Go to content

Czasami myślę: „Ucieknę, nie odwrócę się za siebie, wyciągnę rękę i wsiądę do pierwszego samochodu, który się zatrzyma”

Fot. iStock / eldinhoid

Mam 36 lat i zastanawiam się, czy w życiu już nic więcej mnie nie spotka. Czy to już wszystko? Mam pracę, którą kocham. Faceta, któremu daleko do ideału, ale którego kocham ze wszystkimi złami i dobrami, tak jak on kocha mnie zupełnie nieidealną. I dzieci. Coraz większe. Ktoś mógłby powiedzieć: „Daj spokój kobieto. Ciesz się. Wielu chciałoby mieć to, co ty”.

A ja patrzę na moje dzieci i myślę: „I to już? To wszystko? Pozostaje mi patrzeć, jak moje dzieci realizują się w ich własnym życiu. Podziwiać je. Być dumną i cieszyć się z ich osiągnięć? ”. Mam 36 lat i mam cieszyć się tym co mam? Tu i teraz? I nic więcej? Bo inni tego nie mają?

Jasne, mogę sobie stawiać zawodowe cele. Rozwijać się. Ale tylko to? Zaplanować wakacje? Odłożyć na nie kasę? Pomyśleć, co bym chciała dostać pod choinkę. Lepiej jeździć na nartach?

Czy moje życie to już tylko doskonalenie tego, co mam? Bez nowego? Bez niepoznanego? Patrzę przed siebie i widzę spokój, którego tak długo szukałam, a który zaczyna mnie uwierać. Spokój, który jest równiną. Bez nadmiaru emocji, bez szaleństwa, bez dzikiej radości. Szczęście na tym samym niezmiennym poziomie.

Ktoś powie: „Głupia. Ile inni by dali za taki spokój”. Ale ten spokój jest też twoim udziałem. Spokój w samotności, w rozstaniu, w dorastaniu dzieci. Spokój w związku i bez niego. Spokój w porannym wstawaniu, robieniu kawy, kanapek do szkoły. W telefonie do przyjaciółki. Spokój w spotkaniu ze znajomymi. W pracy. Spokój wieczornych rytuałów. W czytaniu książki, oglądaniu filmu, mówieniu dzieciom „dobranoc”.

Niemal wszystko umiesz przewidzieć, właściwie zareagować. Nawet śmierć najbliższych, którzy coraz częściej nas opuszczają jest przewidywalna. Choć wydaje ci się, że rozpacz to nowe, to jednak jesteś na nią już przygotowana. Jedyne, co wytrącą spokój, to choroba dzieci, ich zagrożenie. Jesteś racjonalna. Słuchasz innych, budujesz relacje dalekie od toksycznych. Czasami brak ci asertywności, czasami pewności siebie, ale znajomość mechanizmów, akceptacja, a może świadomość słabości pozwala zachować równowagę. Analizujesz. Wiesz już, że życie to wybór. I wybierasz. Może bardziej, a może chwilami mniej umiejętnie. Dojrzewasz. Tak bardzo tego chciałaś. Nie lubiłaś tego rozedrgania. Tego szukania. Tego braku pewności, że nawet droga źle wybrana może być tą właściwą. A teraz już umiesz uśmiechnąć się do siebie. Powiedzieć: „ Ch**j z tym” i naprawdę tak myśleć. Wiesz, że są rzeczy, na które nie masz wpływu i te, które tylko i wyłącznie od ciebie zależą. Coraz bardziej lubisz siebie. Ty decydujesz, w którą stronę pójdziesz. Jeśli się boisz – widocznie tak ma być, jeśli masz odwagę – zmieniasz to, co zmiany potrzebuje. Spokój. Stabilność. Przewidywalność. I ty, uwiedziona czasem, potrafiąca stanąć z boku i cieszyć się swoim życiem. Tak dzisiaj oczywistym.

Tylko czasami idąc rano w dresie po bułki do sklepu myślisz: „Ucieknę, nie odwrócę się za siebie, wyciągnę rękę i wsiądę do pierwszego samochodu, który się zatrzyma”. I nie, nie chcesz uciec od dzieci, od partnera albo jego braku. Chcesz uciec od siebie, bo jedyne co czujesz wraz z zapachem świeżych bułek to tęsknota. Tęsknota, która na chwilę zabiera oddech. Tęsknota, przed którą chowasz się w kapturze bluzy czy kurtki. Bo przecież ty taka niewymalowana, jeszcze zaspana. Nie może cię zobaczyć. Przemykasz obok niej, boisz się spojrzeć w oczy. A ona krzyczy w tobie, tak głośno na ile jej sama pozwalasz.

