po czasie. Zabrałaś ich na pizzę. Wydało mi się to strasznie nieprofesjonalne, ale kiedy zwróciłam na to uwagę mojemu mężowi powiedział, że to wyjście miało pomóc Zuzi „oswoić jedzenie w sytuacjach społecznych”, tak mu powiedziałaś.

Nie przełknęłam tego, leżąc w domu, czytałam praktycznie wszystkie dostępne na rynku książki dotyczące terapii u tak małych dzieci.  Zaczęłam się bać. Tym bardziej, że mój mąż znów zaczął się ode mnie oddalać, a córka, jak się okazało, zwierzała ci się częściej niż mi, choć widziałyście się tylko raz w tygodniu.

Dwa tygodnie później, mój mąż poprosił mnie o rozmowę. Powiedział, że musimy zakończyć terapię Zuzi. Z twojego powodu. Usiadł i powiedział, że od kilku tygodni prowadzisz z nim dziwną grę we flirt. Że go pocałowałaś, powiedziałaś, że jest nieszczęśliwy, a ja z kochanki stałam się zrzędzącą matką – kwoką. Że ty to doskonale wyczuwasz.

Mój mąż powiedział jeszcze,  że świetnie manipulujesz. Nie usprawiedliwiam go, wiem, że do tanga trzeba dwojga. Ale wiem, że kiedy do mnie przyszedł, był tą sytuacją przerażony.

Chciałam do ciebie zadzwonić, zabrakło mi odwagi. Nie na to, by z tobą porozmawiać. Raczej do tego, by zmierzyć się ze złem, które chciałaś nam wyrządzić. Postanowiliśmy natychmiast anulować pozostałe spotkania, a Zuzi znalezć innego specjalistę.

Zamarłam, kiedy następnego dnia, wracając od lekarza zobaczyłam cię w kuchni naszego domu. Piłaś herbatę z mojego kubka, Zuzia siedziała na twoich kolanach. Moja mama wpuściła cię do naszego domu, bo przyniosłaś zeszyt, z zapiskami mojego męża. Zostawił go w twoim gabinecie. Nie pamiętam jakimi słowami wskazałam ci drogę do wyjścia. Nie pamiętam momentu, kiedy wychodziłaś. Pamiętam płaczącą Zuzię i jej złość.

Wiem, że nadal prowadzisz terapię, choć to nie jest twoje główne zajęcie. Niedawno zobaczyłam twój profil na Facebooku. Jesteś ode mnie młodsza. Jesteś nadal młodsza od wielu mam, które powierzają ci zdrowie swoich dzieci. Dlatego chciałam ci tylko powiedzieć, że jeśli nadal wyrządzasz to zło, ono do ciebie w końcu wróci.