Spotykasz ją. W kiosku kupując gazetę. W szafce z przyprawami. W uśmiechu. Sms-ie. Telefonie. W głosie samotnej przyjaciółki, która mówi: „Zakochałam się”. W radości swoich dzieci, którą potrafią zarażać. W zniecierpliwieniu swoim własnym. W oczach mężczyzny, który mija cię w samochodzie. W ludziach, którym nie umiesz powiedzieć: „Spierd**laj”. W kolejnym mailu od szefa.

I chciałabyś poczuć coś więcej niż spokój. Coś, co znowu nada tobie kierunek. Co każe ci zrobić krok do przodu. Nie pozwoli stać w miejscu. Umiesz jeszcze marzyć? Czy tylko oczekiwać? Kalkulować i przewidywać? Rozkładać na plusy i minusy, dzielić na listę zysków i strat. Spokój okupiony nudną codziennością. Nie jest nudna? Proszę cię, przyjrzyj się jej. Szczera możesz być tylko ze sobą.

Marzysz? Które ze swoich marzeń teraz realizujesz, do którego dążysz?

Mam 36 lat i nie chcę:

– dumnie patrzeć na moje życie i mówić: „Tak, jest okey”

– myśleć, że niewiele mam do poprawy, że jest dobrze jak jest

– udawać, że właśnie to tu i teraz jest idealnym, jest tu, gdzie właśnie chcę być

– mówić szeptem, o tym, co dla mnie ważne

– być bardziej dla kogoś niż dla siebie

– być używaną przez tych, którzy udają najbliższych

– zazdrościć tym, którzy wyrywają się utartej codzienności

Chcę szukać, rozglądać się, być uważną, nie przegapić niczego. Chcę wyjechać na pół roku na Karaiby. Zabrać ze sobą moich facetów. Leżeć na plaży, pracować w barze, moczyć nogi w oceanie i grać w piłkę z chłopcami. I nie myśleć: „Jakie to głupie i abstrakcyjne” i że nie stać mnie na to marzenie, że nie mam na nie czasu. Nie. Lista zysków jest o wiele dłuższa niż strat. Zresztą – jakich strat? Chcę, by ktoś patrzył na mnie z bezgraniczną miłością i radością. Chcę ją zobaczyć w swoich oczach. Nie w spokoju przykrytym codzienną rutyną. Mówisz: „Ale to przecież najważniejsze, żyć szczęśliwie i kochać w rutynie”. Serio? I niczego więcej nie oczekujesz pomiędzy zjedzeniem wspólnej kolacji, wypiciem wina i pośmianiem się na jakieś komedii?

Przyjaciółka pyta: „Przed czym uciekasz?”. A ja tak bardzo chcę uciec przed odpowiedzialnością za innych, którzy mnie nią obarczają, za rzeczy, na które nie mam wpływu. Chcę brać odpowiedzialność za to co moje, za moje wybory, moje decyzje, moje marzenia. Dużo tego „moje”? Bo to moje życie. I to jak będzie wyglądać za chwilę zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Dla mojego życia JA jestem ważna. Ze wszystkim, co w nie wnoszę, co zabieram i co daję. Z ludźmi, którzy w jakimś momencie swoje życie z moim zazębiają. Nigdy na zawsze.

Słuchasz siebie naprawdę? O czym marzysz?

Tak wiem, to truizm, ale chciałabym zamykając oczy – obojętnie, kiedy to się zdarzy powiedzieć: „Nie zmarnowałam ani chwili”. Chciałabym zobaczyć uśmiech w oczach tych, którzy wtedy będą blisko. Nie smutek. Bo to nie było smutne życie. Było wypełnione po brzegi. Wszystkim. Złymi wyborami. Niszczącymi związkami. Bolesnymi emocjami. Spokojem. Zmianą. Strachem i odwagą. Szczęściem. Moczeniem nóg w oceanie i odciskami od łażenia po górach. Było do bólu moje. Własne. I uczciwe wobec tych, których kocham.

Za nie biorę odpowiedzialność. Z tęsknotami. Z marzeniami, które są po to by je realizować, a nie uszczęśliwiać jedynie w snach. Ty też bądź szczęśliwa. W twoim życiu. Do niego dąż. Dla siebie.